Artykuły

Doczekaliśmy się Godota

Mamy więc już i w Krakowie "Godota". I od razu trzeba zanotować znamienny dla naszych teatrów smutny fakt: wystawienia tej sztuki, która tyle hałasu narobiła na zachodzie, nie podjął się żaden z państwowych teatrów krakowskich, przeżywających ostatnio, kryzys, chociaż po zwolnieniu nacisku ze strony czynników odgórnych dobór repertuaru leży wyłącznie w kompetencji poszczególnych dyrekcji, podjął się natomiast maleńki, niesubsydiowany i prywatny teatrzyk studencki, mieszczący się pod wezwaniem "Teatr 38" w Rynku Głównym, za piękną, starą sienią o gotyckich łukach.

Wystawienie sztuki Becketta jest drugą premierą tego sympatycznego i ambitnego teatru. Pierwszą była sztuka Artura Adamova "Wszyscy przeciw wszystkim", znana już czytelnikom z omówienia Z. Grenia w "Życiu Literackim". Nie będę się więc zatrzymywała nad treścią obu tych sztuk, bo i Beckett nie schodzi z łamów naszych czasopism, ostatnio "Przekrój" dał obszerne omówienie. Chcę pisać raczej o samym ,,przedstawieniu", tym bardziej, że Greń tę sprawę przedstawił pobieżnie.

Ujęłam słowo przedstawienie w cudzysłów. Trudno bowiem powiedzieć, aby "Teatr 38" dawał normalne przedstawienia teatralne, nie ma on zdaje się wcale tej ambicji. To, co daje. sposób, w jaki daną sztukę odtwarza, jest raczej przekazywaniem widzowi jej zawartości słownej i treściowej. Co uderzało w pierwszej premierze; w sztuce Adamova, to przede wszystkim pewien swoisty sposób interpretacji. Sztukę "Wszyscy przeciw wszystkim," odtworzono w ten sposób, że było to coś pośredniego między grą a czytaniem. Młodzi aktorzy czytali z pamięci - tak można by to ująć - swoje kwestie, bez szczególnego nacisku czy akcentowania, raczej monotonnie i bezbarwnie, jakby trochę dziecinnie, jakby nie zupełnie rozumieli oo mówią i warstwa znaczeniowa nie docierała do ich apercepcji. Wszyscy niemal mówili jednakowo, bez dyferencjowania postaci, bez otoczenia ich ową szczególną aurą, jaka cechuje normalne przedstawienie teatralne. Stali prawie bez cechuj, niekiedy siadali, niekiedy przesuwali się parę kroków w przód lub w tył, lub też stawali profilem do widowni - wszyscy jednakowo ubrani, w czarnych maskach, w czerwonych bluzach i purpurowych rękawiczkach z błazeńskimi dzwoneczkami: tak wygłaszali swoje kwestie.

Dzięki temu wytwarzał się pewien dystans między osobą "aktora" a postacią sceniczną - dystans, który miał chyba na celu - jeśli dobrze zrozumiałam intencję interpretatorów - pobudzić i rozżarzyć wyobraźnię widza, zmusić go, aby dorobił sobie całą resztę.

Ta pierwsza przez zdolną brać studencką "odczytana" sztuka miała zresztą w sobie tyle ładunku aktualnego, w swej symbolice "prześladowanych uchodźców" tak bardzo nawiązywała zarówno do czasów hitlerowskich, jak też do ubiegłego okresu naszej rzeczywistości, że wstrząsała słuchaczami.

Nieco inne rozwiązanie dali młodzi studenci w sztuce "Czekając na Godota", którą tymczasem w Polsce rozsławiło przedstawienie warszawskie. Wypowiadanie kwestii było, podbudowane tutaj o wiele większą wyrazistością ruchu i gestu, dwóch czekających włóczęgów ciągle niemal poruszało się w obrębie ciasnej przestrzeni scenicznej, łażąc przeważnie na czworakach, co budziło zdumienie publiczności i wcale konieczne nie było.

"Mise en scene": coś w rodzaju stołu przez całą szerokość sceny z niebieskim pasem pośrodku - droga, przy której ci dwaj czekają. W środku przy drodze okrągły zwykły wieszak - drzewo, na którym zrozpaczeni Gogo i Didi chcą się w pewnej chwili powiesić. Z tyłu czarna tablica z wyrysowaną kredą sylwetą nagiej kobiety, zza tej kulisy wyłoni się głowa Chłopca, wysłannika Godota.

Dwaj włóczędzy są w waciakach i gumowanych butach, zza kulis dobiega w trakcie trwania całej sztuki monotonny hałas maszyn fabrycznych oraz od czasu do czasu gwizdanie - co nasuwa przypuszczenie, że dwaj czekający są robotnikami pobliskiej fabryki. Moim zdaniem tego rodzaju interpretacja i kostium są mylne i wprowadzają widza w błąd. Kostium robotnika i to takiego z Nowej Huty - nawet mimo więdnie, może nawet wbrew zamierzeniu inscenizatora W. Krygiera - przerzuca całą warstwę znaczeniową sztuki na tory społeczne, przy Czym postać Godota sprowadza do symbolu jakiegoś lepszego ustroju, na jaki ci dwaj nieszczęśni robotnicy daremnie dzień po dniu czekają.

Zwekslowanie symboliki Godota na płaszczyznę społeczną zubaża zagadnienie i istotę sztuki. Bo przecież wcale nie to jest treścią smutnej i pesymistycznej, przerażającej swoją egzystencjalistyczną beznadziejnością sztuki. Mimo woli, słuchając Becketta, musiałam myśleć o Kafce i jego "Zamku". Gdyż do tej książki nawiązuje bezsprzecznie ta sztuka o czekających. Tylko zawartość - powiedziałabym stosunek czekającego do musu czekania.- jest u każdego z twórców inna i w zależności od tego stosunku całe potraktowanie życia jest odmienne.

Beckett napisał swoją sztukę po dwóch wojnach światowych, w atmosferze napięcia, ogólnego zwątpienia i odwrócenia wszystkich wartości, w atmosferze naładowanej mocą rozbitych atomów i wyzwolonej przez człowieka praenergii, a przy tym przesiąkniętej jakimiś okruchami wiedzy i wtajemniczenia, jakimiś gorzkimi i okrutnymi półprawdami, dostępnymi dla wszystkich. Beckett posługuje się często wulgarnym językiem ulicy, takim właśnie, jakim w każdej szerokości geograficznej mówi dziś do siebie dwóch włóczęgów. W "Zamku" mierniczy K. poszukuje Pana Zamku i w żaden sposób nie może do niego dojść, nie może trafić do Zamku, chociaż od tego zależy jego życie. Tutaj tajemniczy, niepoznawalny Godot ma odmienić los dwóch mizernych, całkiem zwykłych ludzi i dlatego nie wolno im się ruszyć z miejsca, są z tym miejscem związani, czekają bez końca na Godota, póki nie zjawi się aby ich wyzwolić. Ci ludzie nie są zdolni przełamać swego losu - tak ujęłabym to zagadnienie. Gdyby byli zdolni, nie tkwiliby w miejscu nic nie robiąc, ale poszliby choćby na złamanie karku, gdzie bądź, przedkładając to nad ten straszliwie nudny i beznadziejny mus czekania. (Wówczas jednak tę sztukę musiałby napisać ktoś inny i nie byłaby ona egzystencjalistyczna.) Oni jednak czekają na wybawienie z zewnątrz, sami nie są panami swego losu. A tymczasem Godot z nich kpi, łudzi ich szczyptą nadziei - co wieczór przysyła swego wysłannika, który ich nigdy nie poznaje i wciąż na nowo obiecuje przyjście swego pana nazajutrz.

Mam wrażenie, że należy się młodym wykonawcom wdzięczność za to, że pozwalają nam poznać naprawdę wartościowe dzieła Zachodu. Beckett został sławny właśnie dzięki tej sztuce. I - cokolwiek byśmy o niej powiedzieli, jakkolwiek byśmy na nią zareagowali, a dodam od razu, że mnie nie przekonała ona wewnętrznie tak jak "Zamek", choć tu i tam idzie o tę samą ponadludzką i uchylającą się naszemu zrozumieniu tajemnicę - pognanie tej sztuki jest konieczne, poprzez nią bowiem poznajemy szeroko rozpowszechnione prądy umysłowe i emocjonalne współczesności.

Żaden z wykonawców nie ześliznął się z wytyczonych przez reżysera torów, niektóre zaś momenty aktorstwa Gogo i Didi, Pozzo i Lucky, były w swej prostocie i jedynie markowaniu gry. naprawdę dobre. Chłopiec zza muru - zresztą najłatwiejszą rola w tej piekielnie trudnej sztuce - był doskonały i najbardziej konsekwentny. Tym bardziej interesujące będzie teraz porównanie warszawskiego przedstawienia z krakowskim.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji