Artykuły

"Dlaczego właśnie Pan?"

Słowo wolność - czyż w wielkim sporze naszych czasów nie jest ono jednym ze słów najczęściej i najdwuznaczniej używanych? (...) "Czyż nie zauważyliście, panowie, że zawsze, kiedy jedni odzyskują wolność inni ją tracą?" Owszem, znamy tę przeklętą prawidłowość. Wielki spór naszych czasów toczy się m. in. również o to, żeby wykreślić ją z rejestru wielu podobnych "prawidłowości" ludzkiego świata".

Jan - marzyciel, idealista bohater "Pierwszego dnia wolności", podejmuje próbę wykreślenia tej prawidłowości. Próbę odosobnioną, samotną. Poprzez ludzki odruch wobec niemieckich dziewcząt chce udowodnić sobie i światu, że możliwa jest absolutna wolność i absolutna sprawiedliwość. I ponosi klęskę, ponieważ zapomina o historycznych uwarunkowaniach, które stoją w sprzeczności z realizacją jego marzeń. Wyrazem klęski Jana, klęski jego filozofii i postawy życiowej jest strzał do jednej z tych dziewcząt, których wolności bronił tak zaciekle nawet za cenę utraty przyjaźni kolegów i towarzyszy. Inga, dziewczyna, która zburzyła jego etyczny porządek świata, doznała na sobie brutalnej przemocy zwycięzców. Odrzuciła jałmużnę, jaką wydała się jej pomoc Jana, wybrała wolność podartą siłą. Tę wolność "mieszczańską", rozumianą jako prawo do odwetu za własną moralną krzywdę - warunek "odzyskania godności" życia z "podniesioną głową".

Dwa pojęcia wolności okazały się wzajemnie wykluczające. Jan to zrozumiał, śmiercią dziewczyny przypieczętował swą podległość innym niż pragnął, okrutnym prawom rządzącym światem. I znowu zapanowała przeklęta "prawidłowość", zgodnie z którą odzyskanie wolności przez jednych równa się jej utracie przez drugich. Jeszcze jedna klęska idealisty. Kruczkowski głęboko wierzył, że takie klęski torują drogę zwycięstwu.

W toruńskim przedstawieniu sprawa Jana i Ingi - najważniejsza sprawa sztuki - właściwie nie istnieje. Bo Jan (Janusz Krawczyk) w swej rozgrywce o najwyższe wartości moralne nie znajduje partnera w Indze, Barbary Baryżewskiej - fatalnie uproszczonej, psychologicznie nieprawdziwej, nieco histerycznej dziewczynie, której reżyser - Michał Rosiński, każe w końcowej partii sztuki szaleć po scenie w rytm marsza "Hei li, hei lo, hei la..." i w zapamiętaniu owijać się hitlerowską flagą. Jan zabija więc zaciekłą faszystkę, chorą z nienawiści do wszystkiego, co niehitlerowskie. Bardzo to efektowne. Ale wielowymiarowość każdej sprawy, sytuacji, postaci tak charakterystyczna dla twórczości Kruczkowskiego zostaje tym samym sprowadzona do tonacji czarno-białej. W tej tonacji nie ma większego znaczenia znamienne pytanie, jakie w ostatnim zdaniu sztuki zadaje Janowi doktor: Dlaczego właśnie pan?

A przecież wystarczyło posłuchać samej Ingi, tego co mówi do Jana o swym stosunku do hitleryzmu: "Świat, który stąd odszedł nie był moim światem, nienawidziłam go może tak samo jak pan". Zrozumiała, że mimo wszystko należy do tego świata, gdy poczuła się z dala od niego bezbronna w rękach zwycięzców. "Tamten świat", to była jednak jakaś wspólnota. Czasy pogardy nauczyły ją, że gdy jedni odzyskują wolność, drudzy ją tracą.

Pozostałe postacie dziewcząt również nie mają w sobie znamienia psychologicznej prawdy. Maria Chruścielówna wyraźnie nie posiada predyspozycji do roli Luzzi. Bardziej przekonujące są postacie panów: Jana, Michała (Czesław Stopka), Anzelma (Hieronim Konieczka), doktora (Tadeusz Tusiacki). Ale i oni zdają się być bohaterami realistycznego, obyczajowego dramatu. Warstwa filozoficzna sztuki właściwie nie dochodzi do głosu, ginie w realiach anegdoty frontowej, podobno autentycznej, z której Kruczkowski zaczerpnął pomysł. Panuje realizm drobnych sytuacji i zachowań. Jak żywy ogień w piecyku, słoik z konfiturami, obandażowana ręka Jana. Wszystko "jak w życiu", mimo że scenograf Ryszard Strzembała umieścił mieszkanie państwa Kluge w umownej, napiętnowanej akcentami wojny przestrzeni, a reżyser zakończył spektakl wolnym, podniosłym marszem żołnierzy schodzących do widowni. Tylko, że to niczego nie załatwia. Kruczkowski, dramaturg - publicysta stawiał w swych sztukach pytania dotyczące najważniejszych spraw swojego czasu. Kto trafniej i wnikliwiej niż on w "Niemcach" potrafił rozliczyć się z problemem odpowiedzialności za wojnę? "Pierwszy dzień wolności" nie ma w sobie publicystycznej pasji "Niemców" Wprowadza ponadczasowe problemy etyczne, ściśle jednak związane z doświadczeniami naszej epoki. Frontowa anegdota urasta do rangi filozoficznej dyskusji. Gdy to na scenie nie nastąpi pozostaje jedynie wrażenie pewnej sztuczności przedstawionej sytuacji, w której oficerowie po latach niewoli z miejsca oddają się filozoficznym dywagacjom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji