Artykuły

Początek końca

Teatr wyciągnął z zapaści zapomniany tekst, zapomnianych realizatorów, zapomnianych aktorów, zapomniane, archaiczne pomysły. Wszystko wskazuje na to, że dalej będzie podążał tą drogą. Jeśli tak będzie, Teatr Norwida też wpadnie w zapaść i nie wiadomo, czy ktoś go z niej wyciągnie - o "Liście" w reż. Krzysztofa Pulkowskiego w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze pisze Sebastian Krysiak z Nowej Siły Krytycznej.

Jednoaktówka "List" Aleksandra Fredry w reżyserii Krzysztofa Pulkowskiego zamyka sezon 2008/2009 w jeleniogórskim Teatrze Norwida. Sezon bardzo trudny. Udany pod względem artystycznym, ale również naznaczony piętnem konfliktu, który zmiótł ze stanowiska poprzedniego dyrektora artystycznego, Wojtka Klemma. "List" jest pierwszym spektaklem powstałym za nowego kierownictwa i pozwala wyciągnąć pewne wnioski co do dalszego rozwoju artystycznego teatru.

"List" jest adaptacją niemieckiej powieści "Der unruhige Abend". Traktuje o perypetiach, jakie zaszły w posiadłości kupca Orgona (Jacek Grondowy), po znalezieniu tajemniczego listu. Jednocześnie na dwór przybywa Zdzisław (Igor Kowalik), który pragnie uwieść siostrzenicę Orgona, Zofię (Agata Moczulska).

Spektakl przygotował Krzysztof Pulkowski, współpracujący z telewizją reżyser i scenarzysta - między innymi twórca scenariusza "Klanu" - który wystawił "List" w Nowym Teatrze Wrocław. Trzeba zadać pytanie, dlaczego reżyser, od kilkunastu lat nie potrafiący przebić się do świadomości widzów, został wybrany, by zainaugurować pracę nowego kierownictwa teatru, i dlaczego ten reżyser zdecydował się wziąć na warsztat tekst, którym już wcześniej się zajmował?

Spektakl punkt po punkcie realizuje napisany przez Fredrę blisko dwieście lat temu tekst. Tekst, który został poważnie nadgryziony przez ząb czasu, tekst, który nie wyróżnia się niczym nawet w morzu podobnych tematycznie dramatów, tekst, który nie ma dzisiejszemu widzowi do zaoferowania absolutnie nic. Gagi są albo nieśmieszne, albo wręcz niesmaczne. Moment, w którym Radost (Tadeusz Wnuk), Żyd, wsuwa karteczkę z listem w dziurę w murze, imitując zachowanie Izraelitów przy ścianie płaczu, nie ma żadnego uzasadnienia i śmiech, który ma wzbudzać, jest śmiechem wątpliwej wartości. Zadane wszystkim postaciom działania sceniczne są bezsensowne i nie mają żadnego wyrazu. Stają się jedynie ilustracją do recytacji wykutego na pamięć, fredrowskiego tekstu, którą z masochistyczną przyjemnością uprawiają aktorzy. Zepchnięci przez Klemma na boczny tor, Tadeusz Wnuk i Jacek Grondowy, tak się zachłysnęli powrotem na scenę, że zapomnieli resztek warsztatu. Błąkający się po etiudach filmowych i trzeciorzędnych produkcjach teatralnych Igor Kowalik jest mdły i nerwowy. Elwira Hamerska-Kijańska i Agata Moczulska rzadziej pojawiają się na scenie, jednak w niczym nie wyróżniają się spośród kolegów z obsady. Aktorzy zgodnie grają słabą miną, słabą intonacją, słabą gestykulacją, co dowodzi, dlaczego przez długi czas żaden z nich nie znalazł pracy w żadnym innym polskim teatrze. Wydaje się też dziwne, że do spektaklu nie zaangażowano żadnego z aktorów, którzy grali w Teatrze Norwida przed zmianą dyrektora.

Jeżeli nie słowem, akcją, ani nawet aktorami, spektakl mógł zachwycać przynajmniej scenografią i kostiumami. Na scenę zaadaptowano dziedziniec oddalonego o kilka kilometrów od Jeleniej Góry dworu Czarne. Dziedziniec, niezadaszony (dla ochrony przed deszczem rozpostarto nad nim dwie wielkie, czarne płachty), zimny, odrapany i zniszczony, z pomalowaną korektorem barierką, starymi paprotkami w plastikowych doniczkach, napisem kredą "K+M+B" na jednych drzwiach, nijak nie imituje dworu z XIX wieku. Groteskowa sceneria komponuje się z równie groteskowymi kostiumami, które obok tych z epoki nawet nie leżały. Można się z nich dowiedzieć między innymi, że ciężkie, mosiężne klucze zawsze noszono na delikatnej szarfie przewieszonej przez szyję. Muzyka grana na żywo, zarówno przez aktorów, jak i zaproszonego muzyka, to raczej zbiór dźwięków, które zamiast pomagać w odbiorze spektaklu, jeszcze bardziej go utrudniają.

Na ulotkach reklamujących spektakl znalazł się cytat z Dostojewskiego: "Prawdziwa sztuka zawsze jest współczesna". Otwarcie uderza w poprzednie kierownictwo teatru, które dużo mówiło o teatrze współczesnym. Jednak "List" nie jest "współczesny". Z dzisiejszego, czyli współczesnego, punktu widzenia, nie jest ani ciekawy, ani aktualny. Mówienie o nim w kategorii dzieła sztuki także jest piramidalną bzdurą. "List" to produkcyjniak, fatalny realizatorsko i aktorsko, nudny, niedopracowany, w którym pokpiono ze wszystkim, od reżyserii i doboru tekstu, aż do scenografii i kostiumów.

Spektaklowi towarzyszy akcja "Kolacja z Gwiazdami", w której po zdobyciu autografu Elwiry Hamerskiej-Kijańskiej, można wygrać możliwość zjedzenia kolacji z aktorką, co zakrawa na absurd, gdyż takich akcji na próżno szukać nawet w największych polskich teatrach. Teatr wyciągnął z zapaści zapomniany tekst, zapomnianych realizatorów, zapomnianych aktorów, zapomniane, archaiczne pomysły. Wszystko wskazuje na to, że dalej będzie podążał tą drogą. Jeśli tak będzie, Teatr Norwida też wpadnie w zapaść i nie wiadomo, czy ktoś go z niej wyciągnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji