Artykuły

Festiwal Dialogu Czterech Kultur. Odsłona druga

Reżyserowi udało się hasło festiwalu zintensyfikować do jednego miejsca. Uczynić salę teatralną miejscem rozważań nad jego znaczeniami. Pozwolić poczuć widzom, czym może ono być, jak możemy je sami zdefiniować - o "Faktory 2" w reż. Krystiana Lupy ze Starego Teatru prezentowanej podczas Festiwalu Dialogu Czterech Kultur w Łodzi pisze Jakub Papuczys z Nowej Siły Krytycznej.

Spektakl "Factory 2" Krystiana Lupy, który staje się już legendą, był jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń łódzkiego festiwalu. Jego mitologizacja polega też na kontrowersjach, jakie wzbudza wśród widzów. Eksperyment z formą teatralną wzbudza skrajne emocje, ale bezsprzecznie wprowadza powiew świeżości nie tylko w samym stylu Lupy, ale w sztuce teatralnej w ogóle. Jest to tylko jeden z powodów, dla których warto go zobaczyć i dla których warto go było zaprosić do Łodzi.

Grzegorz Niziołek i Agata Siwiak dostrzegli związek spektaklu z głównym tematem festiwalu, czyli prostym pytaniem: "Gdzie mieszkasz?", które zostało przekształcone w już bardziej konkretny termin Terytorium.

Organizatorzy festiwalu próbują na słowo to spojrzeć z trzech różnych stron. Strefa wojenna - która ma dotyczyć historii i pamięci, Ziemie obiecane koncentrujące się na rozwijaniu marzeń o lepszym świecie, oraz Wolna strefa dotyczącą przestrzeni rewolucji i wyzwolenia. Mimo, że spektakl Krystiana Lupy został w programie "zaklasyfikowany" w strefie trzeciej, tak naprawdę wzajemnie przenikają się w nim wszystkie rozpisane przez organizatorów hasła.

Spektakl dotyczy historii i paradoksów pamięci. Oczywiście Krystian Lupa nie zajmuje się kronikarskim rekonstruowaniem słynnej Fabryki Andy'ego Warhola. Są to swobodne wariacje, autorskie spojrzenie na temat fenomenu, który pojawił się w latach sześćdziesiątych w Nowym Jorku. Bohaterem spektaklu jest jednak realna i na dodatek bardzo silnie zakorzeniona w świadomości figura kulturowa. Nie ma na widowni osoby, która nie słyszałaby o artyście i nie posiadała wyobrażenia o nim. Lupa z tym wyobrażeniem przewrotnie gra. Przez cały spektakl zastanawiamy się, na czym polega geniusz granego przez Piotra Skibę artysty. Jest apatyczny, niewiele mówi, jego pomysły wydają się banalne. Czemu tak wielu marzyło o spotkaniu z nim, czy dostaniu się do słynnej Fabryki. W scenie rozmowy z dziennikarzem, to nie on mówi, ale osoby, które go otaczają. Sam nie wypowiada swoich myśli, a mechanicznie powtarza podsuwane mu zdania. Paradoksalnie jednak to właśnie w tym jest jego siła, on spośród wszystkich najszybciej zdał sobie sprawę, że o sztuce nie warto rozmawiać. Dzieła nie warto interpretować. Każdy osąd i tak go nie określi, nie obejmie. W pamięci zachował nam się obraz człowieka, który pełnymi garściami czerpał z pop-kultury i doskonale odnajdywał się w tym świecie, a spektakl pokazuje, że tak naprawdę jego fenomen polegał właśnie na jej zanegowaniu. Pokazaniu beznadziejności tego świata. Nudy, która może być wypełniona czymkolwiek, oraz ironicznym wykorzystaniu tej pustki do tworzenia sztuki, która sprzedawana za grube miliony będzie ten porządek podtrzymywać.

W spektaklu mamy też odwrócenie wizerunku samego Warhola. Lupa nie pokazał nam gwiazdy, która jest utrwalona w naszej wyobraźni. Wydobył z niej to, co było przed światem ukrywane. Artysta pokazany na scenie jest zmęczony wizerunkiem, który sam sobie narzucił, a jednocześnie nie umie z niego zrezygnować. Kiedy w scenie kończącej pierwszą część zostaje mu zerwana z głowy peruka, on sam kuli się w bólu i zawstydzeniu.

W sposób oczywisty fabryka była dla wielu osób ziemią obiecaną. Przepustką do sławy, która stanowiła ich największy życiowy cel. Mieszkanie z Warholem pozwoliło im na wejście w świat nowojorskiej bohemy. Dawało poczucie współtworzenia jego dzieł i jego mitu. Jego "współpracownicy" żyli z nim w dziwnej symbiozie. Najlepiej w spektaklu określa to grana przez Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik Viva, kiedy powie do Andy'ego: "Wiesz za co Ci ludzie Cię kochają, bo z każdego gówna jakie przyniosą, ty umiesz zrobić coś wartościowego".

Przebywanie z Warholem daje im także wyzwolenie i tu spektakl dotyka trzeciej strefy wymyślonej przez twórców festiwalu. Przychodząc często z ulicy, nocnych klubów wchodzili w inny, dla nich wymarzony świat. Mogli uciec od codzienności, do której nie zostali stworzeni. Pokazuje to Brigid grana przez Iwonę Bielską w swoim 45 minutowym monologu o sprzątaniu. W domu wpada w natrętne, obsesyjne porządki, o czym musi opowiedzieć przez telefon Andy'emu. Nie umie żyć poza fabryką. W fabryce pomimo wampirycznej relacji z jej pomysłodawcą mieszkańcy otrzymują swoisty azyl. Mogą tworzyć swoją "sztukę" tylko dla siebie. Nikt ich z tego nie rozlicza, nie każe komentować, ani wyjaśniać. Zyskują poczucie wartości i akceptacji.

Metafora Terytorium wielopoziomowo splata się także w samej formie spektaklu. Zarówno, gdy pod tym kątem spojrzymy na aktorów, jak i na publiczność. Wyjątkowość "Factory 2" została zbudowana podczas rocznych prób. Ten tak nienormalnie długi czas pracy pozwala aktorom stworzyć własne terytorium na scenie. Wydaje się, że w wykreowanym przez Lupę świecie, aktorzy naprawdę żyją. Postacie, które przyszło im grać powoli zlepiają się z nimi w jedno, a rozróżnienie aktor - postać ulega w tym wypadku silnemu zatarciu. Na screen testach, które były nagrywane podczas prób widzimy aktorów, którzy mówią swoimi słowami, przed ustawioną kamerą. Ma się jednak wrażenie, że te nagrania są kolejną improwizacją oglądanych na scenie postaci, które ze sceny także je oglądają. Ponad siedmiogodzinny spektakl powoli wytwarza atmosferę autonomicznie wykreowanego świata. W pewnym momencie scenę przysłoni plansza z napisem exit, jednak aktorzy/postacie nie przerywają swojego "scenicznego istnienia". Życie w drugiej fabryce toczy się nawet wtedy, gdy publiczność nie widzi, co się dzieje na scenie. Chciałoby się powiedzieć nawet pod jej nieobecność.

Publiczność jednak także tworzy swoją własną przestrzeń w obrębie spektaklu. Zarówno ze względu na długość (ponad siedmiogodzinne oglądanie przedstawienia tworzy wyjątkowe odczucie naszej obecności i percepcji), ale także jego konstrukcję. Lupa zdaje się celowo męczyć publiczność. Rytm jest powolny, wiele scen pokazuje "zwykłe" codzienne czynności, fabuła praktycznie nie istnieje. Wielu widzów po jakimś czasie wychodzi (szczególnym przypadkiem jest bardzo długi monolog granego przez Piotra Polaka Erica, który w jego trakcie się rozbiera - oglądałem spektakl sześć razy i na każdym pokazie w trakcie tej sceny zawsze ktoś opuszczał salę). Terytorium ma wszak także być wielopoziomowe, niejasne, nieokreślone. To odbiorca sam musi je znaleźć, czasem zdobyć. Widz, więc zostanie przez ten spektakl zawładnięty i wtopi się w jego atmosferę od początku do końca; przezwycięży swoje uprzedzenia i obejrzy całość stopniowo się do niego przekonując albo go odrzucając, lub po prostu z niego wyjdzie i poszuka swojego terytorium gdzie indziej. Spektakl gdzie w obrębie sceny i widowni w tak gwałtowny sposób krzyżują się różne światopoglądy, teatralne przyzwyczajenia, poczucia estetyki, powodując napięcia, całkowicie odmienne od siebie reakcje i dyskusje jest jednak doskonałą i żywą definicją terminu Terytorium.

Krystianowi Lupie udało się hasło festiwalu zintensyfikować do jednego miejsca. Uczynić salę teatralną miejscem rozważań nad jego znaczeniami. Pozwolić poczuć widzom, czym może ono być, jak możemy je sami zdefiniować. Łódzki pokaz spektaklu rozszerza wieloznaczność tego terminu i świetnie wpisuje się w kontekst całego festiwalu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji