"Dziady" trafiły pod strzechy
O ile za strzechę przyjąć powszechność telewizorów w naszych mieszkaniach, to, owszem - stało się.
W poniedziałek i wtorek, 30 października i 1 listopada br. przez kolejne dwa wieczory pokazano w telewizji przesławne, dziesięcioletnie już przedstawienie "Dziadów" w reżyserii Konrada Swinarskiego. Przedstawienie integralnie związane z wnętrzem Starego Teatru w Krakowie - gdzie powstało - które tylko dlatego przez te lat dziesięć nie przyjechano do Warszawy ani gdziekolwiek indziej, że sam twórca uważał, iż - w tym kształcie jaki ma - nie da się przenieść poza siedzibę.
Podobno jednak Teatr Rzeczypospolitej je sprowadzi, mimo całą tę "integralność".
Na razie zademonstrowano ich telewizyjny zapis, dokonany pieczołowicie, z wyczuciem stylu, klimatu, nastroju. Laco Adamik, autor tego przeniesienia "Dziadów" do telewizji może przyjmować gratulacje: arcytrudna praca została uwieńczona sukcesem.
Co nie znaczy, by - oglądane dziś w telewizji - "Dziady" Swinarskiego znaczyły tyle samo ile znaczyły w teatrze. Parę spraw musiało się zgubić, kilku nie wyeksponowano na tyle, by zostały w pamięci telewidza (na przykład gromada ludu jedząca spokojnie jajka na twardo podczas scen z III części "Dziadów"). Sam fakt podzielenia spektaklu na dwa wieczory już rozbił jedność odbioru. I zastanawiam się - czy trzeba było dzielić te "Dziady"? Spektakl czterogodzinny w tv to, owszem, ryzyko i rzecz bez precedensu, ale czy sam pomysł nie był dostatecznie ryzykancki i precedensowy?Podjęto go przecież, reklamowano - jak najsłuszniej - jako ewenement, ale jakoś zabrakło odwagi do końca, a szkoda.
Cokolwiek by jednak nie mówić - otrzymaliśmy my, miliony telewidzów - prezent wielkiej klasy: jedno z najwartościowszych przedstawień powojennych, pomnik literatury odczytany niezwykle twórczo, i przydatnie dla współczesnych (jak to zwykle bywa z klasyką, a bardzo rzadko z dramaturgią dzisiejszą)
Dzieje wadzenia się Konrada ze sobą, Bogiem, otoczeniem - to walka o lepsze rozumienie świata, o wielkość prawdziwą płynącą z "mocy rozumu" i porywów serca. To wykuwanie się nowego człowieka. Konrad z "Dziadów" Swinarskiego to nie tylko bohater walki o wolność Polski, to także uniwersalny człowiek świadomy siły płynącej z pełni człowieczeństwa.
Polityczny i uniwersalny spektakl Swinarskiego w telewizji stracił chyba ten wymiar poza polski, szerszy, a, być może, zyskał na drapieżności, goryczy i tragiczności odnoszących się wprost do polskich konkretów.
Zresztą - taki czy inny- był. Dla wszystkich. Z zapierającym dech aktorstwem krakowskich wykonawców, z Jerzym Trelą jako Konradem, z całą magią słów Pana Adamowych. Przy tym fakcie muszą ustąpić opory, wątpliwości, rozterki znane od lat: przenosić czy nie przenosić do telewizji wybitne dzieła sceniczne.
Dzieła zawsze na tym stracą, to pewne. Jakoś stracą. Ale liczba odbiorców także potrafi zamienić się w nową jakość. I ta liczy się bardzo na naszym kulturalnym, pustoszejącym gruncie. W końcu sam Mickiewicz wyraźnie chciał być z ludźmi, z ich jak największą liczbą ("oby te księgi trafiły pod strzechy") niekoniecznie tylko z tymi, którzy najdoskonalej go pojmą.