Artykuły

Teatr bezdomny(ch)

"Pamiętnik z dekady bezdomności" w reż. Romualda Wiczy-Pokojskiego. Spektakl gdańskiego Teatru Wybrzeże grany w schronisku im. św. Brata Alberta recenzuje Aleksandra Pielechaty w Trybunie.

Dla potrzeby sztuki dramaturg Paweł Demirski dokonał adaptacji wspomnień Anny Łojewskiej, która w autobiograficznej książce opisała 10 lat spędzonych w schronisku dla bezdomnych Barka. W powieści autorka ujawniła kulisy działalności fundacji pokazując, jak pod przykrywką działalności charytatywnej powstają obozy pracy darmowej i swoiste sekty. Autorka postawiła też tezę, że część instytucji dobroczynnych, działających pozornie na rzecz bezdomnych, zamiast z bezdomności wyprowadzać utwierdza w niej swych podopiecznych i wikła w system rozmaitych zależności. A opiekuńcze państwo nie przeciwdziała tego typu patologiom.

W gdańskim spektaklu, obok aktorki Teatru Wybrzeże Tomiry Kowalik, samych siebie zagrali bezdomni z trójmiejskich ośrodków pomocy społecznej. Przedstawienie, zgodnie z formułą teatru dokumentalnego, jest prezentowane w noclegowni schroniska im. św. Brata Alberta w Nowym Porcie.

NOWY PORT

nie jest najbardziej sympatycznym miejscem w Trójmieście. To dzielnica podzielona na sektory, rewiry i ulice, które lepiej omijać. Złodzieje samochodów, piętnastoletnie matki, dilerzy narkotyków, pracownicy socjalni, pani, która w sklepie na rogu daje na kreskę "Wisienkę" - wszyscy się znają i wiedzą, kto ziom, a kto intruz. W Nowym Porcie nie spaceruje się po zmroku nad brzegiem przystani promowej, bo to nie miejsce na romantyczne przechadzki. Mieszkania tu są tanie, ale agenci jakoś nie polecają nowoportowego adresu. Nowy Port to jedna z najbardziej charakterystycznych dla Gdańska dzielnic, swoista enklawa, gdzie od kilkudziesięciu lat niewiele się zmienia.

Jednopiętrowe domy trzęsą się lekko, gdy przejeżdża obok nich tramwaj. W niektórych oknach jarzą się jeszcze elektrycznym blaskiem siedmioramienne świeczniki adwentowe. W jednym z takich budynków, brzydkich jak wszystkie w tej okolicy mieści się schronisko Brata Alberta. Tu właśnie mieszkają ludzie, o których politycy mawiają, że są naszym wspólnym problemem, a pomoc im - trudnym zadaniem do wykonania. Bezdomni to "paląca kwestia w naszym kraju" - głoszą naukowe publikacje. Problem, paląca kwestia, trudne zadanie do wykonania?

- A kogo to obchodzi? Mają gdzie spać, jak tu u Alberta, mają co jeść, mają, lekarza też mają. To przecież i lepiej niż mieliby denaturat spijać i na dworcach umierać - taksówkarz z białego mercedesa dziwi się, jak to się ludziom teraz we łbach poprzestawiało, żeby w noclegowniach, schroniskach przedstawienia robić. - To już teatrów nie ma na te ich artystyczne sztuki? Kto to kupi bilet na coś takiego? Ani to śmieszne, ani ładne, tak sądzę... - taksówkarz wydaje resztę i rachunek z kasy fiskalnej.

Reżyser "Pamiętnika z dekady bezdomności" Romuald Wicza-Pokojski chce, żeby "Pamiętnik..." był wydarzeniem artystyczno-społecznym. Lecz nie wyłącznie przebojem sezonu, który po kilku miesiącach zejdzie z awisza, a pod koniec roku wspomni się o nim w telewizji przy okazji podsumowań wydarzeń kulturalnych na Wybrzeżu. Wicza-Pokojski twierdzi, że być może "Pamiętnik..." będzie swojego rodzaju soczewką, w której odbije się mentalność polskiego społeczeństwa. - Zobaczymy, kto przyjdzie, zobaczymy, kto kupi bilet i wytrzyma godzinę w brzydkiej scenografii schroniskowej świetlicy, na niewygodnych pryczach, gdzie zazwyczaj śpią mieszkańcy schroniska. - Reżyser pytany, czy może warto na to przedstawienie wysłać zaproszenia do polityków, którzy systematycznie deklarują walkę z bezdomnością, ostro dystansuje się od pomysłu. - Jestem przekonany, że diety poselskie są na tyle godne, że stać naszych reprezentantów na bilet do teatru. Ja nikogo zapraszać nie będę, a polityków zwłaszcza. To byłby paradoks, żeby na spektakl, który jest zarzutem w stronę polityków i systemu, zapraszać ludzi, którzy zgotowali los tym, o których opowiada "Pamiętnik...".

"Pamiętnik

Z DEKADY BEZDOMNOŚCI"

to kolejna odsłona serii Szybkiego Teatru Miejskiego zwanego też Verbatimem. STM, teatralny nowy realizm, odkurzony przez młodych artystów związanych z Teatrem Wybrzeże. Dyrektor Wybrzeża Maciej Nowak twierdzi, że "Pamiętnik..." doskonale wpisuje się w nurt gdańskiego STM-u. - To teatr, który ma zwalczać stereotypy myślenia i opowiadania o tematach, które żywo, choć dość sztampowo, eksploatują media. Tu bohaterowie nie są wymyśleni, a problemy, których spektakl dotyka, nie są literaturą. To życie, które boli swoja prawdziwością - podkreśla Nowak. - Prawdziwi ludzie, autentyczne historie, nieubarwione relacje, żywy język. I miejsce inscenizacji - schronisko dla bezdomnych u Brata Alberta w Nowym Porcie. Na ogół rzadko kto z nas, widzów, ma możliwość odwiedzenia takich przybytków, zobaczenia prawdy zupełnie nieteatralnej. - Dyrektor Nowak dodaje, że ktoś, kto oczekuje rozrywki, relaksu i przyjemnego uczucia, które daje obcowanie ze sztuką, mocno się rozczaruje. - To gorzki spektakl, ciężki w odbiorze i dlatego koniecznie trzeba go zobaczyć - zachęca dyrektor. - To sztuka prawdziwa. Teatr odarty z iluzji i ideologii, przeniesiony w bardzo prywatną i intymną przestrzeń. Tu nie ma wymyślnych dekoracji i świateł ramp. Szybki Teatr Miejski - szybkość, człowiek, przesłanie, emocje.

W "Pamiętniku..." mamy wszystko razem - stwierdza dyrektor Nowak.

- Jestem pięknie zmęczony - mówi po premierze Romuald Wicza-Pokojski. - Więcej wiem, więcej rozumiem, sporo się nauczyłem. "Pamiętnik..." nie jest tekstem oczywistym, wymaga podjęcia dyskursu. Z tematem rozprawiłem się na tyle, na ile mogłem i mam uczucie dobrze wykonanej pracy, ale to nie mnie oceniać jej efekty.

Tomira Kowalik, jedyna zawodowa aktorka w przedstawieniu, opowiada, jak intensywnie pracowała z trudnym tekstem Anny Łojewskiej przygotowując się do roli w przedstawieniu. - Bardzo ciężka robota, teraz wypuszczam z siebie te wszystkie emocje. Dawno nie zajmowałam się tekstem tak mocnym i ostrym. Są takie role, po których aktor po przedstawieniu może iść do domu, zająć się swoim życiem: włączyć pralkę, poprasować i ugotować zupę na jutro. "Pamiętnik..." taki nie jest - on wyżyma, łapie za gardło i nie puszcza - mówi Tomira Kowalik.

"Co pani wiadomo o bezdomności?" - pyta w przedstawieniu aktorkę Rafał Rankau, monter kadłubów okrętowych - bezdomny od 10 lat. "Mi personalnie nic" - odpowiada przepraszającym tonem artystka. "To co było powodem, że zdecydowała się pani zagrać w przedstawieniu o bezdomności? Może chciała się pani z nas pośmiać, pośmiać się z bezdomnych?" - dopytuje się napastliwie Sławek Rychliński, złotnik. "Panią to śmieszy, że kucharz gotuje kapuśniak ze starej kapusty z jednym ziemniakiem, śmieszy to panią?" - drąży Tomasz Otto, fizyk i informatyk. Po chwili już bezdomni wspólnie atakują aktorkę obwiniając ją za niedoskonałość tego świata. Agresja, brutalność, niechęć - ona jedna i ich trzech. Artystka, co to nigdy bezdomności nie doświadczyła i nie wie, jak to jest "chodzić na zmianę z kolegą w jednej parze butów", i tych trzech panów, którym różnie było w życiu, a teraz razem mieszkają u Alberta i grają u Wiczy-Pokojskiego.

Tomira Kowalik podkreśla, że to nie jest jej monodram, że bez wielkiej pomocy, jaką dostała od chłopców (jak nazywa swych partnerów scenicznych), nie dałaby rady zmierzyć się z tak trudnym tematem. - Oni mnie oswajali z bezdomnością, tłumaczyli swoje doświadczenia, opowiadali swoje historie, a każda z tych opowieści to temat na kolejny spektakl. - Tomira Kowalik to gdańska Gulietta Massina: barwna mimika, wesoło-smutne oczy i uśmiech - kącikami ust w dół. Wydaje się, iż w "Pamiętniku..." to ona rozdaje karty: że to rzeczywiście teatr jednego aktora, a trzech bezdomnych panów to grecki chór - barwne tło, taki naturalistyczny pieprzyk, żeby państwo, które przyszło na przedstawienie, mogło zobaczyć prawdziwych bezdomnych. - Nieprawda, to są moi koledzy sceniczni - zaznacza artystka. - Dają mi siłę i odbicie do dalszego działania. Wspólnie się nakręcamy.

TRZECH RÓŻNYCH MĘŻCZYZN,

trzy inne osobowości i charaktery - kiedy wykonują popisowy numer, taniec w dziwnym rytmie raggaa, kradną zawodowej artystce scenę. Scenicznym kostiumem trzech dżentelmenów są t-shirty z napisem "Voice of generation" (Głos pokolenia). Najmłodszy Rafał Rankau pracował w stoczni, a teraz jest zakochany i, jak twierdzi, na pewno wszystko się zmieni. Rafał ma jedenastoletniego syna i chciałby, żeby syn zobaczył go na scenie, bo myśli, że mógłby być dumny z ojca. Sławek Rychliński jest 39-letnim złotnikiem. Z pokazanych mu trzech różnych złotych pierścionków okiem fachowca wybiera ten najprostszy: dwa połączone ze sobą złote kółka. - Ten mi się najbardziej podoba: piękna praca, świetne wykończenie - fachowo ocenia. Pytany, dlaczego nie pracuje w zawodzie, nie opowiada skomplikowanej historii swojego życia, tylko stwierdza spokojnie, że praca w złocie to bardzo stresująca robota: ciągły strach, obciążenie psychiczne i odpowiedzialność za drogi materiał. - 80 proc. złotników to alkoholicy - stwierdza nagle Sławek. Tomasz Otto, najstarszy z całej trójki, to magister fizyki i informatyk. Mimo że 6 lat nie pracował w zawodzie, bezbłędnie odgaduje, że podana mu tajemnicza blaszka to starego typu karta sieciowa. - Ale fizyk to ze mnie żaden: "Nie wychodź z doma bez łoma" - recytuje swoją wersję prawa Ohma i mówi, że tylko tyle zapamiętał z uniwersyteckich wykładów. Pan Tomasz jest z całej trójki najbardziej rozmowny: rozluźniony, opowiada dowcipy, pije piwko i bryluje w towarzystwie. Sławek, złotnik, jest cichy i spokojny, a Rafał, stoczniowiec, nieśmiało obserwuje artystyczną brać na bankiecie po przedstawieniu. Pytany, czy czuje się już częścią artystycznej elity, kręci przecząco głową. - Jaki tam ze mnie aktor? Ja tylko trochę gram na organach i pianinie - Rafał skromnie spuszcza oczy i przyznaje, że jednak może dzięki temu przedstawieniu lepiej się czuje, znaczy coś więcej. - Ja nawet już rozmawiałem w sądzie i mi powiedzieli, że mogę się starać o przyznanie praw rodzicielskich - mówi z dumą. - Bo ja to w sumie straciłem przekonanie, że mogę być kimś. Ale to się zmieniło. I te oklaski, takie długie, to też dla mnie były. Ja wiem, że to może niezbyt ważne, ale dla mnie to coś. To tak, jakbym zdał jakiś egzamin z bycia kimś - cieszy się Rafał, aktor bezdomny.

Sławek-złotnik też uważa, że teatr coś zmienił w jego życiu. - Wpadłem w straszny marazm w ośrodku, jałowość życia mnie przytłaczała. Ta ciągła walka o fuchy, brak kasy, brak perspektyw. Chciałem coś zrobić, coś zmienić. Teraz jestem bardziej pewny siebie, znam swoją wartość i jakby poznałem siebie na nowo - Sławek ma w sobie dużo spokoju, jest bardzo opanowany i powściągliwy. Gdy mówi, to odmierza powoli słowa i starannie dobiera porównania. - Mam poczucie dobrze wykonanej pracy - Sławek powtarza słowa reżysera. - I wiem, że to jest tylko moje, to granie, ta rola, ona jest moja, a ja jestem w niej. To moje życie, moja opowieść.

Nikt nie umie określić, ilu jest w Polsce ludzi bezdomnych. Bitych i maltretowanych kobiet z małymi dziećmi, dla których jedyną szansą przeżycia była ucieczka od agresywnego męża alkoholika. Nastolatków wyrzuconych z pijackich melin, gdzie przyszły na świat. Schorowanych staruszków, dla których rodzina nie miała cierpliwości. Ilu ludzi żyje u nas bez dachu nad głową, nie wie nikt. Natomiast skąd się wzięli - mniej więcej wiadomo. To byli mieszkańcy likwidowanych, wraz z fabrykami, hoteli robotniczych. Także ci, którzy nie mogli sprostać wysokim kosztom utrzymania lokalu i ruszyli w Polskę. Opuszczający więzienia, wreszcie ofiary ustawy o eksmisjach. Zdecydowana większość bezdomnych jest bezrobotna. Najpierw tracili pracę, a potem dach nad głową. Trafili do Barki jak Anna Łojewska, do Caritasu, do noclegowni Brata Alberta jak bohaterowie "Pamiętnika...".

Przed premierą reżyser spektaklu niejednokrotnie zaznaczał, że chce opowiedzieć nie tyle o przyczynach wpadania w bezdomność, ile o trudnościach w wychodzeniu z niej. - Nie jest naszą intencją uprawianie jakiejkolwiek psychodramy czy terapii. Jestem reżyserem. Moja misja była innego rodzaju. To nie jest kwestia leczenia przez sztukę, to jest próba zgłębienia problematyki, która nas wszystkich dotyczy: czasami jest bardzo blisko, bardzo obok. Przestrzeń, w której jest wystawiany "Pamiętnik z dekady bezdomności", tak jak pomysł zaangażowania do spektaklu bezdomnych, ma jasno określony cel. Nie chcemy opowiadać o bezdomnych, lecz wprowadzić widzów w ich realia, w przestrzeń noclegowni. Nie chcemy pokazywać bezdomności, ale w niej przez chwilę pobyć. Współodczuwać, współdoświadczać. Tworzyć teatr w konkretnej rzeczywistości, bo na tym polega istota teatru dokumentalnego, realizowanego w Gdańsku pod hasłem STM - mówi Wicza-Pokojski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji