Artykuły

Życie peruwiańskie

Jacques Offenbach - "Perichola", libretto Henry Meilhac Lodovic Helevy, przekład Krystyna Chudowolska i Andrzej Bentkowski, kierownictwo muzyczne Andrzej Straszyński, reżyseria Ryszard Pietruski, scenografia Liliana Jankowska, choreografia Witold Gruca, Operetka Warszawska.

NIE ma lepszej reklamy, niż zła recenzja. W zgodzie z tą maksymą cale lata żyła publiczność, krytyka i nasz teatr muzyczny. Czas odmienić obyczaje. Tym bardziej, że są po temu powody. Dostarcza ich ostatnia premiera warszawskiej Operetki. Jedynej chyba, co zachowała staroświecki szyld, nie bacząc na modę dopisywania nazwy teatru muzycznego do wszystkich, nawet najbardziej podupadłych scen krajowych. Okazało się, że w tym uporze jest metoda. Oto Operetka powraca do źródeł. Źródeł gatunku i esencji teatru, słowem do tego, co jej siłą być powinno.

Po latach żenujących eksperymentów z uwspółcześnianiem klasyki i nieudolnych przeróbek-szarad, wracają na warszawską scenę pradziadowie operetki tacy, jak ich Pan Bóg stworzył, a więc nuta w nutę, aria za arią, walc do walca. I z tym samym librettem - bajką, błahym i często płyciutkim, tylko ku rozrzewnieniu serc wsłuchanych w muzykę służącym (tu w tłumaczeniu nie wolnym od transakcentacji i częstochowskiego rymu, za to dość potoczystym i pełnym dowcipnych skojarzeń).

Dyrektor Pietruski wprowadzając na warszawską scenę najpierw Lehara a teraz Offenbacha nie boi się widać pomówień o gust staroświecki sentymentalizm. Odważny.

Odważny podwójnie, bo stale jeszcze musi mierzyć siły zespołu na zamiary, o czym można się przekonać i tym razem. Strona muzyczna spektaklu wyraźnie ustępuje inscenizacyjnej, co zresztą jest odwróceniem hierarchii grzechów głównych teatru muzycznego. Narzekaliśmy przez lata na upadek aktorstwa w operze i operetce, przyszły widać inne czasy.

Ale do rzeczy. Najpierw o słabościach. Orkiestra, choć pod kier. Andrzeja Straszyńskiego, brzmi jeszcze - bywa - ciężko w zwiewnych walcach. Chór - zdarza się, nie słucha batuty, nawet potknie się czasem o zawiłości rytmu duet (notariuszy), jak to zdarzyło się na premierze. Mogą budzić wątpliwości dyspozycje wokalne odtwórców głównych ról; dość powiedzieć, że "Perichola" nie może unieść ciężaru najpiękniejszej w tej operetce "arii ze śmiechem", którą z taką brawurą na tej właśnie scenie śpiewała przed laty niezrównana Beata Artemska.

Ale o dziwo, te potknięcia nie doskwierają zbytnio. Powód jest jeden: niebywała troska inscenizacyjna i budząca uznanie dyscyplina aktorska zespołu. To teatr a nie jego (bywało, bywało) okraszona muzyką parodia. Pietruski - reżyser, a przecież aktor z krwi i kości - przechylił szalę spektaklu w stronę aktorstwa. I wygrał. Nie tylko tam, gdzie zapewne spodziewał się wybranej, jak w przypadku Don Andresa (łączący przymioty warsztatu wokalnego i aktorskiego Zenon Bester), czy Don Pedra (obdarzony talentem komika charakterystycznego Tadeusz Walczak).

Także, a może przede wszystkim, u odtwórczyni tytułowej roli bardzo sprawnej i urodziwej (co ważne!) Grażyny Brodzińskiej.

Urodę tego spektaklu w ogromnej mierze współtworzy piękna scenografia Liliany Jankowskiej. Szczególnie w pierwszym akcie ciesząca oko mnogością smakowitych detali w kostiumach i dekoracjach.

Wreszcie balet.Tym razem ma niezbyt wielkie role do popisu, chociaż znać pazur Witolda Grucy. Tak oto toczy się życie peruwiańskie (tam miesce akcji) w warszawskiej Operetce. Zważywszy jego niekłamane plusy i minusy, składam ręce do braw.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji