Artykuły

Alicja do końca

"Orfeusz i Eurydyka" w reż. Włodzimierza Nurkowskiego w Operze Krakowskiej. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Tuż przed drugą częścią Orfeusza i Eurydyki Christopha Willibalda Glucka, dyrygent Piotr Sułkowski wolno wysunął głowę z orkiestronu, wysunął ją ruchem skazańca kładącego szyję na pieńku i gestem dłoni poprosił o ciszę. "Drodzy Państwo! Powinienem był o tym poinformować przed przedstawieniem - rzekł głosem wiotkim jak trzcina - powinienem był wtedy, ale informuję teraz: nasza artystka Alicja Węgorzewska-Whiskerd jest dziś chora, cierpiąca, mimo to postanowiła zaśpiewać partię Orfeusza, postanowiła zostać z nami do końca. Przepraszam w jej i swoim imieniu". Był blady, drżały mu wargi, w oczach przerażenie się miotało...

Szanowny panie Sułkowski! Oczywiście - odwrotnie!!! Nie pieniek, jeno plusz. Nie bladość lic, drżenie warg i przerażenie w oczach, lecz rumieńce, spokój ust oraz radość spojrzenia. Właśnie w takich, jasnych kategoriach "ból" mezzosopranistki winien pan nam przedstawić - winien pan się radować, nie smucić. Tutaj nas za ewentualne, z choroby artystki wynikające niedostatki kreacji - wcale nie przepraszać trzeba było. Odwrotnie!

Winien pan ryknąć: "Proszę za tego Orfeusza dopłacić, bo "ból" Węgorzewskiej-Whiskerd jakby strząsnął z niej dojmująco sztuczną formę koturnowego pienia operowego, jakby zdusił gest szeroki niczym step - i pozwolił pokazać autentyk przeżycia!".

Rzecz jasna - niechaj zdrowie Węgorzewskiej-Whiskerd ścisłym rydzem na wieki pozostanie, ale i niech śpiewaczka nie zapomina tego swojego Orfeusza, którego po ludzku bolało, bo i ją bolało po ludzku. W swej kreacji dała nam więc niepapierową podobiznę wielkiego mitu. Dała jakiś los bardzo pojedynczy. Pojedynczy ból po stracie Eurydyki. Pojedynczy lęk, że nic już nie da się zrobić. A później - pojedynczą nadzieję, pojedynczą wędrówkę do piekieł, krach wędrówki i wreszcie pojedyncze, powtórne ocalenie...

Tak, smacznie to Węgorzewska-Whiskerd opowiedziała sobą. Pokazała teatr wzruszający, bo nie zasłoniła skóry sztuczną maską Orfeusza. Do końca była tylko - Alicją. Tylko i aż. A reszta twórców? Co z nimi? Powiem w przenośni, metaforycznie, nie wprost. Otóż, tak długo, jak długo nie zachorują oni na intymność, która tkwi przecież w każdej, choćby i najbombastyczniejszej opowieści operowej - tak długo będą kończyć na poziomie koturnów, tępym nożem wyrzynanych ze styropianu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji