Artykuły

Pysznie, erotycznie i...(fragm.)

W domu wspaniałe­go aktorstwa i dobrej sztuki, w którym każdy widz przyjmowany jest jak stary znajomy, mie­liśmy okazję spędzić trzy niezwykłe dni, su­mujące ubiegłoroczny dorobek krakowskiego Teatru STU.

Otwierała je nocna (rozpoczęta po 22.00) "Kolacja na cztery ręce" Paula Barza. W reżyserii samego dyrektora Krzysztofa Jasińskiego.

Na tej właśnie kolacji, w aparta­mentach Hotelu Turyńskiego spotkali się dwaj najwięksi geniusze baroku: opromieniony sławą Jerzy Fryderyk Handel i Jan Sebastian Bach, który nigdy nie poznał jej prawdziwego sma­ku.

Zgodnie z czasem akcji określonym przez autora w 1747 r. artyści, którzy byli rówieśnikami, mieli ponad 60 lat. Znakomity wiek na podsumowanie osiągnięć i porównanie ich z dokona­niami rywala. Wiek, w którym wyda­je się, że już niczego nie można się nauczyć poza jeszcze dokładniejszym skrywaniem własnych rozczarowań i omyłek.

Jan Nowicki w roli Handla i Jerzy Bińczycki jako J. S. Bach stworzyli postaci krańcowo różne, ale pełne na­miętności, zapalczywe i zmienne. Odnosimy jednak wrażenie, że wszystkie te uczucia ożyły jedynie na chwilę, z powodu niezwykłości wieczoru. Po skończonej kolacji obaj muzycy będą znów przystawać do obrazu starców, o których z taką bezwzględnością mó­wił Arystoteles: "Żyją raczej wspomnieniami niż nadzieją, tym bardziej, że okres życia przed nimi już krótki, długi zaś już poza nimi. Ich wybuchy gniewu są ostre, ale pozbawione siły: namiętności - jedne wygasły, inne osłabły (.,.)"

Ale na razie artyści zasiadają przy instrumentach, aby oddać się... roz­kosznej sztuce obżarstwa i opilstwa. Wraz z otwarciem pierwszej pokrywy fortepianu ukazują się naszym oczom istne perełki sztuki kulinarnej: kapło­ny, homary, ślimaki a la Colbert, a nawet - sprowadzone specjalnie z za­granicy - karczochy. Pod drugą pokrywą kryje się gorący bufet, ozdo­biony świecami i teatralną parą. Za sprawą wspaniałej aktorskiej trójki (do wymienionych dołączył jeszcze Jan Peszek w roli Schmidta) wszystkie te "rekwizyty" ożywają, grając niepośled­nie role w sztuce. A muzyka???

Reżyser uznał, iż geniusze potrafią tworzyć bez warsztatu, więc niespo­dziewanie, w samym środku biesiady zaczyna "śpiewać" srebrna łyżka Bacha i paterowana miska z zupą, dołą­cza do niej talerz Handla, kryształo­we kielichy, karafki, cała zastawa i wreszcie oratoria i fugi wybuchają z siłą, która dokładniej niż czas zaciera wszystkie złe słowa, trwogę i brak na­dziei.

Po takiej improwizacji zostaje tylko żal, że spotkanie o którym tak barwnie opowiedział Paul Barz nigdy nie miało miejsca. Ot, po prosta jeden z wielu żartów, w które obfituje ta - w gruncie rzeczy smutna i refleksyj­na - opowieść.

Z obowiązku uprzedzam, że po ko­lacji w Teatrze STU ciało opuszcza teatr przeraźliwie głodne. Ale za to duch syty!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji