"Balladyna" w Teatrze Narodowym
Teatrowi Narodowemu, kierowanemu przez Adama Hanuszkiewicza, nigdy nie brakowało autentycznego, pełnego kontaktu z widzem. Wielka, nowoczesna stylistyka teatralna autora spektaklu "Norwid" zawsze przyciągała najszersze rzesze widzów akceptujących lub krytykujących artystyczne dokonania pana Adama, ale nigdy w tym teatrze nie było po prostu tzw. "dziur". Jednak tym razem zainteresowanie przekracza wszelkie, nawet najśmielsze oczekiwania. Rzecz dotyczy oczywiście ostatniej premiery "Balladyny" Juliusza Słowackiego na scenie tegoż teatru.
Trudno byłoby użyć jednolitych kategorii informacyjno-literackich w określeniu tego zjawiska. Sukces - jest pojęciem mało adekwatnym, mało dynamicznym, raczej sensacja - jeśli rozumiemy ją jako twórczą prowokację, która ma spowodować przekonanie, iż tylko autopsyjny, a więc sprawdzalny na miejscu, własny osąd jest najważniejszy. Teatr okrucieństwa - nic z tego, owszem, nowoczesny europejski teatr, ale w polskim, narodowym wydaniu.
Wszystko to zresztą nie oddaje tego, o czym można i (koniecznie) trzeba przekonać się na przedstawieniu "Balladyny" w inscenizacji Adama Hanuszkiewicza.
Od dawna nie pamiętam już przedstawienia, które zyskało tak wiele recenzji, artykułów, szkiców, ba, nawet rozpraw literacko-krytycznych, co właśnie "Balladyna". Mimo że Hanuszkiewicz zwłaszcza, przyzwyczaił nas do podobnych sytuacji, mam tutaj na myśli zarówno "Wacława dzieje" S. Garczyńskiego, "Norwida" i inne jego premiery, na temat których także sporo pisano. Ale w tym przypadku mamy do czynienia ze swoistym fenomenem literacko-krytycznym czy opiniodawczym. Myślę, iż bez przesady przyszłym badaczom kultury i literatury czy socjologii służyć będzie to wydarzenie niejednokrotnie jako temat badawczy doktorskich dysertacji. Dziś jednak trzeba powiedzieć, iż szkoła, nauczyciele, mają takie możliwości, jeżeli idzie o naukę o literaturze, jakich nigdy nie bywało.
Teatr Hanuszkiewicza musi być dziś także rozpatrywany jako zjawisko znacznie przekraczające tradycyjne rozumienie tego pojęcia. Jego efekty artystyczne i ideowe znacznie wykraczają poza obiegowe stwierdzenia takie, jak: teatr zaangażowany, teatr popularny itd. Muszą tu być brane pod uwagę takie zjawiska, jak rezonans społeczny, inspiratorskie i kształcące funkcje teatru, teatr prowokujący itd. Chodzi także o specjalne traktowanie widza, które właśnie ma miejsce w tym teatrze. W jednym z wywiadów, jakich udzielił Hanuszkiewicz z okazji premiery "Balladyny" - stwierdził, iż nie tylko stawia na widza myślącego, ale także nie boi się pojęcia "sensacja", jeśli ono w konsekwencji doprowadzi do masowego odwiedzania jego teatru. Jako przykład podaje rozmowę ze studentem, który przed przedstawieniem zwierzył się, iż przyszedł zobaczyć popularne japońskie motocykle "Hondy" na scenie, zaś po przedstawieniu na pytanie "z czym wychodzi" odpowiedział bez wahania: z "Balladyną".
O "Balladynie" powiedziano i napisano bardzo dużo. Wiele o niej mówili współcześni autorowi (w programie przedstawienia znajdują się fragmenty wypowiedzi współczesnych Słowackiemu ludzi pióra i czynu - Norwida, Krasińskiego, Goszczyńskiego, Dembowskiego). Wiele mówią o niej też podręczniki literatury, szkice i rozprawy. Utwór posiada także bogatą tradycję teatralną - należy przecież do najczęściej grywanych sztuk autora "Kordiana".
"Balladynę" grywano różnie, ale najczęściej jako krwawą baśń, historię wielkiej namiętności władzy i tyranii. Obecny kształt tego przedstawienia, nie ujmując żadnemu z wątków sztuki, daje nowoczesny, ostry, ale prawdziwy kontakt z poezją i dramaturgią Juliusza Słowackiego. Jest tu i bajka, ale bajka opowiedziana w dobie rewolucji naukowo-technicznej i takimi środkami, które mogą najpełniej korespondować z wiedzą i świadomością współczesnego widza. Z jeszcze większą jaskrawością zostało to podkreślone przez efektowne popisy Goplany, Skierki i Chochlika na japońskich motocyklach "Honda". Trójka bohaterów, ubrana w nowoczesne dresy sportowe, w hełmach na głowach, ma ciągle widzowi przypominać, że jest w dzisiejszym teatrze, choć ogląda arcydramat wielkiego wieszcza.
W tym ujęciu "Balladyna" nic nie traci ze swojej ostrości. Powiedziałbym nawet - zyskuje. Inscenizator zadbał o to, o nieustanne akcentowanie cudzysłowów, kapitalnego żartu i ostrej ironii. Przy pełnej akceptacji widza dochodzi Hanuszkiewicz do definicji "Balladyny", którą nazywa tragedio-komedią.
Wydaje mi się, iż w porównaniu z innymi inscenizacjami - ta właśnie towarzyszy zamierzeniom autora, stając się ostrym pamfletem na polityczną bezpłodność dużej części emigracji polskiej po powstaniu listopadowym.
Znane postacie bohaterów z "Balladyny" otrzymują jeszcze jakby jeden dodatkowy wymiar. Tamten z tradycyjnej "Balladyny" i ten dzisiejszy, współczesny. Inscenizator zderzeniom tym wyznaczył także określoną funkcję.
Hanuszkiewicz, jak w poprzednich inscenizacjach, wprowadza na scenę prawie cały zespół aktorski, punktując tylko niektóre zbiorowe sytuacje. Z pierwszoplanowych postaci, moim zdaniem, wyróżnia się dwóch aktorów: Janusz Kłosiński, jako Pustelnik i Wojciech Siemion w roli Grabca. Pustelnik Kłosińskiego chyba najpełniej uwypukla tradycyjny i współczesny wymiar tej postaci. Jest on tylko pozornie "pustelniczy", jest to przede wszystkim, jakbyśmy dziś powiedzieli, "chytry lis", który wie - czego chce, bogaty w niejednoznaczne doświadczenia życiowe.
Ta rola powinna wejść do annałów teatralnych na długo. Także Siemion w roli Grabca dał ciekawe studium aktorskie kreując nie tylko odrażającą postać pijaka, ale także groźną sylwetkę człowieka żądnego władzy. Równie doskonale wypadła Bogdana Majda w roli Matki. Ten tercet chyba najtrafniej zrealizował intencje inscenizatora.
Duży talent aktorski ujawniła Anna Chodakowska jako odtwórczyni Balladyny. Choć lepsza była w scenach ściśle dramatycznych (może skorzystała z doświadczeń Hanuszkiewiczowskiej Antygony), także w scenach tragiczno-komicznych dobrze sobie radziła. Umiała przekonać widza do swojej roli. Wiele wdzięku, ale także zadziorności zaprezentowała Halina Rowicka - jako nieszczęsna Alina. Specjalne miejsce (także ze względu na umiejętności motoryzacyjne) należy się Bożenie Dykiel jako Super-Goplanie. W roli Kirkora wystąpił z dużym powodzeniem Andrzej Kopiczyński, zaś Krzysztof Chamiec ciekawie i nowocześnie odtworzył postać Kostryna.
Potrzebna i pożyteczna okazała się koncepcja dodania epilogu, w którym w roli Wawela wystąpił Aleksander Dzwonkowski. Dodatkowym walorem spektaklu stały się ciekawe rozwiązania plastyczne Marcina Jarnuszkiewicza, który na tle pustej sceny ustawił napis "Balladyna" z pop-artowskiego liternictwa. Przedstawienie to trzeba koniecznie zobaczyć, jest ono również, wydaje mi się, dobrym "materiałem eksportowym" naszego socjalistycznego teatru.