Hawaje
Nieudane powstanie Hawajczyków przeciw Amerykanom w 1895 roku posłużyło librecistom "Kwiatu Hawajów" jako punkt wyjścia, jako pretekst zaledwie.
Dramatyczne wydarzenie zamienili oni na banalne - jak to zazwyczaj w operetce-libretto. Całości miała nadać sens dopiero muzyka Paula Abrahama, węgierskiego kompozytora zamieszkałego w Berlinie, gdzie oprócz "Kwiatu Hawajów" stworzył on jeszcze "Bal w Savoyu", które to operetki, wraz ze skomponowaną wcześniej w Budapeszcie "Wiktorią i jej huzarem", przyniosły sławę kompozytorowi.
Do tego gatunku muzycznego wprowadził on styl rewiowy oraz amerykańskie rytmy jazzowe, co wówczas, na początku lat trzydziestych, było czymś nowym w operetce europejskiej. W rezultacie powstała rzecz barwna muzycznie i wizualnie, jako że umieszczenie akcji na Hawajach dawało okazję do ukazania bajecznie kolorowych strojów, kusych, lecz ukwieconych wieńcami i girlandami.
Takie właśnie widowisko "wyczarowali" realizatorzy szczecińskiej inscenizacji, w której scenograf trafnie skontrastował barwność egzotycznego świata Hawajów w I i II akcie (te girlandy, to dzieło uczniów p. Mieczysława Grebera ze Szkoły Podstawowej nr 64), z dominującą czarno-białą tonacją nocnego lokalu w Monte Carlo w III akcie. Owa sceneria i muzyka Abrahama stwarzały wdzięczne pole do popisu dla baletu,który, jak na te możliwości, został stosunkowo mało wykorzystany, a to, co pokazano, było niezbyt fascynujące. Najlepsza pod tym względem okazała się pełna temperamentu początkowa scena III aktu. Możliwe, że choreograf chcąc ukazać pewien prymitywizm ludowy w aktach "hawajskich" świadomie unikał bardziej wymyślnych układów - może, trudno dociec. Natomiast chór mając zwłaszcza w tych właśnie aktach niebagatelną rolę do spełnienia nie zawsze okazywał się wystarczająco sprawny - zauważało się jakąś ociężałość, nie mówiąc już o fatalnej dykcji.
W tej sytuacji jaśniejszą stroną była orkiestra, której jaskrawość instrumentacji i ostra rytmiczność nadawały spektaklowi pożądany wigor, chociaż , i fragmenty liryczne miały swój specyficzny wyraz. W muzyce tej, pełnej tanecznych rytmów, głównie foxtrotów, ale także innych, jak slow-fox, walc i marsz, nie brak też nastrojowych arii i duetów, jak choćby piękny duet Laji i Lilo-Tary "Pocałunek bez miłości". Laję, księżniczkę hawajską, główną postać sztuki, kreowała z dużym powodzeniem Elżbieta Sawicka, dobra głosowo i świetna aktorsko (prawdziwy majstersztyk, to jej Susanne w III akcie). Jej partner, Lilo-Taro, książę hawajski, w ujęciu Krzysztofa Marciniaka, nie dorównywał jej swobodą sceniczną, natomiast był niezły wokalnie. Feliks Gałecki, jako kapitan Stone, dysponujący doskonałą prezencją, wykazywał pewne braki wokalne - nierówne prowadzenie głosu. Pod tym względem lepszy był w drugiej obsadzie Bogumił Majchrzak, bardzo skądinąd przekonujący, jako surowy "wilk morski". Role poruczników Flippsa i Hilla wykonywali, na ogół, bezbłędnie Adam Jeleń oraz, na zmianę, Janusz Jańczuk i Winicjusz Jankowski, Edmund Piotrowski, kreował statyczną rolę dostojnika hawajskiego Kanako Hilo, wykorzystując - miejscami nadmiernie - duży wolumen swego basu. Owe dostojeństwo eksponował w większym stopniu swą posturą Ireneusz Naguszewski w drugiej obsadzie. Tenże Naguszewski stworzył w pierwszej obsadzie postać gubernatora Harrisona, wyraźną dykcją i tubalnym głosem podkreślając "ważność" tej postaci w akcji sztuki. Wojciech Leśniak w tej roli był bardziej "miękki" i szarmancki. Znakomitą parę komediowych amantów stanowili Romana Jakubowska-Handke jako Bessie i Jerzy Górzyński jako Buffy. Ich dobrze ustawione głosy, kultura wokalna i sceniczna ruchliwość (kapitalny duet "laleczek" w III akcie) wnosiły do akcji wiele pogody. W drugiej; obsadzie kreował Buffy'ego Zbigniew Sawicki, wybitnie utaneczniony, co przydawało jego ewolucjom sporo werwy. Elwira Naguszewska bardzo dobra w charakterystycznej roli młodej Hawajki Raki partnerowała Mirosławowi Kosińskiemu, który jako piosenkarz Jim Boy, dał pokaz swych wszechstronnych możliwości aktorskich i śpiewaczych tak w konwencji komediowej, jak i lirycznej (pieśń Murzyna w III akcie). Obsadzony w tej roli Jacek Gawryś, początkowo nieco skrępowany, potem się "rozruszał", a dysponując stosunkowo niewielkim, lecz miłym głosem, mógł się też podobać. I wreszcie Wiesław Łągiewka jako starszy kelner, swą typową siłą komizmu (tym razem m. in. przy pomocy lwowskiego akcentu) urozmaicał przebieg III aktu, zgrabnie doprowadzając całość do finału.
Akcja "Kwiatu Hawajów", jakby niemrawa z początku, nabierała stopniowo żywości, do czego przyczyniało się sprawne kierowanie muzycznym przebiegiem przedstawienia przez dyrygenta Jacka Kraszewskiego. Zresztą realizatorzy zadbali o to, aby sztuka nie była przegadana, skracając do minimum partie mówione i szybko doprowadzając je do numerów muzycznych. Poza tym - sporo dialogów odbywało się na tle odpowiednio wyciszonej orkiestry. W sumie więc muzyka dominowała.
A zatem Opera i Operetka ma w repertuarze nową pozycję operetkową, będącą również "towarem eksportowym" (niebawem teatr wyrusza na dłuższe tournee po Niemczech, Szwajcarii i Austrii, gdzie wystawi tę sztukę w oryginalnej wersji językowej). A teraz, z kolei - czekamy na operę.