Artykuły

Historia mojego upadku

Gdy przygodnie napotkane drzewo rzeknie ci naraz "dzień dobry" i zaprosi na kawę, znak to nieomylny, że nadchodzi dzień kolejnego scenicznego wyznania Krystiana Lupy. Nie panikuj więc, nie salwuj się ucieczką. Jak poprosi - idź, bo niby po co masz beznadziejnie w domu siedzieć. Idź i porozmawiaj z drzewem o różnych głębokich sprawach.

Przede wszystkim - nie dziw się. Od lat jest bowiem tak, że każda premiera Lupy, jakby nie było - proroka przecież, powoduje w przyrodzie nagły i kolosalny wzrost z natury niskiego poziomu rozmowności. Już nie tylko ludzie, ale generalnie wszystko staje się nagle elokwentne nadzwyczaj. Oraz, rzecz jasna, głębokościowe wrażliwe i pełne wszelakich tajemnic. Człowiek nie może dobrnąć do domu, gdyż zmuszony jest wejść w zasadnicze dysputy ze schodami i poręczą, a tuż przed drzwiami - klucze, klamka i wziernik dobijają go serią pytań fundamentalnych. W środku jest jeszcze gorzej. Poniżej Carla Gustava Junga nie schodzi nawet czajnik, najwierniejszy zaś przyjaciel człowieka - stary szczerbaty widelec - wyprowadza człowieka na spacer nie po to, by człowiek odsapnął, lecz, by raz jeszcze przegadać z człowiekiem trudny temat sensu życia. Tak jest, gdyż Krystian Lupa to jakby Boże Narodzenie, które poszło na całość. Wszystko się pogłębia i uczłowiecza. Koza rozmawia z człowiekiem, a w międzyczasie koniczyna komunikuje kozie istotę swej zieleni. Drzewo wstukuje w dzięcioła kolejny dowód na istnienie Boga, bóbr zaś nie gryzie pnia, gdyż pień mu wyjaśnił, że gryzienie powoduje cierpienie. Czyż można się dziwić, że świat rzeczy kocha Lupę? Nie. Wobec artysty, który nawet naleśnikowi z borówkami jest w stanie wmówić drugie dno, nic nie może dziwić. Zwłaszcza, gdy drugie dno bynajmniej nie borówką się okazuje.

Idąc zatem na najnowszą premierę Lupy - sztukę "Sztuka" Yasminy Rezy - na szelki wypadek kłaniałem się absolutnie wszystkiemu. Przeczuwałem również, że całość skończy się tak, jak zwykle, że mianowicie po premierze znowu spotkam kogoś ciekawego. I rzeczywiście. o 21.30, na rogu Starowiślnej i Berka Joselewicza, podszedł do mnie bardzo zamyślony kiosk Ruchu i poprosił o ogień. Reszta potoczyła się normalnie.

W knajpce było pusto, ale gwarno. Rozpalone do białości rzeczy dyskutowały wielkość najnowszego scenicznego Lupy. No i jak... - syknął lisio kiosk, przynosząc z bani dwie kawy. "Jakieś to wszystko rozciamkane, mój drogi - powiadam. - Ni to, ni sio. Ani komedia - bo za ciężkie, ani tragedia - bo zbyt głupawa anegdotka. Tekst Rezy trzyma się ziemi, a aktorzy próbują na nim gdzieś wzlecieć. Wiesz, kioseczku, to jest wciąż to samo aktorstwo o, by tak rzec, rozbieganych oczkach, aktorstwo wiśniowej galaretki, co to się przy byle podmucha trzęsie, sugerując Bóg raczy wiedzieć co, bo widz tego nie dociecze w żadnym wypadku. Co gorsza - z czasem okazuje się, że aityści nie popuszczą. Role stają się coraz mroczniejsze, postacie spowija coraz gęstsza mgła tajemnicy, narasta ogólny ból istnienia. A ja się pytam - po co? Przecież tekst Rezy to, czysta, sprawna, szybka komedia! Coś jakby przyprawiony groteską skecz, a nie metafizyczne cuda na długim kiju tajemnicy. "Sztuka", przyznasz chyba, to historia trzech przyjaciół - dorosłych, inteligentnych mężczyzn, którym naraz troszeczkę się pokiełbasiło, w związku z czym skaczą sobie do gardeł z powodu byle pętelki. Pętelką jest fanaberią jednego z nich na tym polegająca, że idiotyczny obraz - białe paski na białym tle, zakupił za idiotyczną - bo niebotyczną cenę. Owszem, ja się mogę zgodzić, że opowieść o kruszącej się przyjaźni jest przez Rezę przyprawiona odrobiną mroku, ale nie mogę się zgodzić, że jest litą ciemnością. A tu naraz Zbigniew Kosowski fundamentalnie wrzeszczy i wrzeszczy, sugerując śmierć; Piotr Skiba fundamentalnie szlocha i szlocha, sugerując brak chusteczek do nosa, który to brak niechybnie spowoduje koniec świata; zaś Andrzej Hudziak równie fundamentalnie mruczy i typie okiem, sugerując - bo ja wiem - coś na podobieństwo fiaska człowieczeństwa w ogóle. Na domiar zaś głębokości wszystkiego. Lupa pogłębia inscenizacyjnie. Zwalnia rytm, mnoży pauzy, przyciemnia światło. Słowem - traktuje tekst Rezy, ten mały balonik, jakby to był balon nieziemski, w który można wpompować dowolną ilość nieoznaczoności i przelecieć nad Himalajami..." Przerwałem, gdyż zaschło mi w gardle. Kiosk milczał jak grób. Zresztą, milczały już wszystkie przedmioty, kelnerka zaś - jedyny człowiek w lokalu - zamknęła się ze strachu w toalecie. Moja kawa, na znak protestu, przesiadła się do innego stolika, natomiast cukierniczka - pogardliwie odwróciła się do mnie plecami. Zrozumiałem, że nie jest dobrze, a właściwie - że jest fatalnie. Gdy zaś kiosk kiwnął na ogromny, ponury, tkwiący w kącie wieszak, i gdy wieszak podszedł do nas, pozostało mi tylko jedno: desperacka fraza idącego na śmierć. "Ty kiosku, ponuraku, metafizyku od siedmiu boleści - wrzasnąłem bez sensu - co powiesz o wystających ze scenografii rurach kanalizacyjnych! Jak wytłumaczysz ich drugie dno, skoro przez dwie godziny spektaklu nie wypłynęła z nich nawet najmniejsza kropelka czegokolwiek! Jak umetafizycznisz te rureczki, z których jedna żółta, a druga czerwona..." Rzecz jasna, nie dokończyłem.

Wieszak złapał mnie za kołnierz i wyprowadził na ulicę. Dopiero tutaj dał w mordę. Nie oponowałem. Wieszak był wyraźnie silniejszy. A poza tym, z kioskiem Ruchu nikt jeszcze nie wygrał. Zwłaszcza, gdy jest on wytrawnym Lupologiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji