Artykuły

Grudniowa opowieść

To cenne, że lalkowy teatr dziecięcy odchodzi od sprawdzonych i wiecznie żywych klasycznych hitów, decydując się na tak nietypowy krok repertuarowy i otwierając na współczesną literaturę - o spektaklu "Maleńki Król Grudzień" w reż. Ireneusza Maciejewskiego w Teatrze Pleciuga w Szczecinie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Nowy sezon szczecińskiej Pleciugi otworzył "Maleńki Król Grudzień", wyreżyserowany przez Ireneusza Maciejewskiego. To propozycja różna od standardowego repertuaru teatrów młodego widza, przede wszystkim ze względu na tekst stanowiący inspirację dla przedstawienia. Opowieści Axela Hacke są w Polsce słabo znane (choć pojawiło się tłumaczenie "Maleńkiego Króla"), spektakl nie jest więc "pewniakiem", na który szkoły i przedszkola tłumnie zawitają. Poza tym, choć Pleciuga jest teatrem lalek, przedstawienie rozegrano zasadniczo w żywym planie (jedyna pojawiającą się lalką jest pojawiająca się kilkakrotnie postać tytułowego bohatera, grana równolegle przez aktora). Na to wszystko nakłada się nieoczywista i trudna w odbiorze dla młodego widza treść przedstawienia, sprawiająca, że nie można precyzyjnie określić, dla jakiego przedziału wiekowego jest ono kierowane.

Król Grudzień Drugi (Krzysztof Tarasiuk) pojawia się pewnego wieczoru w mieszkaniu Pana N. (Mirosław Kucharski), szarego człowieka, który mieszka w szarym mieszkaniu i prowadzi szare życie. Jego dzień wypełnia monotonna praca biurowa (ukazana przy pomocy pantomimicznych scen zbiorowych), której oddaje się już przez wiele lat. Praca nie przynosi mu satysfakcji i wyjaławia go na tyle, że gdy wraca do mieszkania wieczorem jedyne, na co ma ochotę, to pójście spać. Pojawienie się Króla nie wywraca jego świata w jednym momencie do góry nogami (jak moglibyśmy się spodziewać). Spotkanie (pierwsze i szereg kolejnych) stają się raczej okazją do zadania Panu N. szeregu pytań, do ukazania wzajemnego zadziwienia obu protagonistów sobą. Dziecięce zaskoczenie Króla z trudem przebija się przez dorosłą rozwagę Pana N., jednak w miarę upływu czasu między tą dwójką zawiązuje się nić sympatii i pojawia się kruche - a później coraz mocniejsze - porozumienie. Dwa, z pozoru nieprzystające do siebie światy, zaczynają się przenikać - np. Król wybiera się z N. do kawiarni, a N. pozwala sobie na podzielenie zaskoczeń Króla dorosłą rzeczywistością. Widz dostrzega też, jak wiele - wbrew pozorom - łączy bohaterów. Król Grudzień nie ma swego królestwa, N. w zasadzie nie ma własnego życia. Obaj w rezultacie spotkania wydają się nieco zagubieni i niepewni siebie, w podobny sposób zdezorientowani w nowej, nieprzewidywalnej sytuacji.

Maciejewski prowadzi przedstawienie w tempie lente, bardzo powoli dawkując widzowi kolejne informacje, mnożąc sytuacje dialogów, z rzadka przerywając je sekwencjami czysto wizualnymi. To sprawia, że uwaga widza koncentruje się przede wszystkim na padających słowach, z których próbuje on złożyć linearną opowieść. To zadanie bardzo trudne. Opowiadania Axela Hacke nie stanowią precyzyjnego cyklu historii, reżyser postanowił również ich sceniczną realizację poprowadzić jak szereg bardzo luźno powiązanych epizodów. Spektakl posiada otwarcie oraz zakończenie, jednak poszczególne sceny nie są prowadzone narastająco, co jeszcze bardziej utrudnia skupienie i śledzenie akcji. Delikatne, podszyte materią filozoficzną dialogi, ubrane w formę teatru dziecięcego, nie sprawdzają się należycie. Zmyłkę dla widza stanowi ich lekki charakter, pod którym często kryje się ważka treść. Nie sposób doczekać się głębszego poznania charakterów obu głównych postaci. A oczekiwanie narasta w miarę upływu czasu - dlaczego Król nosi takie dziwne nazwisko? Czemu pojawia się w tym a nie innym momencie życia Pana N.? Co stało się z Królem Grudniem Pierwszym?

Nie sposób przywołać treść toczonych na scenie dialogów (dużo łatwiej zapewne się je czyta, niż ich słucha). Stąd płynie kłopot przy dookreśleniu wieku widza, do którego spektakl jest kierowany. Nie jest również łatwo spod lawiny słów wydobyć problematykę spektaklu. Temat prowadzącego do przemiany spotkania dwóch tak różnych bohaterów, choć wiodący w spektaklu, w zasadzie nie został wyzyskany do końca, brakuje mu kropki, ostatniego szlifu.

Wizualne przerywniki, jak wspomniana już "pantomima biurowa", rzucane na ścianę projekcje miasta, w którym żyje Pan N. (w rzeczywistości to ujęcia Szczecina), czy pojawiające się z rzadka krasnoludki, przy pomocy których zmienia się scenografia, powodują żywsze reakcje: po raz kolejny okazuje się, że teatr dziecięcy potrzebuje przede wszystkim obrazów, a w drugiej kolejności dopiero - dialogów. Znakomicie funkcjonuje w widowisku oprawa muzyczna - długo po wyjściu z teatru pobrzmiewa w uchu jazzująca wersja piosenki "Panie Janie". Nie można też nie docenić starań aktorów (szczególnie mocno zapisują się w pamięci, obsadzone w epizodycznych wejściach Edyta Niewińska Van den Moren i Marta Łągiewka), walczących z oporną niekiedy materią teatralną. Przy wszystkich tych zaletach spektaklu trudno jednak nie odnieść wrażenia, że - koniec końców - wymagania, jakie stawia tekst przerosły reżysera, który nie poradził sobie z odnalezieniem teatralnego ekwiwalentu dla wszystkich subtelności prozy.

Ambicje Pleciugi warte są zauważenia i dostrzeżenia, szkoda jednak, że ich realizacja nie sprostała celom. To cenne, że lalkowy teatr dziecięcy odchodzi od sprawdzonych i wiecznie żywych klasycznych hitów, decydując się na tak nietypowy krok repertuarowy i otwierając na współczesną literaturę. Jeszcze istotniejszą wypowiedzią artystyczną jednak stałaby się w pełni udana premiera. Pozostaje trzymać kciuki za kolejne przedsięwzięcia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji