Artykuły

Offenbach w gdyńskim teatrze

Już uwertura przygotowana starannie, wykonana na premierze "Pericholi" lekko, nawet finezyjnie wprowadza w nastrój. Wesołość sąsiaduje z liryką. A potem duża scena zbiorowa, która jest w reżyserii Jerzego Gruzy eksplozją ruchu i śpiewu. To bawi się pospólstwo Limy. Wszystkie kostiumy, utrzymane w różnych odcieniach jednej stycznej, doskonale harmonizują z dekoracją. Na tym tle zjawiają się główni bohaterowie: uliczna śpiewaczka Perichola i jej partner Piquillo, oboje młodzi i piękni, pełni wdzięku, estetyczni w ruchu. Ona, Grażyna Brodzińska gościnnie występująca solistka Operetki Warszawskiej, jest zgrabna, skoczna i taneczna, prawdziwie operetkowa, pikantna i ciepła. Ładnie śpiewa. Nie jest to głos duży, ale i nie musi być, natomiast barwa i emisja ładna, frazowanie pełne smaku.

Piquillo - Daniel Saulski - to urokliwy amant operetkowy. Głosowo, obecnie jest w dobrej formie, pod względem muzycznym i aktorskim wszystko jest u tego śpiewaka przemyślane. Nawet w piosence każda zwrotka jest inna, narastanie dramaturgiczne obmyślone mądrze i celowo. Całość jest zamkniętą formą. Partnerzy - zarówno on, jak i ona - oscylują między serio, a żartem. Są chwile prawdziwych uczuć, wzniosłych, nawet wzruszających i chwile parodiowego uśmieszku. Dyktuje je muzyka, z humorem charakteryzująca ludzi i sytuacje.

Ruchu jest w przedstawieniu bardzo dużo, scena kipi roztańczeniem. Reżyser, jakby bał się zaufać przede wszystkim stronie muzyczno-wokalnej przedstawienia, przywołuje ustawicznie do pomocy żywioł ruchu. Trzeba przyznać, że ruch zawsze rodzi się z muzyki, i jest to - poza dekoracyjnością - duża zaleta. Fruwa w powietrzu balet, chór, cały zespół ma dużo zadań aktorskich, a jednocześnie śpiewa na ogół precyzyjnie, brzmi świetnie, imponuje pełnią i jędrnością dźwięku, stara się też sprostać lekkiemu staccato Offenbacha, co w śpiewie chóralnym nie jest łatwe. Niewyczerpany potok melodii pociąga za sobą coraz to nowe rozwiązania taneczne i ruchowe, raz szlachetne, innym razem komiczne, chwilami wydaje się, że ruch przytłumia stronę wokalną.

Wszystkie postacie są dopowiedziane, scharakteryzowane czasem kilku błyskawicznymi gestami, i już wiadomo kto zacz. Dużo humoru sytuacyjnego bez szarży. Dowcipnie pokazał nam reżyser dwór zabawne go. wicekróla Don; Andreasa. Silnie skontrastował dwa światy - lud i dwór. Lud, to świat spraw prawdziwych, dwór - świat spraw rzekomych z ceremonialnością na granicy farsy. Zdzisław Tygielski w partii wicekróla ukazał dwoistość tej śmiesznej postaci.

Wśród innych wykonawców pełne humoru postacie błazeńskich dygnitarzy dworskich stworzyli Krzysztof Kolba i Krzysztof Arsenowicz. Młodzieńczy śmiech wniosły na scenę trzy krzykliwe kuzynki: Hanna Hadrawa, Lucyna Drywa i I. Sadlik. W niedużym epizodzie zabłysnął Józef Korzeniowski: bawił publiczność w roli więźnia, Wojciech Cygan. Prócz tego strażnicy, dworzanie, panny, dwórki, typowo operetkowe wojsko, cyrk i balet operujący różnymi stylami - od klasyki po akrobację.

Orkiestra do końca pilnowana, grała czysto, karna pod względem rytmicznym, akompaniowała czujnie. W pełni sprostała różnym rodzajom artykulacji.

I tak leciutko drwiąc sobie ze wszystkiego, nie biorąc niczego zbyt serio - jak przykazał nam wielki kpiarz Offenbach, miło spędzamy wieczór na klasycznej operetce w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Było właściwie wszystko czego trzeba w tym gatunku: ładne, młode dziewczęta, nastrojowa para kochanków, lekki dowcip... I zadowolenie, że gdyński zespół potrafił się znaleźć także w tym gatunku. Duża w tym zasługa realizatorów. Trzeba mieć nadzieję, że powszechne śpiewanie będzie w Teatrze Muzycznym coraz lepsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji