Artykuły

Diable sprawki

"Igraszki z diabłem" w reż. Wojciecha Solarza w Teatrze Polskim w Szczecinie. Recenzja Artura D. Liskowackiego w Kurierze Szczecińskim.

Diabelskie fascynacje Adama Opatowicza to rzecz znana. Wystarczy wspomnieć efektowne "Diabły polskie", "Mistrza i Małgorzatę" czy wreszcie "Fausta". Diabeł Jako nasze mroczne, złe, ale i mądre, poetyckie atter ego, w formie diabełka czarno-rudo-kociego obecny też na kabaretowej scenie, wydaje się przekornym patronem prowadzonego przez Opatowicza teatru. Nie dziwi więc, że na tę scenę trafiły "Igraszki z diabłem" - klasyka rozrywki piekielnego repertuaru.

Stylizowana na ludową bajkę komedia Jana Drdy, popularna w Polsce głównie dzięki świetnej, często przez TVP przypominanej inscenizacji telewizyjnej, nie bardzo się jednak nadaje do takich wieloznacznych konceptów. To po prostu satyryczny moralitet w folklorystycznej oprawie. Dowcipny, pojemny (uniesie niejedną aktualizację), ale gdy go przesadnie napompować - źle to znosi.

"Igraszki..." w reżyserii Wojciecha Solarza są tego dowodem. Starają się być zarówno plebejskim, naiwnym obrazkiem, spoza którego mruga się ku widzom, jak i czymś więcej... Udział w spektaklu Adama Opatowicza w roli (choć brak jej w scenariuszu) swego rodzaju Prologusa wprowadzającego w konwencję, ale też przełamującego ją -rolą dyrektorską - to pierwszy tego sygnał. Z kolei program do spektaklu z obszernym, "czarcio podstępnym" cytatem z Leszka Kołakowskiego, i żartobliwe w tym programie sugestie, byśmy wybrali maskę (aniołka lub diabełka), która nam bardziej pasuje, wydają się sugerować, że mamy do czynienia z - ukrytym pod śmiechem - dyskursem o powikłaniu ludzkiej natury. Ale sugestie to na wyrost, bo w spektaklu sił po temu niewiele.

Niby wszystko jest jak należy. Dekoracje Banuchy przestrzenne i pomysłowe (scenę ogradzają wysoko zielone ściany, a rozmaite w nich drzwi, drzwiczki i okiennice otwierają się w stosownej chwili na różne sytuacje i dodatkowe plany), muzyka Opatowicza, dowcipna i zręczna, sięga do bogactwa gatunków -od kupletu do chorału, choreografia i starannie budowane role (większość ma własną formę, ruch, typ humoru) - przydają całości barw.

Ale równocześnie zgrzyta to wszystko i toczy się z mozołem, który rozrywce nie sprzyja. Scenografia, choć ma niespodzianki, jakaś przyciężka, oprawa muzyczna zda się czasem ilustracyjna zbytnio (zwłaszcza w piosenkach, jakby na siłę wpisanych w tok narracji, a nie dodaje im życia mocny playback), zaś różnorodność aktorstwa - nie sprzyja spójności formy. Oto np. Olga Adamska jako królewna Disperanda radzić musi sobie jako piskliwa marionetka (ciężkie to zadanie dla aktorki, na dodatek - dla widza też, bo po pierwszym zabawnym wrażeniu po prostu nużyć zaczyna), co w scenach z Jackiem Polaczkiem, który pustelnika gra z ironicznym dystansem, acz nie bez tonów serio (fałszywy święty? rozdarty sprzecznościami filozof? obłudnik z galerii bardzo współczesnej?), prowadzi do mijania się obojga...

Z drugiej strony można odnieść wrażenie, że aktorstwo tego spektaklu to zbiór stałych obsadowych klisz. Bo któż może zagrać pustelnika, jak nie Polaczek (nie pierwsza to jego pustelnicza, a i duchowna szata w scenicznym dorobku), kto się nada na fircyka-diabła (tu: Lucjusza), jak nie Michał Janicki, komu powierzyć rolę prostego, a uczciwego człowieka, jak nie Adamowi Dzieciniakowi (Marcin Kabat), któż zagra lepiej zbója Sarka Farkę niż brodaty Adam Zych; itp. Nie mogę rzec, żeby te obsadowe standardy psuły spektakl - wspomniani aktorzy radzą sobie w tradycyjnych kostiumach nieźle. Ale nie są to lokomotywy, które pociągnęłyby inscenizację, stanowiąc dodatkową okazję do - wpisanych w nią przecież - gier konwencją i różnego rodzaju żartów scenicznych.

Żartom tym brak zresztą na ogół dynamiki i szybko tracą energię. Zwłaszcza że przedstawienie wydaje się po prostu zbyt długie. Choć sprzyja mu niejednokrotnie inscenizacyjny błysk pomysłu (świetna sekwencja "niebieska" - z seksownym aniołem Teofilem Katarzyny Sadowskiej) czy precyzyjne aktorstwo (że wymienię tu wyrazistą, aż po ostre tony Dorotę Chrulską jako Kasię oraz role drugoplanowe, że wspomnę rozpisane na miny i grepsy, głupawe czorty: Omnimora - Mirosława Kupca, Karborunda - Sławomira Kołakowskiego, zdziecinniałego Belzebuba - Jacka Piotrowskie-go i kilka diablich wcieleń Mateusza Kostrzyńskiego).

Lista zarzutów jest więc spora, ale można także rzec, że... nie taki diabeł straszny, jak go tu maluję. Bo te "Igraszki..." będą się pewnie podobać widzom. Jako że przy wszystkich zarzutach jest to spektakl porządny - sympatyczny, chwilami zabawny, kolorowy i niepozbawiony rozmachu. Opowieść o prostolinijnym weteranie Marcinie Kabacie, który odwagą i uczciwością wygra nawet z diabłem, ładnie się też wpisuje w nasze współczesne tęsknoty, gdy życie wokół pełne piekielnych pokuś i diablej aktywności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji