Artykuły

Ostatnie miejsce

NIE należę do sentymentalnych panienek, ale poniedziałkowe przedstawienie teatru TV oglądałam ze ściśniętym gardłem i sadzę, że tak jak mną - wstrząsnęło ono wszystkimi widzami zobaczyliśmy sztukę amerykańskiego autora E. Morrisa "Drewniany talerz" (chyba właściwiej zabrzmiałoby tłumaczenie: "Drewniana miska") z gatunku tak bardzo pogardzonego przez naszą krytykę, mianowicie tzw. dramat obyczajowy, rodzinny. Morris mówi o stosunkach amerykańskich, pokazuje rodzinę amerykańską, poddaną swoistym rygorom niewoli pieniądza, ale uciekalibyśmy od przyznania się do prawd oczywistych, utrzymując, że nie można by akcji tej sztuki przenieść na nasz grunt, w jak najbardziej realistyczny klimat naszych stosunków. Bowiem, jak świat długi i szeroki, okrucieństwa zdarzają się wszędzie i wszędzie wymierzone są przeciwko bezbronnym. I - jak świat długi i szeroki - o poziomie społeczeństw świadczy najdobitniej ich stosunek do słabych.

Bohaterem sztuki jest człowiek stary, ale jeszcze w pełni sił, bardzo przywiązany do życia, do świata, ceniący drobne przyjemności, towarzystwo przyjaciół nie wyzbyty nadziei, ufny. I oto dzieci - dwóch synów i synowa - postanawiają oddać go do domu starców. Nie do przytułku - nie, do pensjonatu dla ludzi starych, w którym koszt utrzymania poważnie obciąży budżety obydwu synów. Ale żaden z nich nie zatrzyma go przy sobie, bo jeden ma ciasne mieszkanie, a drugi żonę, która nie może żyć z teściem pod jednym dachem. Staruszek próbuje się bronić, próbuje poruszyć sumienia synów, przypomnieć im jak rozumieli się wzajemnie, kiedy byli chłopcami, kiedy byli w domu ojca. Nie jest to błaganie o litość, stary człowiek do końca zachowuje godność, jest to tylko usiłowanie przywołania czasu, który jednak przywołać się nie da.

Piszę o tym nie po to, żeby streszczać akcję sztuki, którą większość moich Czytelników na pewno oglądała, zachowując na długo w pamięci znakomitą kreację Kazimierza Opalińskiego w roli Lona Dennisona - lecz żeby mając za sojusznika niedawne wzruszenie raz jeszcze poddać pod dyskusję publiczną los ludzi starych.

Że i w naszych warunkach - w państwie, w którym każdy człowiek może liczyć na pomoc społeczeństwa - możliwe jest okrucieństwo wobec ludzi starych, znaleźlibyśmy dość dowodów. Wystarczy przypomnieć fakt, o którym kilka lat temu pisała prasa poznańska, a o którym do dziś nie mogę myśleć spokojnie. Otóż pewna urocza rodzinka postanowiła pozbyć się babci. Wykorzystano moment przeprowadzki do nowego mieszkania, w którym notabene przewidziano dla babci odpowiedni metraż tyle, że babcia nie była przez najbliższych przewidziana w tym mieszkaniu. Po powrocie z kościoła zastała dom opustoszały po przeprowadzce, a nowy adres skrzętnie przed babcią zatajono. Przesiedziała więc staruszka na progu do wieczora, a gdy nikt się po nią nie zjawił, poszła na dworzec, żeby tam przesiedzieć noc. Błąkając się po peronach, zmęczona i osłabła z głodu, złamała nogę i dopiero w szpitalu opowiedziała lekarzom swoją historię, a ci zawiadomili odpowiednie władze.

Nie wiem, jakie są sankcje za opuszczenie, za niedopełnienie obowiązku opieki - bo przecież kochana rodzinka usiłowała babcię po prostu podrzucić państwu - sądzę jednak, że na pewno sankcje te są za łagodne i ludzie niewiele sobie z nich robią. Wystarczy przyjrzeć się "zainteresowaniu" rodziców dziećmi, umieszczonymi w domach dziecka. Ale to inna sprawa.

Czy istnieje jakaś możliwość zabezpieczenia, uchronienia ludzi starych przed smutnym losem przed goryczą u schyłku życia? Piękna inicjatywa budowy Domu Spokojnej Starości wszystkiego nie rozwiąże. Zwłaszcza, że kryje się w niej jednak to czego za wszelką cenę należałoby uniknąć: zmiana, wyłączenie z dotychczasowego trybu życia, przestawienie na boczny tor, zesłanie na ostatnie miejsce z którego prowadzi już tylko wiadoma droga.

Wydaje mi się, że rzeczą najcenniejszą dla starych ludzi jest kontynuacja, bez wstrząsów, bez ujawniania innej roli w życiu, które toczy się dalej. Po prostu mogą nie zauważyć, że są już starzy, mogą czuć się tak samo potrzebni, ważni i niezbędni, jak przez całe swoje życie. Aby to osiągnąć, aby im to umożliwić - należy zapewnić im ich dawne miejsce, muszą być do końca u siebie. Nie u dzieci, nie na owym straszliwym, zawsze prowadzącym do niezgody w rodzinach chłopskich, alimencie - ale wciąż u siebie, nikomu nie zawadzający, nie przesuwani przez zniecierpliwione dzieci z kąta w kąt. To prawda, że jedna matka wyżywi czworo dzieci, a czworo dzieci nie wyżywi jednej matki. Mogą oczywiście być i są liczne wyjątki od tej reguły, ale lepiej nie narażać się na jej potwierdzenie i do końca - o ile tylko siły pozwolą - liczyć tylko na siebie.

Obecne podwyższenie emerytur, możliwość zabezpieczenia sobie renty w PZU - stwarzają w naszym kraju nadzieję samodzielności dla ludzi starych. Lepiej, aby miłość rodzinna objawiała się w wizytach, wtedy babcie i dziadziowie są tak kochani, marzy się o tym, żeby do nich pojechać, albo żeby oni przyjechali w odwiedziny. Los Lona Dennisona jest losem człowieka, który zbytnio zaufał swoim bliskim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji