Artykuły

Moniuszko nie jest spoko

"Znasz-li ten kraj Spoko, to przecież Moniuszko!" w reż. Pawła Kruka w Teatrze Muzycznym Łodzi. Pisze Monika Wasilewska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Teatr Muzyczny wyprodukował widowisko, które ma zachęcić młodzież do słuchania pieśni Stanisława Moniuszki. Klasyk mizdrzy się więc hip-hopem, a zachęcona młodzież woła do aktorów, żeby grali na golasa.

Scenariusz, oparty na konwencji teatru w teatrze, kompletnie się nie klei. Najpierw aktorzy udają, że spektaklu o Moniuszce nie będzie. Będzie tylko próba generalna z publicznością. Prawdziwa publiczność nie jest jednak potrzebna - zespół gra ją sobie sam. Zapowiadana interaktywność polega więc na uciszaniu widowni przez nauczycielki.

Udawani przez aktorów "widzowie" proponują artystom własne aranżacje utworów Moniuszki, które natychmiast wchodzą do próbowanego "przedstawienia". Pytanie, z czego się ono składało przedtem? Z widowni wyłoni się też sam mistrz. Realizatorzy wymyślili, jak bezkolizyjnie wprowadzić postać urodzoną 190 lat temu. Moniuszkę gra zawodowy aktor - specjalista od ról kompozytorów. Aktor, w którego wciela się Janusz Skoneczny, tak bardzo identyfikuje się z postacią... że aż dysponuje prawami autorskimi do pieśni prawdziwego Moniuszki. I ta postać sponsoruje premierę, której miało nie być.

Autorzy scenariusza Paweł Kruk i Stefan Lipiec bardzo chcą, żeby było zabawnie i mnożą ekstraśmieszne żarty, np. "Ma pan siłę przyciągania jak festiwal Eurowizji". Tymczasem gimnazjaliści rechoczą przy fragmentach o dumce dziewiczej.

(...)

Moniuszko miał być spoko, ale nie jest. Jest nudny. Opowiadając o własnym życiu, recytuje encyklopedyczną notkę: "Urodziłem się w Ubielu, pierwsze nauki pobierałem ".

(...)

Realizatorzy chcieli być cool. Każda z 12 pieśni i fragmentów oper wybrzmiała w nowoczesnych stylach. Arii z "Halki" towarzyszy tuba, a w "Trzech Budrysach" pojawia się beatbox (hiphopowa sztuka naśladowania ustami rytmów i dźwięków). Tylko że jakoś młodzież uwodzona tym "młodzieżowym" klimatem przyjmowała coraz bardziej fantazyjne pozycje w fotelach. Bo "muzyka z ust" przypominała najwyżej muzykę przepychanego zlewu.

Intencje były jasne: uprościć, by zachęcić. Można się było nie ograniczać i z "Prząśniczki" skomponować melodyjkę na komórkę. I nadal oczami wyobraźni widzieć tłumy młodych ściągające z torrentów "Straszny dwór".

***

Całość czytaj w Gazecie wyborczej - Łódź.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji