Franek Kimono story
Od roku kierownictwo artystyczne Teatru Muzycznego w Gdyni sprawuje Jerzy Gruza, reżyser znany doskonale ze swoich filmów telewizyjnych, z których "Czterdziestolatek" bił wszelkie rekordy powodzenia. Gdy Gruza obejmował dyrekcję teatru, który kiedyś prowadziła Danuta Baduszkowa, słyszało się na Wybrzeżu głosy powątpiewania - zastanawiano się, czy uda mu się znaleźć taką formułę artystyczną, która na powrót uczyni z tego teatru placówkę liczącą się w kraju. I rzeczywiście, przez pierwsze miesiące Teatr Muzyczny niczym się nie wyróżniał - zaprezentował poprawną "Madame Sans-Gene" w adaptacji J. Minkiewicza i. A Marianowicza oraz równie przyzwoitą warsztatowo "Pericholę" Offenbacha. Wydawało się więc, że malkontenci mają rację. Ale tylko się wydawało. Otóż w tym sezonie gdyńska scena zaprezentowała "Widma" Moniuszki. Spektakl w Trójmieście został przyjęty bardzo dobrze. Na dodatek przedstawienie zaproszono do udziału w Opolskich Konfrontacjach Teatralnych - imprezie liczącej się w kraju. I tam właśnie inscenizator "Widm" Ryszard Peryt otrzymał jedną z głównych nagród reżyserskich, a młody zespół aktorski też został wyróżniony przez jury. Był to jeden z największych sukcesów gdyńskiego teatru w całej jego historii.
Wkrótce po powrocie z tego festiwalu Gruza zaprosił dziennikarzy na konferencję prasową i oświadczył, że przygotowuje spektakl współczesny, który, być może, zainteresuje publiczność. Oczywiście nie jest tego pewien, bo wiadomo - w teatrze nigdy nie można przewidzieć, ale ma taką nadzieję. Tytuł: "Drugie wejście smoka, czyli Franek Kimono story" autorstwa Andrzeja Korzyńskiego (przy współpracy Pawła Binke i Stefana Friedmana).
Gruza miał rację - publiczność owacyjnie przyjęła premierę, a następne przedstawienia idą kompletami. Nic dziwnego, bohaterem spektatklu jest współczesny superman, król dyskotek, mistrz karate - Franek Kimono; W przedstawieniu, co prawda, nie występuje Piotr Fronczewski, lecz inni wykonawcy prezentują piosenki, które świetnie znamy z radia. Stanowią one jednak tylko nikłą część przebojów, które przygotował Korzyński - wiele z nich dopiero stanie się szlagierami.
O cóż chodzi w tym kabarecie Gruzy i Korzyńskiego? Fabuła jest prosta. Otóż młody i niewątpliwie utalentowany reżyser kręci swój film, niewątpliwie debiutancki. Napięcie więc ogromne, pragnienie sukcesu jeszcze większe, a tutaj nic nie wychodzi. Ekipa mało sprawna, aktorzy nie rozumieją natchnionej myśli reżysera i na dodatek ciągle czegoś brakuje. Jeszcze rekwizytor Rozbicki (gra tę rolę Józef Korzeniowski) we wszystkim przeszkadza. Reżyser bliski jest rozstroju nerwowego - smok wchodzi w najbardziej bezsensownych momentach, balet tańczy nierówno.
Przy wszystkich tych zwykłych kłopotach film jednak jest realizowany. Czy do końca - o tym już przedstawienie nie mówi.
Fabuła jest więc skromna i nie ona stanowi o sile artystycznej "Drugiego wejścia smoka", lecz sam obraz naszej obyczajowości i dyskotekowej subkulturki, który Gruza dowcipnie i jednocześnie ironicznie przedstawił. Czegóż w tym przedstawieniu nie ma! Na scenie widzimy z trzydziestu karateków, którzy wykonują swoje samurajskie pląsy, rozbijając przy okazji kilka desek, jest wspaniała niewątpliwie królowa disco, jest wreszcie groteskowy popis aerobiku ("Gimnastyka Aerobik - sport dla niewyżytych kobit").
Aktorsko na pierwszy plan wybija się zdecydowanie Józef Korzeniowski w roli wspomnianego Rozbickiego. Gra człowieka, który jako jedyny zachował odrobinę rozsądku w tym zwariowanym świecie. Korzeniowski świetnie podaje dowcip i od początku do końca jest po prostu prawdziwy w swoim działaniu scenicznym. Do sukcesu gdyńskiego przedstawienia przyczynił się także Marek Lewandowski komponując umowną, ale bardzo funkcjonalną i trafną kolorystycznie scenografię.
"Drugie wejście smoka" w Teatrze Muzycznym w Gdyni jest nie tylko przebojem sezonu na Wybrzeżu, ale także rzadkim przykładem spektaklu muzycznego o wyraźnych ambicjach artystycznych. Śmiejemy się bardzo głośno na tym przedstawieniu, ale, niestety, śmiejemy się z siebie samych.