Artykuły

"Pan Tadeusz"

"Pan Tadeusz" jest powieścią poe­tycką. Powieści poetyckie i epopeje by­wają doskonale czytelne w prozie, jak tego dowiódł Paweł Cazin we francus­kim przekładzie "Pana Tadeusza" albo Parandowski w tłumaczeniu "Odysei". Istotną częścią powieści jest opis, dia­log pomocniczą. Dramat wyłącza opis zupełnie, składa się natomiast tylko z dialogu. (Opisowości dają folgę dramatopisarze w scenariuszach, niekiedy, jak u Wyspiańskiego, bardzo obszer­nych.) W "Panu Tadeuszu" dialogów jest niewiele; najwięcej w scenach zbiorowych, a więc w "Karczmie", "Kłótni", "Radzie". Poza tym spo­wiedź księdza Robaka jest ogromnym monologiem. Reszta to opisy. Ale na­wet i warstwa dramatyczna "Pana Tadeusza", cała zawarta w nim oratio recta, wiąże się nierozerwalnie z to­kiem epicznym poematu. Dialogów nie da się odłączyć od opisu, bez szko­dy dla plastyki obrazu. Pierwiastek dramatyczny w połączeniu z epicznym jest w poemacie jakby ciałem stałym; gdyby je rozdzielić, oba się ulotnią, stracą wyraz, zdematerializują się poe­tycko. Na przykład, jaką wartość po­siadałby dialog, wyjęty z następujące­go opisu:

Kochany Tadeuszku i Wielmożny

Grafie!

Ilekroć zaś wspomnicie o dzisiej­szym trafie,

Wspomnijcie też starego Wojskiego

przestrogę:

Nigdy jeden drugiemu nie zachodzić

w drogę,

Nigdy we dwóch nie strzelać do

jednej źwierzyny."

Właśnie Wojski wymawiał to słowo:

źwierzyny,

Gdy Asesor półgębkiem podszepnął:

dziewczyny;

Brawo! krzyknęła młodzież, powstał

szmer i śmiechy.

Powtarzano z kolei przestrogę

Hreczechy,

Mianowicie ostatnie słowo, ci:

źwierzyny,

A drudzy w głos śmiejąc się

krzyczeli: dziewczyny;

Rejent szepnął: kobiety, - Asesor:

kokiety,

Utkwiwszy w Telimenie oczy jak

sztylety.

Puenta tej sceny tkwi w ostatnim wierszu: "Utkwiwszy w Telimenie oczy jak sztylety". Tego zaś wiersza nie da się wyrazić żadnym gestem drama­tycznym, lecz tylko epickim opisem. "Pan Tadeusz", jak każda epopeja, jest na język dramatyczny nieprzetłu­maczalny.

A jednak, wystawiony na scenie przez teatr emigracyjny, był widowis­kiem całkiem udanym. Jak się to sta­ło? "Przeróbki" powieści i poematów na scenę z reguły kończą się niepowo­dzeniem, przy czym dzieje się to w sto­sunku odwrotnie proporcjonalnym do wartości oryginału. Dostatecznie osła­wione są niezliczone "Obrony Częstochowy", "Ognie i miecze", "Panowie Wołodyjowscy", a także i "Panowie Ta­deusze". Przed wojną latała po pol­skich ekranach filmowa przeróbka poe­matu Mickiewicza, wypłaszając senty­ment do epopei narodowej z serc jej wielbicieli.

Tajemnica sukcesu londyńskiego "Pana Tadeusza" tłumaczy się potrójną miłością do poematu: widzów pol­skich, Reginy Kowalewskiej i Leopolda Kielanowskiego. "Pan Tadeusz" nabrał na emigracji, a zwłaszcza w stulecie zgonu poety, takiego znaczenia, takiej, rzec by można, przejrzystości, a nawet dosadności, że średnie i starsze poko­lenie słuchało wierszy ze łzami w gar­dle. Historia literatury wypracowała tomy objaśnień do epopei, historia współczesna oświetliła ją jak błyska­wica jaskrawym światłem aż do naj­mniejszego szczegółu i ostatniego sło­wa. W tym też świetle widzowie dostrzegali na scenie "Scali" to, czego tam brakło i widzieli pięknym, to, co było ułomne. Byli po prostu wyrozu­miali. Znając "Pana Tadeusza" dopo­wiadali sobie w myślach to, co na sce­nie można było wyrazić tylko ułamko­wo, przywracali właściwy porządek scenom i akcji poematu, umieli przez symbole nieudanej dekoracji dostrzec swoje własne Soplicowo i jego wszyst­kie kąty. Podobnie dobra wola i taka współpraca widowni ze sceną da się tylko porównać z uczuciami rodziców patrzących na popisy dzieci w przed­stawieniach szkolnych. Być może, że w dalszych rzędach nie słyszano wszystkich wierszy ze sceny, ale każ­dy słyszał je w duszy.

Ale, oczywiście, można było tę do­brą wolę obrazić wystawiając "Pana Tadeusza" bez smaku i wadliwie. Na szczęście stało się inaczej. Dzięki; jak się rzekło, potrójnej miłości. Układ tekstu i opracowanie sceniczne było dziełem zbiorowym Reginy Kowalew­skiej i Leopolda Kielanowskiego, przy czym myśl wprowadzenia Poety jako narratora, wiążącego poszczególne sce­ny, czyli istota tej "przeróbki" pocho­dzi od pani Kowalewskiej. Dzięki niej dało się szczęśliwie rozwiązać dylemat nierozdzielności żywiołu opisowego i dramatycznego i nie trzeba było wpro­wadzać ani jednego wyrazu spoza tekstu poematu, tak że oglądaliśmy nie tyle "przeróbkę", co wybrane sceny z "Pana Tadeusza", odpowiednio dosto­sowane do potrzeb dramatycznych.

Każdego słowa z "Pana Tadeusza" słu­cha się ze wzruszeniem, każda scena i postać są w nim jednakowo ważne. I choć tego londyńskiego "Pana Tadeu­sza" - po prawdzie - przygotowano trochę jako tło dla roli sprowadzonej z Ameryki Marii Modzelewskiej, wybór i układ scen nie budził na ogół zastrze­żeń, tym bardziej, że zarys poematu udało się dość wiernie zachować. Wprawdzie tym sposobem Telimena wyszła na główną heroinę w epopei, ale też i w poemacie jest ona posta­cią bodaj najbardziej "sceniczną".

Jako inscenizator i reżyser Kielanowski nie dał się uwieść pokusie dra­matyzowania poematu. Przeciwnie, dokonał rzeczy raczej niezwykłej: nie dopuścił do uczynienia dramatu z "Pa­na Tadeusza", wystawiając go na sce­nie. Wyreżyserował tedy "Pana Tade­usza" jako mówiony poemat, jako cykl żywych obrazów poetyckich. Nacisk położył na recytację wiersza, powścią­gając wybujałą plastykę aktorską. Je­śli można dramat porównać do bryły, w takim razie "Pan Tadeusz" w uję­ciu Kielanowskiego był tylko koloro­wym obrazem, a nawet w niektórych scenach, zwłaszcza w koncercie Jankie­la przy wygaszonych światłach, jednobarwnym rysunkiem. Inteligencji re­żysera przyszedł w pomoc Andriolli. Je­go rysunki do poematu zostały niemal wiernie skopiowane w scenach, sylwet­kach, gestach i strojach. Zatem sam wiersz poematu, bez zmian i dodatków, dobra i spokojna recytacja, wreszcie nawiązanie do scen według Andriollego - to trzy mocne filary, na których re­żyser oparł swą budowę. Filary te unio­sły pewnie przedstawienie.

Można było przydać i dekoracje, acz­kolwiek niełatwe to zadanie, każdy bo­wiem ma własną wizję Soplicowa. Nie­stety, Halina Żeleńska tym razem za­wiodła, mieszając realizm z symboliz­mem i wpadła, czego się najmniej można było po niej spodziewać, w ole­odruk. Również i balet ("grzybobranie" i polonez) zachwiał mocno fundamen­tami koncepcji reżyserskiej. Polonez z księgi dwunastej "Pana Tadeusza" nie może być amatorską ewolucją, wyko­naną przez osobny zespół, a nie przez postacie z poematu.

Dobrze natomiast spisała się orkiestra. Ilustrację muzyczną przygotował Jerzy Kropiwnicki, instrumentację. Zdzisław Paczyński. Dobór instrumen­tów był trafny, raz tylko brak cym­bałów, tak łatwy do wypełnienia. Kro­piwnicki oparł się na bogatym mate­riale tradycyjnych polonezów, dając ilustrację bardzo stylową, raz tylko niepotrzebnie zepsutą mazurkiem Dą­browskiego, który w nowoczesnym układzie na orkiestrę symfoniczną wy­buchł raczej wulgarnie po recytowa­nym koncercie Jankiela. (Prof. Józef Ekkert w liście do autora tych słów wytyka jeszcze inne braki ilustracji muzycznej: "Nie było melodii "Idzie żołnierz borem lasem", tak łatwej do otrzymania. Nie było Poloneza 3 Maja, również łatwego do przepisania. Ma­zurek 3 Maja nie zastąpi Poloneza 3 Maja. Ukazał się bowiem dopiero w 1830 roku, zresztą inna forma muzyczna. A wszak przy dźwiękach tego poloneza tańczono prowadzony przez Podkomorzego taniec... Również nie wykorzystano w Epilogu wspomnianych w nim pieśni ludowych, śpiewanych jeszcze dzisiaj, "o dziewczynie, która w polu grając na skrzypkach gąski po­gubiła" lub "Nad wodę w wieczornej porze za gąskami chodziła Dziewczyna śliczna jak zorze tak swe gąski wabi­ła". Nie włączono do ilustracji mu­zycznej pieśni synchronicznie związa­nych z akcją "Pana Tadeusza"). Jest w tym sądzie tylko jeden zarzut i parę słusznych rad. Ale muzycy zadanie swoje spełnili cum laude.

Aktorzy mieli zadanie trudne, zmu­szeni do absolutnej wierności teks­tom i równoczesnego tuszowania gry. Nie wszystkim się to udało, zwłaszcza w rolach mniejszych, gdzie czasem zwyciężała chęć błyśnięcia gierkami. Okropna jest zwłaszcza maniera mó­wienia tubalnym głosem i kołysania się w przód i do tyłu, kiedy się nosi kontusz. Nie każdy szlachcic był zaraz rubachą i oryginałem.

Najcelniejszy w pomyśle był Poeta. Józef Opieński, wywiązując się po­prawnie jako recytator, miał wszakże wyraźne trudności, jako nie-aktor, z poruszaniem się po scenie. Leopold Kielanowski nakręcił również dobrze Tadeusza - Bohdana Czarnockiego, zawiódł jednak mechanizm kandydata na aktora. Tadeusz powinien być nie­poradny i pastelowy, ale ostatecznie nie safanduła.

Zosia - Katelbachówna prześlicznie biegała na bosaka i milutko mówiła wiersz. Ale oczy rwała przede wszyst­kim Maria Modzelewska, znana poło­wie widowni z widzenia, a drugiej po­łowie ze słyszenia. Nie zawiodła zło­żonych w niej nadziei; jest to bowiem urodzona artystka sceniczna. Już jej wejście było majstersztykiem aktor­skim. Modzelewska najwięcej z całej obsady "grała", ale na to w pełni po­zwalała jej rola, może najbardziej ludzka, oczywiście komicznie, postać poematu.

Obok niej błysnął wspaniałym talen­tem Stanisław Szpiganowicz w roli Ro­baka. O, to wielki aktor! Posiada dyk­cję, jakiej nie ma nikt inny z akto­rów na obczyźnie. Zagrał rolę po męs­ku, ani odrobinę nie popadając w ckliwość czyhającą na każde słowo spowie­dzi.

Szczególnie dobrze wczuli się w po­stacie epopei poza tym: Wojciech Wojtecki, Zygmunt Rewkowski, Władysław Prus-Olszowski, Stanisław Belski, Ro­man Ratschka, Józef Rymsza-Szymański, Józef Bzowski, Ryszard Kiersnowski, Stefan Laskowski, Bogdan Doliń­ski. W maleńkiej rólce Dąbrowskiego doskonały był Bronisław Przyłuski.

Zygmunt Rewkowski ma dar wcielania się w najtypowsze postacie. W "Nocach narodowych" jako Towiański jakby zszedł z portretu, w "Panu Tadeuszu'' był jakby modelem Andriollego. Przy tym wie, co to znaczy gest na scenie. Dużą niespodziankę sprawił Belski, o niebo lepszy Sędzia niż Poeta z "Nocy Narodowych". Prus-Olszowski zagrał bodaj najlepszą rolę (Pluta) w życiu. Józef Rymsza-Szymański przekonał widownię, że Jankiel mówił naprawdę piękną polszczyzną.

Sprawna organizacja spoczywała w rękach Witolda Sikorskiego, opłacając wielkie wydatki i dając nadwyżkę, która pozwoliła aktorom spędzić jako tako święta. Lampka wina, którą urzą­dzono po przedstawieniu dla prasy oraz z racji wystawy rysunków Antoniego Wasilewskiego, była niestety zupełnie nie po aktorsku oszczędnie wymierzo­na. Prasa, proszę panów, też się mocno natrudzi.

Zygmunt Nowakowski uderzył przed premierą w tony federacyjne polsko-litewskie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji