Artykuły

Piasek i ludzie

Pomysł początkowy jest - jak zawsze w teatrze jedności przestrzennej - prowokacyjny. Oto, chcąc nie chcąc, zbliżają się do siebie dwa ensamble: ak­torów i widzów włączonych do akcji scenicznej. Pu­bliczność zdejmując buty otrzymuje swoją rolę i wszystko, co czynić będzie później - nawet opu­szczenie spektaklu - stanowi jej cząstkę. Nie ma zatem mowy o izolacji, odrzuceniu uczestnictwa, któ­re, choć bierne, jest jednak składową metafory, nazywanej przez Grotowskiego aktem magicznym, ude­rzeniem w podświadomość zbiorową. Jedność prze­strzenna sceny i widowni, likwidacja barier, jakimi są na pudełkowej scenie rampa i światło, architek­tura miejsca, w którym odbywa się zdarzenie - wszy­stko to wymusza niejako zaangażowanie, odbiera mozliwość dystansu, zamienia widzów w społeczność japońskiej wioski, cierpliwie i w milczeniu podglądającą swoich współplemieńców, bytujących w piaszczystej norze, przydaje im rolę identyczną do tej, jaką pełnią w przedstawieniu milczący aktorzy.

Architektura miejsca (bo mówienie o scenografii byłoby nonsensem) jest zresztą, mimo czystej funk­cjonalności (rodzaj sztolni z wysokimi pionowymi ścianami i pochyłą upadową, jakby wjazd do gigantycznego podziemnego garażu) - metaforyczna. Kre­mowa biel płócien imitujących wydmy, konsystencja gąbki, czystość piasku, monochromatyczność kostiu­mu stwarza sytuację jakby nierealną, zaświadcza o odrzuceniu iluzjonizmu, adresu literackiego, historycznego kontekstu. I - zdaje się mówić adaptator powieści Abe Kobo "Kobieta z wydm", jej reżyser i scenograf Krzysztof Kelm - odniesienia te w grun­cie rzeczy nie są ważne. Naprawdę istotne są tylko wzajemne relacje postaw i zachowań, zderzenie dwóch gatunków samotności, dwóch sposobów pojmowania wolności prezentowanych przez bohaterów w sytuacji wyizolowanej i z lekka absurdalnej.

Twórczość Abe Kobo ("Kobietę z wydm" wydano w Polsce po raz pierwszy w 1968 roku, popularna była także jej wersja filmowa) ma niewątpliwe zwią­zki z pisarstwem Franza Kafki. Fabułę jego najważ­niejszej powieści można by właściwie streścić w dwóch zdaniach, znacznie trudniejsza do oddania jest tu wieloznaczność parabolicznych obrazów, ukazują­ca samotność i beznadziejne zmaganie człowieka z przeznaczonym mu losem. Realizacja Kelma jeszcze bardziej wyostrza egzystencjalizm dzieła, nadaje mu cechy beckettowskie, rysuje sytuację o ścisłych związkach z teatrem absurdu. Jeden zaledwie przykład: bohaterowie Abe Kobo napełniają piaskiem bańki po benzynie; postaci przedstawienia - luźno plecione kosze, z których piasek wysypuje się tak szybko, że nie sposób ich napełnić. Zatem praca dwojga ludzi (u autora żmudna, ale konieczna i dająca pewne korzyści materialne) staje się nieustającym koszmarem, beznadziejną harówką Syzyfa, która nie służy nicze­mu i nikomu, nie ma i nie może mieć sensu, końca, początku. Cóż stąd, że aktorka mówi, iż gmina sprze­daje piasek budowlanym, a więc sygnalizuje przy­datność wysiłku. Obraz będący osią spektaklu działa silniej niż słowa, wielekroć powtarzany staje się iro­nicznym cudzysłowem, wreszcie zaprzeczeniem...

Przedstawienie Teatru im. Wilama Horzycy jest zresztą tak skonstruowane, iż działania, zdarzenia i ich rytm wydają się znacznie ważniejsze niż tekst literacki. Liryczna, prawie pozbawiona dialogów proza Abe Kobo przełożona tu została na niespiesznie przesuwający się cykl obrazów o spowolnionym tem­pie, z rzadka kontrapunktowanym nagłym krzykiem, dynamicznym brutalizmem gestu, sytuacji. Drama­tyzm świata japońskiego pisarza opiera się na wza­jemnych relacjach jego bohaterów, na konflikcie osobowości, zróżnicowanym podejściu do rzeczywistości - zastanej i narzuconej. Rozwój tych rela­cji, ich modyfikacje tworzą linię napięć wspaniale ukształtowaną i wyrazistą w epickiej powieści, ale nader trudną do przełożenia na język akcji sceni­cznej.

Duża część wątków "Kobiety z wydm" jest w ogóle niemożliwa do zrealizowania w teatrze (biologizm powieści), niektóre (erotyczne wyzwolenie mężczyzny) mogą być co najwyżej zasygnalizowane, jeszcze inne (sprawa pułapki na wodę, czyli "nadziei"można zaledwie opowiedzieć, zacierając w ten sposób istotę pointy. To, co pozostaje - i co jest tworzywem te­atralnym - jest w powtarzalności niepotrzebnego rytmu pracy, w niewiele wyrażającym, celowo ba­nalnym dialogu, który raczej podkreśla niemożność porozumienia dwojga ludzi niż je ułatwia. Więc ukazanie zmiennej sytuacji psychicznej bohaterów, skonstruowanie napięcia obrazem działającym jak fil­mowy kadr. I ta wizualna warstwa jest w toruń­skim spektaklu najciekawsza, najwyżej przemawia­jąca atmosferą beznadziei, samotności, smutku, bez­siły. Kelm uzyskuje to wrażenie powtarzalnością obrazu, upiornym, rozproszonym światłem, podkreśle­niem działań nic z pozoru nie znaczących (scena, gdy kobieta słucha nowo kupionego radia). Widzowi, który szuka w teatrze przede wszystkim akcji, miej­sca te mogą się wydawać puste. A jednak statycz­ność ich rytmu, bezruch nawet - jest chyba jedyną możliwością adaptatora tej prozy, tak gęstej w opisie zachowań, uczuć, stanów, a tak pozbawionej tradycyjnych działań- dramatycznych.

Przedstawienie jest długie, grane bez przerwy (aranżacja przestrzeni scenicznej, rola, jaką gra widownia, ją wyklucza) i nie może być krótsze, jeśli ma zachować klimat i sens "Kobiety z wydm". Przy­spieszenie tempa, rezygnacja z powtarzalności dzia­łań zrobiłaby z. niego banalny komiks, tuzinkowy, niewarty oglądania horror. Jeśli jednak "Kobieta z wydm" nuży, winy należałoby się dopatrywać po stronie aktorów. Zarówno Beata Chwedorzewska, jak i Lech Gwit grają swe role poprawnie, chwilami na­wet lepiej niż poprawnie, tworzą postacie dobrze skontrastowane, wyalienowane, za każdym razem inaczej, ale w interakcjach za mało jest temperatury, napięcia, tak charakterystycznego dla bohaterów po­wieści. Być może dzieje się tak dlatego, że warstwa erotyczna "Kobiety z wydm", stanowiąca siłę spraw­czą wzajemnej akceptacji, jest (jak już wspomnia­łam) nie do pokazania na scenie. Byłabyż więc ta książka wybitnego japońskiego pisarza dziełem ateatralnym, a jej adaptacja pomysłem chybionym, z powodu specyfiki literackiej materii skazanym na niepowodzenie? W dużej mierze tak właśnie jest. A je­dnak toruńskie przedstawienie sensu i przesłania "Kobiety z wydm" nie kaleczy. Odbierając jej nie­które wątki, dodaje innym walor obrazu. Tworzy parabolę ludzkiego losu, którego podmiotem może być każdy z nas. A to też jest wiele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji