Obrona Balladyny
Przedstawienia "Balladyny" Słowackiego w Teatrze Narodowym w Warszawie w inscenizacji i reżyserii Adama Hanuszkiewicza skłania do ponownego zastanowienia się nad najwspanialszym w literaturze polskiej utworem - wcieleniem ironii tragicznej romantyzmu. Refleksje moje w tej chwili ograniczę do uwag dotyczących dwóch postaci, których splątane działania wyznaczają bieg dramatu: Balladyny i Goplany.
"To, co wydawać się może świadomie konstruowaną karierą Balladyny, jest w gruncie rzeczy działaniem w panicznym strachu dziewczyny nie bardzo rozgarniętej czy nierozsądnej" - twierdzi Hanuszkiewicz w wypowiedzi programowej, i dodaje: "Żądza władzy cechuje zbrodniczego Makbeta, nie spotykamy tej cechy u Balladyny". Ma być ona również "sterowana przez osobnika znacznie od niej mocniejszego, tzn. przez Fon Kostryna". Trudno byłoby mi się z tymi orzeczeniami zgodzić. A oto w wielkim skrócie kontrargumenty. Zmierzać one będą przede wszystkim do ujawnienia charakteru Balladyny jako bohaterki tragicznej.
Balladyna należy do rodu postaci królewskich, co oznacza przede wszystkim - postaci o królewskiej problematyce własnego życia duchowego. Dla każdego romantyka - i wcale nie jest to tylko dziedzictwo po Szekspirze - do prawdziwie "królewskich problemów" należał problem zła, kulminującego oczywiście w zbrodni. Czy zło przychodzi z zewnątrz, napada jak złoczyńca na człowieka i potem odchodzi w tę tajemnicę, z której przybyło? Czy też zło jest wewnątrz człowieka, tkwi w samym środku ludzkiego serca, razem z dobrem dzieli mieszkanie, nigdy nie opuszcza człowieczego swego domu? Czy zatem jest transcendentne czy immanentne? Czy demony zła, które człowiekiem władają, są "obce" czy też "swoje"? I gdzie przebiega granica między "dobrem" a "złem", wówczas zwłaszcza gdy runęły wszystkie stare systemy wartości? I czy człowiek może ją wytyczyć? A przekroczyć? Myśl romantyczna, zafascynowana manichejską wizją walki potęg Światła i Ciemności; zanurzona w satanizmie, lucyferyzmie, demonizmie; obserwująca z uwagą najdrobniejsze drgnienia podświadomości; zastanawiająca się nad tym, czy rozum jest moralny czy historia ma "wyższy sens", i czy jest on równoznaczny z sensem moralnym, ta myśl bezustannie zgłębiała tajemnice demonów i ludzi, a może po prostu ludzi-demonów.
Balladyna znajduje się wśród nich. Balladyna z grozą na ustach, z lękiem metafizycznym w sercu podejmuje próbę zrealizowania niejasno przeczuwanych w sobie możliwości i wcale nie chce się z niej wycofać, chociaż niby ma do tego okazje. "I ja się boję...", mówi, ale zadaje śmiertelny cios. Pcha ją żądza władzy, oczywiście. Ale władzy pojętej nieskończenie szeroko. Bo również żądza poznania siebie w rozkiełznanej wolności bez granic, żądza sprawdzenia tego, jak długo i jak silnie można targać przęsłem mostu. Wola życia poza granicami swego stanu społecznego, poza ustanowionym przez ludzi prawem, wypełnia Balladynę. Dlatego jest ona bohaterka tragiczną - jak są nimi ci, którzy łamią prawa, by poznać ponadindywidualne ograniczenia indywidualnej woli.
"Bohater tragiczny to przestępca w nas, bierze na siebie naszą winę, również i karę, którą powinniśmy ponieść. Słowem w tragedii urzeczywistnia się idea kozła ofiarnego. Dramatyczno-tragiczna akcja jest uzmysłowieniem naszej własnej zbrodniczości. (...) W tragedii to my sami przejmujemy urząd sędziów i pozwalamy zginąć bohaterowi, który przecież tylko wciela nasze życzenia" (L. Kaplan, "Der tragische Held und der Verbrecher").
Oto zdania, mówiące o terapeutycznym, oczyszczającym działaniu tragedii. Ale to również zdania, które umieszczam w punkcie pierwszym "obrony Balladyny".
Istotę swego "zbrodniczego eksperymentu" Balladyna sama wypowiedziała, po zabójstwie Aliny mówi wszak dobitnie:
Na niebie Jest Bóg... zapomnę, że jest, będę żyła, Jakby nie było Boga.
To zdanie oddaje całą aurę emocjonalno-inteleklualną, w której podobne zamierzenia się rodziły. Balladyna jeszcze nie zabija Boga (jak Nietzsche, mówiący, że "Bóg umarł"), nie zastanawia się, jak bohaterowie Dostojewskiego, nad konsekwencjami jego nieistnienia, nie mówi nawet, że Go nie ma - ona zawiesza niejako jego istnienie, ona chce tylko spróbować żyć tak, jakby Go nie było. Plama na czole stanowi właśnie znak owego wejścia w życie bez Boga, w życie bez prawa cieszącego się boską sankcją - w życie, którego jedynym motorem będzie wola. W tak pojętej woli przeczuć możemy problematykę wręcz schopenhauerowską. Wola owa bowiem ma charakter immoralny.
W tym punkcie Balladyna zbliża się w jakimś sensie do wielkich "immoralistów" ubiegłego, ale i naszego stulecia. Zbliża się, choć wcale silę z nimi nie utożsamia, gdyż nie podejmuje wprost rozprawy ze Stwórcą - ona po prostu chce Go jakby wyminąć, ale również rzucając mu swoiste wyzwanie ("będę żyła, jakby nie było Boga"). Wśród rozprężenia ładu moralnego i rozchwiania norm obyczajowych, co znamionowało narodziny czasów nowożytnych, immoraliści, o których mowa, z wściekłością i rozpaczą, odrzucając wszelkie pociechy pojednania, zażądali od Boga - w imię własnej normy dobra i prawa - by ujawnił moralne podstawy swej boskiej władzy, by udowodnił, że ma ona rzeczywiście charakter moralny.
"Ogarnięty manią twórczą umysł widzi nie jednego, lecz dwóch przeciwników: Boga i prawo moralne - i nie jest to przypadek, gdyż obaj są tylko aspektami jednej i tej samej idei: Bóg - aspektem metafizycznym, prawo moralne - aspektem etycznym" (T. Zieliński "Mania twórcza").
Takimi "immoralistami" są przecież nie tylko bohaterowie Byrona, Shelleya, Lautreamonta, lecz - również Konrad w Wielkiej Improwizacji. Balladyna zajmuje wśród nich poczesne miejsce. Pozornie idzie po szekspirowsku drogą zbrodniczej namiętności władzy, ale scena końcowa przynosi tutaj fascynującą niespodziankę. Zbrodnie zaś składają się nie tylko na jej dramat psychologiczny (jak to się najczęściej ujmuje; w ten sposób w końcu postąpił i Hanuszkiewicz), lecz również - dramat metafizyczny. "Zbrodniczy mus" Balladyny nie należy do patologii zbrodni, lecz do jej metafizyki. Metafizyczny immoralizm Balladyny - to drugi punkt mojej obrony tej postaci.
Jak psychologia staje się u Słowackiego metafizyką, to może najlepiej widać na przykładzie związków między Balladyną a Aliną. Trzeba zresztą od razu powiedzieć, że sceny między siostrami w przedstawieniu Teatru Narodowego zostały znakomicie pomyślane przez reżysera i zagrane przez dwie nadzwyczaj utalentowane aktorki (Alina - Halina Rowicka i Balladyna - Anna Chodakowska). Chodzi mi nie tyle o wysunięcie na plan pierwszy dziewczęcej naiwności w urzeczeniu karierą ile o zbliżenie reakcji i sposobu bycia, o upodobnienie obu sióstr. Balladyna, targająca najświętsze więzy krwi, Balladyna siostrobójczyni i niemal matkobójczyni, Balladyna jest "zbójcą" - w takim sensie, jaki temu pojęciu nadał Schiller w swej słynnej tragedii, której bohaterami są dwaj, "zły" i "dobry", bracia, bracia i sobowtóry. Podobny układ mamy w dramacie Słowackiego. Alina jest "sobowtórem" Balladyny, a potem staje się jej "upiorem". Jak każdy "zbójca" ma więc Balladyna swego "upiora", swoją drugą istotę (tezę o takim "związku romantycznym" rozwijam obszernie w rozdziale "Zbójcy i upiory" w książce "Romantyzm, rewolucja, marksizm"). Jedynie Alina Balladynę straszy - nie czynią tego inne ofiary, inne jej w tym stopniu nie przerażają, w scenie sądu za zabójstwo Aliny właśnie wydaje Balladyna bezpośrednio na siebie wyrok śmierci.
Alina to jakby druga strona duszy Balladyny. Roztrząsając problematykę zła, traktując je jako cześć immanentną natury ludzkiej, pisarze romantyczni, bądź inspirowani przez romantyzm, nieraz posługiwali się postacią sobowtóra (wymieńmy choćby "Diable eliksiry" E. T. A. Hoffmanna,, "Williama Wilsona" E. A. Poego czy rzecz najbardziej klasyczną: R. L. Stevensona "Doktor Jekyll i pan Hyde"). U Hoffmanna i u Stevensona sobowtór nie jest zwykłą repliką "ja", lecz groźnym antagonistą tegoż "ja", spełniającym zarazem jego najbardziej utajone, zbrodnicze i niegodziwe marzenia, zachcianki i dążenia. W "Balladynie" dzieje się przeciwnie: Alina jest właśnie uosobieniem tego, co "dobre" w duszy Balladyny, i dlatego musi ona ją zniszczyć przed wstąpieniem na swoją drogę "życia bez Boga", i dlatego ma przy sobie nóż - "na węża w malinach". Sens jest przecież ten sam, co u innych pisarzy romantycznych drążących problem zła: dwie dusze - co najmniej dwie, dodajmy - mieszkają w jednym człowieku ("Zwei Seelen wohnen, ach, in meiner Brust", czytamy u Goethego). Widmo Aliny powraca do Balladyny, towarzyszy jej - nie dlatego jedynie, że to jej pierwsza ofiara, od której "wszystko się zaczęło", że to siostra i że to wyrzut sumienia, ale również dlatego, że to jej "druga dusza". Więc "dwie dusze" Balladyny to byłby trzeci punkt jej obrony.
Czy jednak w "drugiej duszy" Balladyny przebywa jedynie Alina? Ja "balladynowate" przeważa do czasu. Gdy "chłopianka" staje się królową, gdy spływa na nią sakra urzędu królewskiego, gdy ma sprawować sąd jako swe najwyższe posłannictwo królewskie, wtedy Balladyna staje się kimś innym. Wtedy Balladyna, która przedtem zdobywając władzę była tylko wolą - teraz wciela w siebie prawo. I prawo wydaje wyrok na wolę. W scenie sądu konflikt woli i prawa sięga wyżyn dramatu światowego. Czy Balladyna wie, że wydaje wyrok na siebie? Wiktor Weintraub w znakomitej rozprawie, "Balladyna czyli zabawa w Szekspira" ("Pamiętnik Literacki", 1970, z. 4) tak sprawę osądza:
"I sama tytułowa bohaterka, Balladyna, ujęta została nie jako postać tragiczna, lecz jako typowo baśniowy złoczyńca, sprawca złego. Na to, aby mogła być bohaterką tragiczną, brak jej anagnorisis, rozeznania własnej tragicznej winy. W końcowej scenie sądu Balladyna nie zdaje sobie sprawy z tego, że siedzi na fotelu elektrycznym nadprzyrodzonej sprawiedliwości. Nic w tekście dramatu nie sugeruje, jakoby była świadoma że trzykrotnie (więc baśniowo) wydaje wyrok śmierci na samą siebie".
Otóż jest to przeoczenie. Właśnie tekst dramatu sugeruje coś zupełnie odwrotnego. Posłuchajmy dialogu po wniesieniu sprawy o zabójstwo Aliny:
KANCLERZ
Wydaj sumienny sąd.
BALLADYNA
Winna jest śmierci.
KANCLERZ
Winna... Więc sądzisz, że zbrodniarz niewiasta?
BALLADYNA
Sądzę, jak sądzę...
Finał dramatu ukazuje Balladynę jako bohaterkę tragiczną, dochodzi ona bowiem do świadomości, że musi ponieść pełną, osobistą i jednostkową odpowiedzialność za wszystko, co uczyniła, że rozpoznaje swoją winę i wydaje na siebie wyrok zagłady. Jeśli o Edypie Hegel mówił, że jest w nim prawdziwy, męski heroizm w spojrzeniu prawdzie w oczy i podjęciu odpowiedzialności, to możemy powtórzyć prawie to samo o Balladynie. Dążyła ona do władzy, by wznieść się ponad sąd ludu - i osiągnęła to, ale jej samej jej sąd dotyczy. To ona sama o sobie orzeka wyrok, który piorun boski tylko spełnia. Sumienie to miejsce praw, kanclerz każe Balladynie słuchać "głosu sumienia" - i oto ono objawia się w królowej. Więc Balladyna-królowa ma w sobie prawo moralne i uznaje je. I to jest czwarty i zarazem najważniejszy punkt mojej "obrony Balladyny".
Ale Balladyna nie jest "sama z Aliną" w dramacie Słowackiego. Ironiczną jej antagonistką staje się Goplana. Postać to niezmiernie istotna w poetyckim świecie Słowackiego, uosobienie Poezji romantycznej i jej kapryśnej siły kreacyjnej. Lecz nie tylko. To Goplana bowiem "plącze ludzkie czyny", będąc również uosobieniem ironii historiozoficznej, tak dobitnie wypowiedzianej przez Słowackiego w liście dedykacyjnym, gdy mową o "nieprzewidzianych owocach, które wydają drzewa ręką ludzi szczepione". Goplana wprowadza do utworu dwie ironie: ironię literacko-kreacyjną i ironię historiozoficzną: bez tych ironii, którymi włada Goplana, nie byłoby świata poetyckiego dramatu. Dlatego też wydaje mi się, że potraktowanie Goplany jako komiksowej Barbarelli w otoczeniu młodzieżowo-motocyklowych Skierki i Chochlika (co Hanuszkiewicz tłumaczy koniecznością polemiki z tradycją przedstawiania świata baśniowo-feerycznego w teatrze a la Max Reinhardt) odbiera jej całą silę działania poetyckiego i historycznego, ale też - zaciemniając - unieważnia sens całości dramatycznej, stwarza sytuację grania "przeciw tekstowi". W tej całości bowiem, której autorem jest Słowacki, istnieje ukryty, a bliski związek między Balladyną a Goplaną. Przedstawienie w Teatrze Narodowym tego związku nie ujawnia w jego głębszym znaczeniu.
Do literackiej ironii Goplany (zanalizowanej tak trafnie - podobnie jak całość ironiczno-literackiej zabawy w Szekspira - przez Weintrauba w wymienionej rozprawie) dołącza się tragiczna ironia losu Balladyny. Immoralistka poddaje się z własnej woli i z własnego wyboru prawu moralnemu. Dążąc do władzy, władzę tę w końcu obraca przeciwko sobie samej - i to w sposób pełen godności etycznej. Podeptawszy prawo - sama staje się prawem. Uśmierciwszy innych, by panować - osiągnąwszy władzę, u początku panowania, sama na siebie śmierć nakłada. I to są również owe "nieprzewidziane owoce" z drzew "ręką ludzi szczepionych". Balladyna podlega działaniu tragicznej heterotelii -"innocelowości", rozbieżności, rozmijania się czynów i celów, zamiarów i wyników. Jest to istota "ironii losu", której działanie kreśli przed nami Słowacki. Ironia losu posługuje się również Goplaną jako swym narzędziem i w końcu kpi sobie z niej zdrowo; jej ofiarą bowiem pada też Goplana - osiągnąwszy zupełnie nie to, co osiągnąć zamierzała.
"Ironia losu" - wieloznaczna i przewrotna - budzi w nas odczucia zarówno tragiczne, jak komiczne. Tak jest i w "Balladynie", komedii i tragedii zarazem. I w ten sposób chciał ją pojąć reżyser, ale w efekcie teatralnym - zdecydowanie zwyciężyła komedia. Hanuszkiewicz słusznie spojrzał na "Balladynę" poprzez "Beniowskiego", ale przeoczył to wszystko, co w "Balladynie" zapowiada "Króla-Ducha", problematykę władzy, zła i prawa moralnego, Popiela -"immoralistę", który podejmuje swój zbrodniczy eksperyment, niesłychanymi zbrodniami rzucając wprost wyzwanie Bogu. Przedstawieniu w Teatrze Narodowym zabrakło równowagi - tak jakby tylko komedia mogła oddziałać na współczesnego widza. Rzecz oczywista, Hanuszkiewicz nie chciał "wystawiać" jeszcze jednego muzealnego eksponatu, pragnął przeszłość przyswoić współczesności, i to po lekturach - jak sam wyznaje - "Becketta i Ionesco, Gombrowicza i Mrożka". Jak najsłuszniejsza to droga. Ale czy do naszej współczesności należy tylko komedia i groteska? Czyż jej niezbywalną częścią nie jest również ironia tragiczna - ta zresztą, która przenika utwory Becketta i Ionesco?