Artykuły

Podkasana powaga

"...Operetka w swoim boskim idiotyzmie, niebiańskiej sklerozie, we wspaniałym uskrzydleniu swoim za sprawą śpiewu, tańca, gestu, maski jest dla mnie - pisał Gombrowicz - teatrem doskonałym, doskonale teatralnym..."

Kto dzisiaj podziela ów pogląd? Kto nie opuści żadnej premiery w operetce? Kto wreszcie skłonny jest po raz któryś wsłuchiwać się w arię "Pięknej Heleny"? Może koneser tej sztuki, która narodziła się 5 lipca 1855 r. w dniu otwarcia Bouffes - Parisiens Offenbacha. A więc mieszkaniec Paryża, może wiedeńczyk - bo i to miasto szczyci się wspaniałymi operetkowymi tradycjami. W Warszawie - zwłaszcza tej roku 1981 - widzowie przychodzą na premiery. Potem publiczność rzednie. W krzesłach zasiada ten, komu w ramach "sojuszu świata pracy z kulturą" wetkną bilet do ręki. Trudno się zresztą dziwić, bo o operetce albo nie mówi się wcale, albo mówi się źle. Przedwojennych tradycji nie kontynuuje się, a w ludowym 36-leciu nowych nie stworzono. Bo jakimi siłami trzeba by to robić, gdzie je kształcić?

Ale skoro wzniesiono budynki, zatrudniono dyrektorów, administrację i etatowych wykonawców zajęcie dla nich musi się znaleźć. Operetka ma też repertuar. Zwłaszcza ten XIX-wieczny z melodyjnymi ariami, pogodnym librettem.

Żeby jednak skostniała operetka dała strawę resztce jej zwolenników dyr. Pietruski stara się od lat bodaj dwóch podnosić jej poziom, powiedzmy, do przeciętnego. Reżyseruje on więc "Pericholę", średnie dość dzieło klasyka paryskiej operetki Jacquesa Offenbacha.

Lekka z natury swojej operetka tym razem wystawiona została poważnie. Proporcje rozłożył reżyser starannie nie popadając w patos. Mamy więc z jednej strony dramat porzuconego kochanka, w geście rozpaczy usiłującego popełnić samobójstwo, z drugiej zaś strony zabawnych dostojników dworu, którzy organizują "spontaniczną radość ludu". Jest też marionetkowy władca śpiewający incognito pochwałę swoich rządów, a także sprytna wędrowna śpiewaczka, która od monarchy wyłudza nie tylko miedziaki na chleb, ale napełnia trzos obficie. Starczy go dla niej i niezaradnego niedoszłego wisielca.

A że operetka to nie przyziemne życie, więc zanim nastąpi szczęśliwy finał śledzimy perypetie energicznej Pericholi, bunt przeciwko tyranii jej ukochanego no i jednak... wielkoduszność wystrychniętego na dudka władcę.

Treść najnowszej premiery u dyrektora Pietruskiego wyrażona jest formą staranną, choć jak na podkasana muzę zbyt spokojną. Mało w tym spektaklu bujności, witalności. Niedostatki dotyczą też słabej słyszalności chóru, który zagłuszany jest zbyt głośną orkiestrą. Przykrywa ona też czasami głos Pericholi - najciekawszej z żeńskiego zespołu solistki - Grażyny Brodzińskiej. Ładnie brzmiącym tenorem wyśpiewał partię Piquilla - Mariusz Callari.

Tak oto na ulicy Nowogrodzkiej zaznaczono setną rocznicę śmierci Offenbacha. Ponieważ zrobiono to jednak nie najlepszymi siłami (innymi, niestety, stołeczna, operetka nie dysponuje) dlatego zachwycić się spektaklem nie sposób. Dostrzec trzeba wszakże staranność wystawienia, dbałość o kształt scenograficzny i poprawną robotę reżysera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji