Artykuły

Barszcz, gołąbki i wódka, czyli smak komuny

Nie pisałem jeszcze nigdy recenzji kulinarnej, więc mam tremę. A opisując wrażenia po przedstawieniu "Stołówki" holenderskiego teatru Polly Maggoo, trudno od tego uciec. Co miałbym powiedzieć? - po premierze spektaklu w reżyserii Mathijsa Verbooma, granego w Stoczni Gdańskiej, w ramach Festiwalu Solidarności, pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Chleba ze smalcem na początek nie pokosztowałem, nie byłem jeszcze głodny. W barszczu było dużo fasoli, to lubię. W gołąbkach zdziwił mnie czosnek. Ale za to drożdżówka ze śliwkami, podana na koniec, przed wódką - palce lizać.

Różnie, i pochlebnie i mniej pochlebnie, musiałbym też mówić o czysto teatralnej stronie tego wydarzenia, jakim niewątpliwie, przy różnych wątpliwościach, była wczorajsza gdańska premiera sztuki "Stołówka" w jednej ze zdewastowanych hal Stoczni Gdańsk. Przedstawienie, napisane i przygotowane przez młodego holenderskiego reżysera Mathijsa Verbooma, zaleca się do widzów na dwa sposoby. Po pierwsze, chce nas przekonać do siebie swoim autentyzmem. Tekst oparty jest na rozmowach, jakie z uczestnikami Sierpnia oraz ze stoczniowcami odbyli w 2006 roku Mathijs Verboom i Martin Franke. To, jak je przenieśli na scenę, było na swój sposób krzepiące - okazuje się, że nie my jedni nie bardzo wiemy, jak przełożyć wydarzenia solidarnościowej rewolucji na język teatru czy filmu.

W wersji Verbooma i Franke było to słuszne, niestety... Historia pary bohaterów, prowadzących stoczniową stołówkę i uczestniczących przez to w najważniejszych wydarzeniach ostatniego polskiego trzydziestolecia, oraz ich wyjeżdżającego z kraju i powracającego znów przyjaciela, była - i chyba inaczej stać się nie mogło - rodzajem solidarnościowej czytanki. Niby wszystko było jak należy, zgodne z historią, ale często naiwne jak dialogi z elementarza.

Po drugie, "Stołówka" uwodzi nas swoim klimatem, atmosferą. I to udało się znakomicie. Już samo rozsadzenie publiczności za stołami, po ośmiu, nieśpieszny rytm trzygodzinnego widowiska, serwowanie kolejnych dań w czasie przerw, które tak naprawdę są integralną częścią spektaklu, równie ważną, jak występy trojga aktorów (grają Julia van de Graaff, Dariusz Siastacz i Jacek Dzięgiel), wszystko to razem tworzy jedyny w swoim rodzaju klimat.

Najlepszy moment tego widowiska to balladowa, śpiewana przez aktorów z akompaniamentem bębna, akordeonu i tuby wersja "Murów" Jacka Kaczmarskiego. Publiczność śpiewa je razem z aktorami. Przez moment jakby odtwarzała się tamta, nie do powtórzenia przecież wspólnota.

Warto wybrać się na "Stołówkę" razem z przyjaciółmi, większą paczką, żeby słuchając o naszej narodowej historii, posiedzieć po prostu ze sobą, pogadać. Ja miałem dużo szczęścia, bo dosiadłem się do towarzystwa, które stołuje się w pierwowzorze "Stołówki", czyli działającej w stoczni jadłodajni pana Kazimierza. Nasłuchałem się historii, jak tam tak naprawdę smakuje... Smak komunizmu, tej upokarzającej nas przez pół wieku rzeczywistości, mało komu udało się oddać w sztuce. Autorom "Stołówki" udało się to połowicznie. Ale toast na koniec spełniłem z przekonaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji