Skandalu nie będzie
Tam, gdzie na afiszu pojawia się nazwisko Wernera Schwaba wzrasta poziom adrenaliny u widzów i recenzentów. Jedni spluwają z obrzydzeniem, inni upajają się fekalną poetyką jego dramaturgii.
"Prezydentki" Wernera Schwaba przełknęła już nawet, uważana za nieco konserwatywną, publiczność krakowska. W teatrze Scena STU Grzegorz Wiśniewski wystawił je po raz pierwszy. Przeżył. Szczęśliwie uniknął linczu i zaryzykował jeszcze raz, reżyserując spektakl w Teatrze Powszechnym. Teraz dramat fekalny, w którym ludzkie odchody stają się elementem głębokiego metafizycznego przeżycia, kloaka kapliczką, a prymitywny język uduchowioną perorą, wystawia na próbę warszawską widownię.
"Prezydentki" to samograj. Tekst nie pozostawia prawie nikogo obojętnym. Jeśli obsadzić w spektaklu odpowiednio wyraziste aktorki, "Prezydentki" stają się materiałem do trzech popisowych solówek. W przedstawieniu Wiśniewskiego grają znakomite aktorki. Najbardziej przykuwa uwagę i intryguje mroczną przeszłością Greta (Joanna Żółkowska). To dosyć odważna rola, w której zza ordynarnego słowotoku przebija subtelny świat emocji prostej, samotnej, doświadczonej przez los kobiety. Greta odpycha swym "grubym" zachowaniem i bezwzględnością, ale, grana przez jedną z najlepszych polskich aktorek komediowych, jest przy tym zabawna, aż do momentu, gdy śmiech zamiera widzowi na ustach...
Nieco ostrożniejsza w kreśleniu swojej postaci jest Elżbieta Kępińska jako Erna. Trudno sobie wyobrazić, by ta bogobojna, zalękniona emerytka, dla której powodem do świętowania jest zdobyczna futrzana czapa i zakup starego telewizora, zdolna była do krwawego czynu.
Maryjka Ewy Dałkowskiej dochodzi do głosu w końcowej fazie spektaklu. To zaledwie kilka minut w scenie "widzenia Maryjki", kiedy Dałkowska potwierdza klasę swojego aktorstwa. Jednak przez większą część przedstawienia daje się wyczuć niepewność aktorki, w jakim kierunku powinna zmierzać jej postać. Niełatwo zresztą z tej kloacznej świętej uczynić wyrazistą osobowość. Nie udało się to w poprzedniej realizacji Wiśniewskiego Bożenie Adamek.
Schwab godzi obscenicznym językiem, otwartością w ukazywaniu tego, co zwykle odbywa się za zasłonką lub drzwiami zamkniętymi na haczyk, w mieszczańską uśpioną estetykę i w kulturowe tabu. Nieprzyzwoicie miesza kulturę z naturą, powodując zachwianie reguł, jakimi rządzi się cywilizowana społeczność. Pokazuje też w bardzo jaskrawy sposób do czego prowadzi moralny chaos, w jakim żyje współczesny człowiek. Odziera go z "nadbudowy" i pozostawia prostakiem sam na sam ze swoją fizjologią.
Wyrazistości, jaka cechuje dramaturgię Schwaba, zabrakło jednak spektaklowi Wiśniewskiego. To bardzo złagodzona inscenizacja schwabowskiego świata. W sam raz dla eleganckiego, cywilizowanego widza stołecznego teatru, który oglądając "Prezydentki" pokrywa śmiechem zażenowanie, wygodnie rozparty w fotelu.