Artykuły

Żółty znak losu

Dwa lata temu w czasie wakacji przedstawiłam w "Np" wybór opowiadań miłosnych, napisanych przez i wybitnych pisarzy. Wśród nich znalazł się także fragment książki Michała Bułhakowa pt. "Mistrz i Małgorzata". Parę dni temu ten lirycznia monolog usłyszałam na scenie: Teatru Współczesnego w Warszawie, wypowiedziany przez Marka Bargiełowskiego:

"Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty. Diabli wiedzą, jak się te kwiaty nazywają, ale są to pierwsze kwiaty, jakie się wiosną pokazują w Moskwie. Te kwiaty rysowały się bardzo wyraziście na tle jej czarnego płaszcza. Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor! Skręciła z Twerskiej w zaułek i wtedy się obejrzała. No, Twerską chyba pan zna? Szły Twerską tysiące ludzi, ale zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to, żeby z lękiem,a ale jakoś tak boleśnie. Wstrząsnęła mną nie tyle jej uroda, ile niezwykła, niesłychana samotność malująca się w tych oczach. Posłuszny owemu żółtemu znakowi losu ja również skręciłem w zaułek i ruszyłem jej śladem. Szliśmy bez słowa, krzywym zaułkiem, ja po jednej stronie, ona po drugiej. I proszę sobie wyobrazić, że prócz nas nie było w zaułku żywej duszy. Męczyłem się, ponieważ wydawało mi się że muszę z nią pomówić i bałem się, że nie powiem ani słowa, a ona tymczasem odjedzie i już nigdy więcej jej nie zobaczę. I proszę sobie wyobrazić, że to właśnie ona odezwała się nieoczekiwanie:

- Podobają się panu moje kwiaty?

Dokładnie pamiętam dźwięk jej głosu taki dosyć niski, ale załamujący się niekiedy i chociaż to głupie, wydało mi się, że żółte, brudne mury uliczki powtarzają echem jej słowa. Spiesznie poszedłem na tę stronę, po której szła ona, podszedłem do niej i odpowiedziałem:

- Nie.

Popatrzyła na mnie zdziwiona i ja nagle i najzupełniej nieoczekiwanie zrozumiałem, że przez całe życie kochałem tę właśnie kobietę!"

Nad tą powieścią Bułhakow pracował prawie do samej śmierci w 1940 roku. Od tego czasu wiele się zmieniło na świecie, ale pozostało coś, co parę razy odnajdujemy na kartach tej książki: to potrzeba ideału. I być może ona tłumaczy zdumiewającą popularność tego utworu. (Wydana niedawno w "Czytelniku" książka rozeszła się błyskawicznie, a bilety do Teatru Współczesnego wysprzedano na kilka miesięcy naprzód.)

Jest taka scena w tym przedstawieniu, jedna z najpiękniejszych pod względem plastycznym, kiedy ze snopu światła wyłania się Poncjusz Piłat i siada na tronie. Po chwili przynoszą mu słowa wypowiedziane przez Jaszuę przed śmiercią na krzyżu. Mówią o tym, że za jedną z najgorszych ułomności ludzkich uważa on tchórzostwo. Dla Piłata są one jak piętno, którego się już nie pozbędzie, dla widzów brzmią jak znak, o którym, niestety, zapomną, ale przez chwilę zjednoczą się w poczuciu tej prawdy. Podobnie jest w momencie, kiedy mistrz mówi o tęsknocie ca miłością idealną. Wszyscy jaj pragną, ale któż ją udźwignie?

Adaptacji utworu, dokonana przez reżysera spektaklu - Macieja Englerta, choć przełożona na scenę trwa cztery godziny, nie pozostawia poczucia jakiegokolwiek braku, w stosunku do pierwowzoru. Być może dlatego, że tak atrakcyjnie pojawiają się na scenie postaci z książki. Oto Woland, znakomicie ucharakteryzowany i upozowany, przenikliwy ironista znający tajniki ludzkiej duszy, wspaniale zagrany przez Krzysztofa Wakulińskiego. Obok Korowiow w wykonaniu Wiesława Michnikowskiego. I wreszcie Piłat, jedyny który pojął wielkość Jeszuy, wyraziście i dramatycznie przedstawiony przez Mariusza Dmochowskiego.

Wreszcie bohaterowie tytułowi: mistrz o zmęczonej twarzy, udręczony i niepowodzeniami w wydawnictwach, które odrzucają jego książkę, zagrany przez Marka Bargiełowskiego i Małgorzata - Jolanta Piętak, przeistaczająca się ze smutnej mężatki w promieniującą miłością kobietę, która odnalazła ukochanego.

Wątek realistyczny z krzątaniną mieszkańców Moskwy, sporami literackimi i przekupstwem urzędników w sposobie obrazowania, skłaniającym się ku przerysowaniu, przypomina słynną "Pluskwę" Majakowskiego wystawioną w Teatrze Narodowym 14 lat temu przez tragicznie zmarłego Konrada Swinarskiego i Ewę Starowieyską, która była scenografem i w tym przedstawieniu.

To bogate przedstawienie z niespodziewanym lotem Małgorzaty na niesamowity bal Wolanda dopełnia wspaniała muzyka Zygmunta Koniecznego. Potwierdza stałą dobrą opinię o Teatrze Współczesnym i budzi nadzieje na przyszłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji