Artykuły

Róże i piołuny

Urzędowi dysponenci społecznych finansów na kulturę uczestniczyli aktywnie w spotkaniu z ministrem Zdrojewskim. Ten wyższy rangą był gospodarzem uroczystości. Na przywitanie potrafił wypowiedzieć kilkadziesiąt wyświechtanych banałów; nauczył się ich na pamięć i pod tym względem nie zawiódł - pisze Kazimierz Kutz w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Zapamiętajcie tę datę. W zdewastowanej maszynowni kopalni Katowice w Bogucicach o godzinie 1.30 w zeszłym tygodniu doszło do spotkania ministra kultury z przedstawicielami władzy wojewódzkiej, urzędnikami odpowiadającymi za kulturę, dyrektorami ważniejszych instytucji kultury i parlamentarzystami. Pomiędzy strugarką kół zębatych stożkowych z 1919 roku a prasą z 1910 roku, na tle ministerialnej planszy postawiono stół, który swoją ubogością bliższy byl polowemu ołtarzowi oddziałów partyzanckich, choć za niedługo na tym poprzemy-słowym cmentarzysku ruszy budowa kompleksu nowego muzeum śląskiego o wartości bliskiej ćwierć miliarda złotych. Był to obrzęd, na który chodziłbym chętnie co najmniej dwa razy w roku. Powstanie nareszcie obiekt metropolitalny na miarę aspiracji mieszkańców Górnego Śląska.

Kopalnia Ferdynand (dawna nazwa kopalni Katowice) zakończyła swój żywot dziesięć lat temu, po 176 latach eksploatacji. Na powierzchnię wydobyto ponad 120 milionów ton węgla. To sporo, jeśli zważyć, że dziś roczne wydobycie węgla kamiennego w Polsce wynosi 80 milionów ton. Przez krótki okres kopalnia nosiła wdzięczną nazwę Stalinogród i - jak wszyscy mieszkańcy tej ziemi - także i ona musiała przeżyć tę azjatycką torturę. Pierwszym właścicielem był niejaki Ferdynand Mamlas i należałoby zbadać, czy śliczne słówka śląskie "mamlasić się", "ty mamlasie" nie pochodzą ód niego, choć w obiegu gwary odnoszą się do taniego sentymentalizmu, ckliwości lub osobnika o małym refleksie, czyli niedorajdy. Ten trop etymologicznyjest możliwy, bo śląscy plebeje, by uzyskać efekt humorystyczny, lubili konstruować figury oparte na przeciwieństwie. Np. w Szopienicach pod płotem huty ołowiu Bernharda (słynna "Majowa"!) 150 lat temu postawiono trzy marne familoki i miejsce to nazwano Neu Berlin. "Nojberlin" w Szopienicach był azylem dla najbiedniejszych, społecznie najbardziej pogrążonych i - być może - co drugi mieszkaniec "Nojberlina" zasługiwał na miano mamloka. Śląska "dupowa-tość" ma tu swoje "naturalne" źródła. Albowiem z nędzą proletariacką zazwyczaj szła w parze mizerota umysłowa, czyli niewolnicza mentalność uczestnika cudownego wieku pary.

Niezagospodarowanych terenów poprzemyslowych w naszym regionie jest bez liku. Charakteryzują się często architekturą wielkiej klasy estetycznej i są najcenniejszym skarbem przyszłej urody Górnego Śląska, o wielkiej atrakcyjności turystycznej, którą dziś mało kto przeczuwa. Realizacja projektu przyszłego muzeum daje przykład, kędy droga wiedzie. To jest bardzo ładny projekt przestrzenny, z frapującymi rozwiązaniami wewnętrznymi. Muzeum będzie królowało nad miastem od jego północnej strony i przyciągało uwagę swoim szacunkiem do wyrazistości starych budynków kopalnianych, na równi z blaskiem nowoczesnej architektury uformowanej w dyskretnej analogii do starej. To, co nowe, wzięte jest także ze starego. Ulokowanie sal muzealnych pod naturalną powierzchnią ziemi ma wymiar metafizycznego powiązania z genius loci tego skrawka ziemi. Muzeum będzie różniło się tym od prawie wszystkich jakie znam, bojego skarby schowane bę-

dą pod ziemią. To przykład twórczego myślenia jako swoistej antycypacji fantasmagorycznej poetyki Teofila Ociepki o podziemnych bogactwach kopalń i Skarbkach. Muzeum będzie też przykładem prostoty. W projekcie nie widać pychy architektonicznej, tak dziś na świecie powszechnej. A kiedy zwali się paskudny "wieżowiec" PKP, nowa przestrzeń harmonijnie skomponuje się w jedną całość ze starym Spodkiem. To będzie ciąg dobrej architektury w katowickim zapyzieniu i wymusi nowatorskie myślenie o zagospodarowaniu całej przestrzeni architektonicznej śródmieścia, aż po katedrę. Ono już istnieje w głowach wielce utalentowanych architektów śląskich młodszego pokolenia i w ostatnich miesiącach było publicznie artykułowane.

Opisywane spotkanie jest także konsekwencją wieloletniego nacisku społecznego na władze administracyjne. Już sześć lat temu działał społeczny komitet budowy muzeum (stałem na jego czele), w którym zasiadali najzacniejsi obywatele -jak to się dawniej mówiło - wszelkich stanów opiniotwórczych.

Słowem dobrze jest, ale jest także nie najlepiej. Wypada mi przy okazji radosnego dnia dla kultury użyć trochę dziegciu, mimo że rzecz jest krępująca, bo dotyczy mojej osoby. Na filmologii UŚ, pod patronatem prof. Andrzeja Gwoździa, zrodził się pomysł książki o mojej osobie. Nic o tym nie wiedziałem i nie mam najmniejszego udziału w tej inicjatywie. Projekt książki zgłoszono do wydziału kultury samorządu województwa śląskiego z prośbą o dofinansowanie jej wydania. Jest to rutynowa praktyka. Wiele projektów i inicjatyw z dziedziny kultury spływa pod ten adres i raz w roku dzieli się fundusz przeznaczony na wspomaganie konkretnych inicjatyw twórczych. O przyjęciu projektu lub jego odrzuceniu decyduje pani dyrektor (bezpartyjna), a zatwierdza go wicemarszałek sejmiku (SLD), któremu kultura podlega. Omawiany projekt prof. Gwoździa został odrzucony. Nie podano powodów odrzucenia, ponieważ nie ma takiego zwyczaju. Transparentność urzędów jeszcze do Katowic nie doszła. Ale przeciekła informacja, jakoby "za dużo już książek o Kutzu". Można powiedzieć: już "chwatit" z tym Kutzem.

Niby sprawa mała, a szkopuł poważny. Ale są takie małe wrzody na tyłku o wielkiej uciążliwości na co dzień. I ten jest dla mnie takim. Jak wiemy, sejmikiem śląskim rządzi koalicja PO-SLD (co chyba jest fenomenem w skali krajowej). Logika myślenia partyjnego hegemona nakazuje, by mniej ważny partner trzymał pod pieczą resorty "gorsze*1. Kultura do nich należy. I z tego klucza obszar kultury na Śląsku dostał się pod patronat dziedzica Czerwonego Zagłębia, co jest klasycznym przedłużeniem najstarszych praktyk z PRL-u. Moim zdaniem to "parchanie" się (kolejne piękne słówko śląskiej mowy) polityczne PO z SLD ma swoje żałosne dostojeństwo, które nie tylko mnie ciąży. Jest jak wiązka piołunu na siłę wciśnięta w uzębienie.

Urzędowi dysponenci społecznych finansów na kulturę uczestniczyli aktywnie w spotkaniu z ministrem Zdrojewskim. Ten wyższy rangą był gospodarzem uroczystości. Na przywitanie potrafił wypowiedzieć kilkadziesiąt wyświechtanych banałów; nauczył się ich na pamięć i pod tym względem nie zawiódł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji