Chłodne piękno zbrodni
"Elektra" Jana Nowary jest piękna wizualnie, ma nienaganną konstrukcję, jasno określone i poprawnie zrealizowane zadania aktorskie. Jednak to studium "zbrodni i kary" jest zaskakująco chłodne - zamiast burzy emocji, proponuje szwajcarską precyzję.
Analizując zalety "Elektry" w porządku chronologicznym, wypada zacząć od scenografii - uwodząco urodziwego dzieła Magdaleny Gajewskiej.
Pozaczasowa funkcjonalność
Zgodnie z deklaracjami składanymi przed premierą, Magdalena Gajewska postarała się o to, by widz zapomniał gdzie i kiedy rozgrywa się historia Elektry - by skoncentrował się na samym dramacie. Materialnymi elementami scenografii są trzciny i popękane, bezładnie zaścielające scenę kamienne płyty. Bezład - jak wszystko w tym przedstawieniu - jest przemyślany i wielce precyzyjny. Kamienne płyty pełnią rolę symbolu (klęski, upadku), ale też są, ważnym elementem mechaniki spektaklu. Powierzchnia jednej z nich jest umownym domostwem Elektry (Dorota Radomska) i jej męża, Rolnika z Myken (Robert Ninkiewicz). W załomie tworzonym przez dwie inne "urządzono" strumień. W centrum sceny skonstruowano przemyślny schowek, który pozwala ukryć się lub niespodziewanie pojawić fantastycznym postaciom widowiska - Apollo (Jolanta Borowska) oraz Erynie (Monika Zaborska, Krystyna Kacprowicz i Justyna Godlewska).
Wszystkie te funkcjonalne zadania scenografii nie osłabiają plastycznej ekspresji. Gajewska "stawia" jeden po drugim piękne, wystudiowane, ukształtowane światłem i dymami obrazy.
Podobnie funkcjonalne i "ahistoryczne" są kostiumy. Elektra ubrana w jednolitą, żałobną czerń. Jej mąż, jak na rolnika przystało, ma strój zgrzebny, "burawy", pozbawiony zdecydowanych kolorów. Z kolei Klytajmestra (Danuta Bach) to zestaw mocnych barw, świadomie przesadna forma, sztywność i niemal groteskowy majestat. Erynie to paleta emocji: biel, czerń i czerwień. Wszystkie odziane skąpo, erotyczne, witalne. Bardzo ciekawy jest Apollo - gładka, wyzłocona czaszka, szata maskująca kształty. Jolanta Borowska tworzy postać pozbawioną cech płciowych - jest po prostu istotą z innego wymiaru.
Ludzie i bogowie
Od początku wiadomo, że postacią centralną jest Elektra. Dorota Radomska nie schodzi ze sceny przez całe przedstawienie. Gdy akcja przenosi się w rejony zjawisk nadprzyrodzonych, Elektra ukrywa się w cieniu, lecz jej obecność jest oczywista. W efekcie sceny z Eryniami i Apollem można potraktować jako akcję w "świecie równoległym" (w świecie boskim, który oddziałuje na ludzkie losy), ale równie dobrze jako emanację wewnętrznych rozterek i zmagań Elektry. To z tej sfery fantazji płyną informacje o kontekście akcji scenicznej (historia o zbrodni Klytajmestry i oddaleniu Elektry) i emocjach targających "ziemskimi" bohaterami. Dzięki takiej konstrukcji spektakl staje się zwięzły, akcja może posuwać się szybciej.
Jednak postaci fantastyczne, w szczególności Erynie, nie zostały sprowadzone do roli chóru, służebnej funkcji popychania i objaśniania akcji. Dzięki kostiumom i przemyślanej choreografii (za plastykę ruchu scenicznego odpowiedzialny jest Tomasz Dajewski), tworzą osobne, bardzo interesujące zjawisko sceniczne. Trzy panie nie tylko wyglądają i ruszają się wybornie, lecz również śpiewają - i to dobrze.
Zimna precyzja
"Elektra" sprawia wrażenie niezawodnej, dobrze naoliwionej maszynki. Jednak zegarmistrzowska precyzja nie była w stanie wygenerować odpowiadających jej siłą emocji. Sugerowana nieuchronność tragicznego losu nie zderza się z ludzkim, naładowanym gwałtownymi emocjami buntem. Bohaterowie dramatu sprawiają wrażenie pogodzonych z losem. Wydaje się, że aktorzy nie żyją swoimi postaciami, lecz zdają relację z ich przeżyć. Ten sam nastrój udziela się widzom - miast poddać się emocjom, słuchają przemyślanego, precyzyjnego, chłodnego wykładu na temat zbrodni, zemsty i kary. A karą jest osamotnienie -bohaterowie "Elektry" pozostają sam na sam ze swymi czynami i sumieniem, a widz z dobrze wyłożonym tekstem - do późniejszego przemyślenia.