Artykuły

Redliński contra rizling

Teatr "Rozmaitości" (filia na ul. Łowickiej) "Czworokąt" Edwarda Redlińskiego, reżyseria - Marek Kostrzewski, scenografia - Marcin Stajewski.

Bieżący sezon w teatrach stołecznych przebiega pod znakiem rodzimych prapremier. Zjawisko, co musi cieszyć. Nawet, jeśli artystyczna jakość prezentowanych tekstów bywa bardzo różna. Co więcej, wolno w jakimś sensie liznąć zaistniałe proporcje za normalne. Tak było zawsze. I tak jest wszędzie. Ważny jest sam trend, bo świadczy, że środowisko pisarskie przełamało długotrwały impas psychicznej niemożności, świadczy też, że teatry poczuły się współodpowiedzialne - i to faktycznie! - za stan literatury.

Rezultaty muszą nadejść, już zresztą można odnotować kilka pozycji ciekawych ("Stracone wakacje" Kuśmierka), kilka zgrabnie skonstruowanych ("Gry kobiece" Zanussiego i Żebrowskiego). Obok tego trzeba odnotować i kilka porażek. "Czworokąt" Redlińskiego jest rażem. "Czworokąt" Redlłńskiego jest jedną z nich. W tym może bardziej przykrą niż taki choćby "Sękacz", te pojący i ciekawy. Tyle, że podobne stwierdzenie mogli już Czytelnicy znaleźć w mojej recenzji z "Wcześniaka" w Teatrze na Woli. Sztuki równie niedobrej, którą notabene Redliński napisał już po "czworokącie", acz ten nieco dłużej czekał na warszawską prezentację.

I Już przy "Wcześniaku" pisałem, że Redliński zdaje się nie czuć reguł sceny (teatralny sukces "Awansu" i "Konopielki" to przecież sukces adaptowanej przez teatr prozy, przy czym w obu przypadkach głównym adaptatorem był teatr). Po "Czworokącie" do powyższego zarzutu dodałbym drugi: Redliński czuje się mocno na gruncie swych reporterskich obserwacji z terenu wsi białostockiej, umiał tamtejsze realia zanotować. Zanotować ciekawie, barwnie, rubasznie. Gdy próbuje sam konstruować postaci, sytuacje i konflikty, wychodzi mu to jawnie gorzej.

Ot, w "Czworokącie": przez 2 akty kłóci się tu młode małżeństwo, on ze wsi - ona z miasta, on - inżynier, ona - naukowiec. Wszystko niby typowe? - typowe! Fikcja autorskiego wywodu zacznie się dopiero wtedy ujawniać, gdy powiem, że to kłóci się rzeczniczka whisky i rzecznik siwuchy, przy czym wcale nie o płyn im idzie, lecz o styl życia. Zderzenie filisterskiej i siermiężnej mentalności (a oba przymiotniki dobrałem tu celowo, gdyż oddają klimat i poziom sporu) przypomina dysputy z lat Proletkultu.

Konflikt taki przebiega we współczesnej Polsce (a jak dowodzi chociażby lektura prozy Juliana Kawalca nie jest to konflikt wyimaginowany!) całkowicie odmiennym rytmem, Redliński dostrzega w nim, niestety, jedynie zewnętrzność, jedynie rekwizytornię. A i ta się autorowi "Czworokąta" myli: nie bardzo na przykład pojmuję, dlaczego jurny "z chłopa inżynier" za symbol mieszczańskiego stylu życia uważa m. in. picie ...rizlinga? I dlaczego obok owego wina, w którym ni pochodzenie ni cena nie są przecież naganne, razi go także filharmonia?

Dlaczego, dlaczego... Pytania stawiam retorycznie, odpowiedź bowiem znana: w ten właśnie sposób Redliński pojmuje "złożoność konfliktu, w której żadna ze stron nie ma racji absolutnej"! Bo z kolei, iżby osłabić pozycję zwolenniczki whisky, rizlinga i Bacha, dodaje jej do biografii... kochanka, co oczywiście ma znaczyć, że można pić "Johnny Walkera", a jednak być świnią! To, że w cały ten galimatias Redliński miesza jeszcze Dziadka-rewolucjonistę, który trąbi "wiskacza", ale optuje na rzecz bimbru, wygląda śmiesznie jedynie w moim streszczeniu. W wersji autora staje się chwilami niesmaczne. Zresztą niepotrzebnie wnoszę tu ton serio, "Czworokąt" jest sztuką zbyt nieporadną, by nicować ją wedle prawideł logiki. Jest sztuką do rychłego zapomnienia, choć pamiętać warto o pełnej inwencji grze czwórki jej wykonawców z "Rozmaitości".

Czesław Roszkowski ze skąpego tekstu Dziadka wykreował postać sympatyczną i ciepłą, traktowaną przez aktora z lekką ironią, uprawomocnioną przez autorskie didaskalia. Bój o gatunki alkoholu toczyli z werwą Adrianna Godlewska i Jerzy Turek. Że nie byli w stanie go uprawdopodobnić? Miły Boże, dlaczego żądać od nieszczęsnych aktorów, iżby byli cudotwórcami! Zaś najwyższą reakcję widowni krzesała Izabela Olejnik w roli wiejskiej dziewczyny, Beatki. Ale też w tym jednym, jedynym przypadku autor pomagał artystce. Przelał bowiem w jej dowcipne i jędrne riposty tę wiedzę o życiu, co ją sobie na wojażach po wsiach białostockich uciułał.

Scenografia Marcina Stajewskiego ukazała nam dość sarkastyczny obraz typowego pokoju w standardowym "mrówkowcu". Pomysł z "czwartą ścianą" rozsuwaną na oczach widza niczym firanka - bardzo dobrze zastosowany!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji