Artykuły

Szukanie wzorca

POJAWIŁ się nieoczekiwanie, nie zapowiedziany w repertuarze, a powitany z ogólną radością: dr Kildare. Dr Kildare, czy... Richard Chamberlaine? Za to spotkanie, zorganizowane w "Monitorze" niewątpliwie zyskała Telewizja wdzięczność licznych telewidzów, choć przyniosło ono także... rozczarowanie. W wywiadzie udzielonym przedstawicielowi naszej Telewizji Richard Chamberlaine nie miał lekarskiego kitla i w ogóle niewiele przypominał dr Kildare. O serialu wyrażał się zgoła źle. Osobiście uważam ten serial za najlepszy z tego gatunku, ale rozumiem utalentowanego i ambitnego aktora, zmuszonego do kreowania przez pięć lat tej samej roli.

Richard Chamberlaine dostaje miliony listów ze wszystkich stron świata (m. in. z Polski). Rozumiem inteligentnego, myślącego człowieka, który broni się przed taka utratą własnej osobowości. Richard Chamberlaine walczy z popularnością tworzonej przez siebie postaci droga właściwą aktorowi: szukając nowych ról, środków wyrazu i osiągnięć artystycznych. Jest to nie tylko walka o uczestnictwo w prawdziwej sztuce, lecz także o własna, zagrożoną tożsamość. To zrozumiałe, ludzkie i bardzo współczesne. Ale także zrozumiałe ludzkie i współczesne jest szukanie wzorca, będące u podstaw ogromnej popularności dr Kildare. Liczne wypowiedzi ankietowe dzieci i młodzieży wskazują na społeczne znaczenie tego serialu, przedstawiającego ideał na tyle schematyczny, że jest on uniwersalny.

Wywiad z Richardem Chamberlainem skłania do zadumy nad negatywną i pozytywną rola wzorców i siłą zapotrzebowania społecznego. Pół biedy, gdy wzorzec jest - jak w przypadku dr Kildare - pozytywny, a zapotrzebowanie dotyczy rzeczy pożytecznych. Gorzej, gdy ma charakter powierzchownego "stylu" lub gdy istnieje rozbieżność między zamówieniem, a tym, co należałoby - dla zdrowia - konsumować.

Leżą właśnie przede mną wyniki badań nad opinią młodzieży o telewizyjnych programach młodzieżowych. Okazuje się, że dużą popularnością cieszy się cykl "Po szóstej", ze względu na zamieszczane tam popisy big-beatu, a nie ze względu na wywiady i publicystykę. Bez entuzjazmu wyrażają się ankietowani o wartościowym cyklu "7 milionów młodych". No i co z tym fantem zrobić? Karmić; młodzież jałowym big-beatem, czy też - wbrew życzeniu - pożywną marchewką publicystyki? Obecnie mamy rozwiązanie kompromisowe, nie zadowalające nikogo. Wynika ono z alternatywnego traktowania upodobań młodzieży i zadań wychowawczych. Któż jednak udowodnił, że naprawdę są one alternatywne? Wszelkie badania nad opinią konsumentów mają tę złą stronę, że obejmują tylko repertuar aktualnie dla konsumenta dostępny...

Problem "kształtować - czy zaspokajać" jest w ten sposób z reguły skrzywiony przez ograniczony wybór propozycji. Problem odwieczny szczególnie ważny dla telewizji, która ma złożone funkcje rozrywkowo - oświatowo-informacyjno-wychowawcze. Pytanie: o ile tu funkcje rozdzielać, o ile (i jak) łączyć?

Oto np. Teatr "Kobra" wystawił ostatnio sztukę J. Słotwińskiego pt. "Spokojna noc". Widowisko zaczynało się od trupa w wannie, a kończyło na trupie w polu, zgodnie z tym, czego się od kryminałów wymaga. Ba, ale od kryminałów trzeba także wymagać jakiegoś sensu i realizmu, a tych w "Spokojnej nocy", niestety, zabrakło... Zupełnie przeciwnie postąpili Czesi w nowo rozpoczętym w telewizji cyklu sensacyjnym pt. "Sieci Saturna". Film ma szlachetne intencje i wymowę polityczną, co nie zapobiega temu. że jest nudny, rozwlekły i naiwniutki. Nudna zabawa jest już czystym nieporozumieniem. Ale przecież także publicystyka nie powinna być nudna. Jeśli zaś taka jest co gdzieś tkwi błąd.

W ubiegłym tygodniu w kolejnym programie z cyklu "Pejzaże" długo rozprawiano o osiągnięciach gdańskich plastyków, prezentując na ekranie rozmówców. Tymczasem o plastyce bardziej świadczą dzieła, niż wypowiedzi. Nudą powiało też z magazynu "Nad Odrą i Bałtykiem", w którym reportaże zapełniono - wbrew ich naturze - wywiadami.

O tym, że tak być nie musi świadczą inne. udane, pozycje telewizji. W najlepszej (moim zdaniem) pozycji z gatunku publicystycznego, "Odlocie pułkownika" niczego nie tłumaczono i nie wykładano. Po prostu pokazano dowody dywersyjnej działalności pracowników ambasady USA w Polsce. Były to dowody miażdżące.

Dostarczały ich instrukcje szpiegowskie, znalezione przy dywersantach, dostarczali chłopi, którzy zaobserwowali podejrzane manewry, dostarczało wreszcie... milczenie: wymowne milczenie opuszczającego nasz kraj byłego zastępcy attache ambasady USA, którym odpowiedział na pytania reportera naszej Telewizji.

Przeciwieństwem nieudanej "Kobry" był angielski film kryminalno - obyczajowy "Wszystko, co najlepsze": zabawna i emocjonująca satyra na angielski snobizm i obyczajowość i wzory kariery. Mniej ambitnym choć nie mniej frapującym był drugi film tygodnia: western pt. "Fort się broni", w którym zgromadzono mocne (pirotechniczne) argumenty za równouprawnieniem kobiet...

Mam natomiast pewne wątpliwości do opracowanej przez Telewizje Łódzka "Parady parodystów", reżyserowanej przez J. Rzeszewskiego. Parodia - sprawa cienka. Łatwo przekroczyć w niej granice dobrego smaku i dopuszczalnych przerysowań, co się w "Paradzie" niektórym wykonawcom przytrafiło.

Wątpliwości nie budzą za to ostatnie filmy telewizyjne naszej własnej produkcji. Odpukać w niemalowane drzewo, ale wszystko to idzie nad podziw dobrze. Kolejny film z cyklu "Opowieści niezwykłych" - "Zbrodnia lorda Artura Saville'a" był (jak i poprzednie) zabawny, kulturalny i dobrze zagrany. Reżyserowi (W. Lesiewicz) i aktorom (A. Łapicki M. Ciesielska, I. Machowski i in.) udało się zachować dobre cechy stylu O. Wilde'a, unikając jego pretensjonalności. Do pozycji udanych trzeba też zaliczyć film wg. scenariusza K. Brandysa i J. Markuszewskiego "Bardzo starzy oboje". Film był już parokrotnie zapowiada ny i odkładany, wreszcie go zobaczyliśmy, z przyjemnością. Reżyser J. Rybkowski, nadał mu pewną poetyczność, a B. Ludwiżanka i K. Opaliński stworzyli wzruszające postaci starych ludzi. Jeśli film nie zrobił większego wrażenia, to przede wszystkim z powodu... konkurencji. Trudno pokazać odkrywczo starość po takich arcydziełach jak "Umberto D", lub "Wózek". Ale temat kusi autorów, bo temat to wielki i aktualny.

W tym samym tygodniu mieliśmy więc i drugą pozycję poświęconą ludziom starym: widowisko poniedziałkowego Teatru Telewizji, który zaprezentował nam sztukę znanego dramaturga amerykańskiego E. Morrisa "Drewniany talerz". Tę pesymistyczną sztukę o konfliktach przeciętnej rodziny, spychającej nieuchronnie starego człowieka na margines życia, odegrał starannie dobrany zespół aktorski, a wyreżyserował J. Bratkowski.

Widowisko wzruszało prawdziwością dramaturgii co zawdzięczamy przede wszystkim świetnej interpretacji przez Kazimierza Opalińskiego i Tadeusza Borowskiego. Dzięki nim "Drewniany talerz" uniknął sentymentalizmu i łatwego moralizatorstwa, o które coraz się ocierał. Podjęty w spektaklu trudny problem nie został rozwiązany. Zakończyło go przypomnienie prawdy oczywistej, choć często zapominanej: wszystkich czeka starość. Niestety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji