Artykuły

"Kartoteka" w Studio

Czwarta warszawska "Kartoteka" jest trochę nietypowa. Ma bowiem aż czterech reżyserów, studentów III roku Wydziału Reżyserii warszawskiej PWST. Spektakl rozpada się na cztery części, utrzymane w innej stylistyce. Znajdują w nich odbicie całkowicie odmienne upodobania, zainteresowania i gusta kandydatów na reżyserów.

Przedstawienie ma swą krótką prehistorię. W ramach zajęć z Tadeuszem Łomnickim w poprzednim roku akademickim młodzi reżyserzy przygotowali sceny z "Kartoteki" z udziałem studentów Wydziału Aktorskiego. Łomnicki uznał te próby na tyle interesujące, iż rzucił ideę przygotowania tym trybem przedstawienia w jednym z warszawskich teatrów, z sobą w roli Bohatera. Wybór padł na Studio i tak otrzymaliśmy spektakl, rezultat tyleż bezinteresownej pomocy i wsparcia udzielonego adeptom reżyserii przez wielkiego aktora, co jego zainteresowania dla dramatu Różewicza (w roku 1987 Łomnicki sam wyreżyserował "Kartotekę" w Berlinie Zachodnim). Łomnicki powrócił do roli Bohatera po dwudziestu dwu latach, zagrał ją bowiem już w roku 1967, w telewizyjnym spektaklu, wyreżyserowanym przez Konrada Swinarskiego. Nietrudno odgadnąć, że w "Kartotece" interesuje Łomnickiego możliwość dokonania obrachunku, dania świadectwa pokoleniowym doświadczeniom. Łomnicki jest bodajże najstarszym Bohaterem w dziejach scenicznych dramatu, ale też ma prawie tyle samo lat, ile teraz powinna mieć ta postać - urodzona w roku 1920. Nie ulega wątpliwości, że Łomnicki w znacznej mierze utożsamia się z granym przez siebie Bohaterem. Element liryczny, tak silny w tym dramacie, znalazł więc swój odpowiednik w grze aktora.

Tadeusz Łomnicki z długimi, siwymi włosami w nieładzie, bosy i rozchełstany, w długiej, białej koszuli, wypuszczonej na spodnie, obcisłych dżinsach uwydatniających otyłość sylwetki sprawia wrażenie bezbronnego, psychicznie obnażonego. Aktor świadomie zrezygnował ze swego perfekcjonizmu i wirtuozerii; nie ukrywa swego wysiłku i zmęczenia. I pewnie byłby to przejmujący spektakl, gdyby Łomnicki nie napotkał dwóch przeszkód.

Pierwsza z nich to tekst dramatu. Biografia Bohatera niestety urywa się w roku 1959. Poza tym posiada istotną lukę, jaką stanowi stalinizm. Krótki ustęp o klaskaniu nie załatwia przecież sprawy, może ją tylko sygnalizować. Spektakl ten w pełni potwierdza, sąd Swinarskiego z roku 1973, że "Kartotece" brakuje "dalszego ciągu", że Różewicz powinien się zdobyć na dopisanie jeszcze paru scen odzwierciedlających późniejsze losy Bohatera. Próba dopisania takiego dalszego ciągu poprzez przeniesienie Bohatera w czasy współczesne, posadzenie za kierownicą fiata, umieszczenie go w bloku na wielkim betonowym osiedlu czy też ustawienie przy łóżku cały czas włączonego telewizora, jak to miało miejsce w telewizyjnym spektaklu Krzysztofa Kieślowskiego z roku 1979, nie zdaje egzaminu.

Druga przeszkoda to egotyzm i zadufanie młodych reżyserów. Zamiast spróbować zrozumieć zamiary i intencje Łomnickiego, wczytać się w tekst i wyreżyserować go w zgodzie z jego poetyką, młodzi reżyserzy zaczęli się popisywać własną inwencją, zajęli się wymyślaniem ornamentacyjnych ozdobników. Aby nie być gołosłownym, podam parę przykładów. Zbigniew Brzoza scenę rozmowy Bohatera z rodzicami poprzedził tańcem tychże, jakimś fokstrotem. Rodzice są piękni i eleganccy. W obrazie tym nie ma nic małomiasteczkowego i prowincjonalnego, a już z pewnością nie w takim ujęciu zapamiętuje dziecko rodziców. Scenie z Olgą towarzyszy tłum wojennych tułaczy - jakby przeniesiony z "Pieszo" Mrożka - posuwających się tyłem i niezwykle wolno, jak na filmie puszczonym do tyłu. W tym samym czasie Anna Chodakowska, grająca Olgę, maże sobie twarz szminką. Cały obraz ma w sobie coś upiornego, co w żaden sposób nie przystaje do tekstu. Nie rozumiem też, po co Nauczyciel, przeprowadzając egzamin dojrzałości, sadowi się na szafie (że niby przemawia ex cathedra?).

Maciej Cirin dopatrzył się w "Kartotece" reminiscencji z dramatów Wyspiańskiego. Pan z przedziałkiem zmienił się u niego w Stańczyka, pobrzękującego dzwoneczkami i wymachującego kaduceuszem. Dziewczyna, młoda Niemka, najpierw jest zetempówką z czerwonym krawatem, a po rozmowie z Bohaterem umiera na jego łóżku, zastygając w malowniczej pozie. Pojawia się raz jeszcze jako Muza z "Wyzwolenia", deklamując z patosem: "Gdzie się podziały dawne bohatery". Wujek stał się jakimś groteskowym Starym Wiarusem. Na dodatek grający go Marek Walczewski zamiast roli zaprezentował kilka - skądinąd zabawnych - żartów na temat tej postaci. Szczepan Szczykno wybrał z dramatu sceny tyczące spraw płci i seksu. W scenach tych drażni pewna nienaturalność i sztuczność zachowań. Nieźle pomyślana scena zalotów dwóch kobiet do chóru, w rytmie rockandrollowego szlagieru z lat pięćdziesiątych, przeradza się w anemiczną orgietkę. Nawet znakomita ostatnio Małgorzata Niemirska, blado wypada w roli Tłustej Kobiety. Tłusta Kobieta powinna być tyleż śmieszna, co godna współczucia, jak Wanda Łuczycka u Swinarskiego, Bohdana Majda u Minca czy też Jadwiga Skupnik we wrocławskiej "Kartotece" z roku 1977. W tym spektaklu jest apatyczna, płaczliwa i zgaszona. W zupełnie fałszywy ton uderzyła w roli Sekretarki Jolanta Hanisz. Rolę tę powinna zagrać któraś z młodych aktorek.

Jarosław Kilian rozpoczął swoją część od utrzymanej w poetyce snu sekwencji mordowania przez Bohatera chóru, pragnąc przywołać tym sposobem wspomnienie wojny i kompleks "zarażenia śmiercią". Obraz ten jest jednak zbyt odrealniony i abstrakcyjny, momentami aż groteskowy (w serii wystudiowanych, spowolnionych ruchów Bohater przebija trzech mężczyzn sztyletem, oni zaś osuwają się w drgawkach na podłogę). Po jeszcze raz powtórzonej scenie z Dziewczyną, młodą Niemką. Bohater staje pod ścianą i wykrzykuje zdania w języku niemieckim, zapamiętane z czasów okupacji. Na ścianach wyświetlane jest w tym czasie "Rozstrzelanie" Andrzeja Wróblewskiego. Goście w cyklistówce i w kapeluszu to ubecy dokonujący rewizji w pokoju Bohatera. W trakcie niej Bohater umiera. Zostaje jak w kostnicy przykryty prześcieradłem, spod którego wystają tylko gołe stopy. Na końcu zjawia się Dziennikarz, trochę jak duch z innego świata. Powoli, ze śmiertelną powagą, zadaje Bohaterowi serię pytań, tak jakby chciał dopomóc umierającemu człowiekowi (albo nawet już umarłemu) w dokonaniu rachunku sumienia. A przecież, w scenie tej Różewicz szydzi z frazesów, jakimi operują współcześni dziennikarze, z różnego rodzaju wywiadów przeprowadzanych z tzw. przeciętnymi obywatelami. Trudno o większe nieporozumienie.

Inscenizacja wszystkich czterech części jest nużąca i rozwlekła. Poszczególne sceny celebrowane są strasznie poważnie. Zatarciu uległa cała oryginalność luźnej i otwartej budowy "Kartoteki", polegająca m. in. na nieustannym ruchu wchodzących i wychodzących postaci, tak jakby rzecz rozgrywała się w pokoju przechodnim, kawiarni i na ulicy zarazem. W znacznym stopniu ulotnił się też humor utworu. Zamiast sytuacji i postaci wziętych jakby prosto z życia, oglądamy senne majaki i figury z jakiegoś panopticum.

Nie wszystko jest w tym przedstawieniu złe. Są sceny udane, nie najgorzej pomyślane i dobrze zagrane. Trudno mieć też pretensję do początkujących reżyserów, że to lub owo im nie wychodzi. Niepokoi mnie przede wszystkim sposób myślenia tych młodych reżyserów o dramacie i teatrze, opierający się na lekceważącym stosunku do autora i jego tekstu, zaufaniu do własnej wyobraźni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji