Artykuły

Antygona na blachę

Widzowie siedzą w fotelach, kontemplując cicho płynącą z głośników muzykę znaną już wielu z Cytadeli oraz opuszczoną żelazną kurtynę przeciwpożarową z pofalowanej blachy. Ten "rekwizyt" często gra w Teatrze Polskim budząc uzasadniony respekt jako rzecz niewątpliwie... solidna.

"Antygona" Teatru Polskiego pokazana w lipcu na Cytadeli była poprzedzona wędrówką publiczności poprzez tereny dotknięte wojną. Dosłownie i metaforycznie - przez widowiskowe, teatralne działania. Otwarcie bramy w Małej Śluzie przy wtórze wyjącej syreny, ogłuszająca, budząca grozę muzyka elektroniczna z głośników rozstawionych wzdłuż drogi, świece w ruinach i leżące w rzędach czarne worki ze zwłokami zabitych, strzały z karabinów, całe serie strzałów, wielka polana wypełniona pochodniami, bijący larum Dzwon Pokoju... Publiczność wędrująca alejką wyglądała jak rzeka uchodźców z miasta. Wielkie ludzkie nieszczęście zostało uzmysłowione, poruszając do głębi i budząc gorzkie refleksje.

Niepotrzebny krzyk i kurtyna milczenia

Samo przedstawienie w amfiteatrze wzbudziło raczej niesmak. Aktorzy niepotrzebnie krzyczeli do noszonych przy sobie niewidocznych mikrofonów, niwecząc szansę na niezwykłe wydarzenie: wyciszone, konfesyjne przedstawienie w plenerze. Jednak nawet gdyby nie krzyczeli - powątpiewam czy aktorzy Teatru Polskiego potrafiliby stworzyć takie przedstawienie. Na ich poziom wykonawczy większość recenzentów już dawno spuściła kurtynę milczenia.

W amfiteatrze największe wrażenie robiły... decybele. Z głośników płynęły dźwięki elektronicznej grozy, burczenia i zawodzenia, oraz pieśni niestety, z tekstem momentami tak infantylnym i w tak banalnym aranżu muzycznym - jakbyśmy znajdowali się na festiwalu piosenki w Kołobrzegu. A mimo to oklaski za niezwykłość całości przedsięwzięcia były jak najbardziej zasłużone.

Pusta teatralna jaskinia

Od "Antygony" w plenerze minęło kilka miesięcy. 16 października, już na scenie Polskiego, odbywa się kolejna premiera sztuki Sofoklesa. Widzowie siedzą w fotelach. W ciemności słychać jak opuszczona żelazna kurtyna zostaje obłożona pięściami przez ludzi, którzy chcą się zza niej wydostać. Potem blaszana zasłona zostaje podniesiona.

Otwartą przestrzeń plenerowej "Antygony" przełożono na pudełkową scenę - obnażając pustkę wnętrza wielkiej teatralnej jaskini. Umieszczona w niej scenografia początkowo zaskakuje. Po lewej stronie sceny stoi blaszany, pordzewiały monolit mogący się kojarzyć swym wąskim wejściem-szczeliną z Grobem Agamemnona w Mykenach. Nad nim, gdzieś wysoko w górę, pną się, również blaszane, iście operowe schody.

Tym razem bez użycia mikrofonów przetacza się przez nasze uszy upiorna parada recytatorskich arii, duetów, tercetów... Aktorzy zacinają się (jak zwykle) w nielogicznych pauzach mających wzmóc napięcie, a wzmagających zażenowanie. Nielogicznie też są wybierane słowa, na które kładą nacisk w zdaniach, a falująca intonacja - bądź zbyt monotonna, bądź zawrotnie udziwniana - doprowadza słuchacza do otępienia. Jeśli dodać, że na scenie przeważnie panuje bezruch...

Godna podziwu jest kamienna postawa chóru o równie kamiennych obliczach, zwłaszcza przy słodko-akademijnym tonie, w jakim zwraca się do Kreona: "Królu (głośno, pauza, a po niej zdecydowanie ciszej) niedobrze być podejrzliwym". Na tym przykładzie każdy może sprawdzić swe możliwości komiczne. Widownia się jednak nie śmieje. Część przekonana powagą opowiadanej na scenie historii, część z szacunku dla Starożytnych, pozostali po prostu z zażenowania. Podobnych przykładów dostarcza i Kreon, i Antygona, i... Wśród setek fałszywie zagranych nut niewiele jest momentów choćby poprawnych, najczęściej w postaci intymnych słuchowisk. W klimacie opowiadania naiwnej "dobranocki" wypowiadane są słowa "umrzesz jak Bóg, czeka cię piękna śmierć", kuszące słodko Antygonę. Dziwne, że krzyczy po czymś takim: "Nie urodziłam jeszcze dziecka, chcę żyć!" No, cóż... Wszyscy bohaterowie tragedii sprawiają wrażenie, jakby padli "ofiarą kobiecych histerii" - przed czym Kreon przestrzega swego syna.

Wszystko z papieru?

W takim kontekście trudno mówić o nieśmiertelnych racjach, trudno interpretować sceniczną rzeczywistość. Mimo wielu blach na scenie - wszystko zdaje się być zrobione z papieru.

Reżyser (Jerzy Moszkowicz), skazał się na artystyczną klęskę przede wszystkim z wyżej wspomnianych powodów. Próbował mocno wyeksponować motyw miłości - lecz osiągnął ledwie poziom piosenki "Zapatrzenie" o "miłości prawdziwej" Kory Jackowskiej, zaprzeczającej słowom "Hymnu o miłości" św. Pawła - ale daleko mu do siły maanamowskiego "Kreona" z lat osiemdziesiątych. Wiemy o kazirodczym związku syna z matką (Edypa z Jokastą), ale jakby tego było mało, przedstawienie przesadnie podsyca nasze, wątpliwości co do charakteru związku siostry z bratem (Antygony z Polinikiem). Sodoma i Gomora! "Ludzie, jak bardzo brakuje nam miłości" - mówi Kreon (Mieczysław Franaszek). Żałośnie brzmią słowa tego filaru tragedii, chwiejnego od początku do końca. Kreon jest "słaby" dlatego, że jest słabo grany przez aktora.

Jest jeszcze wątek historiozoficzny: zawarta w scenografii metafora. Wśród blach pojawia się piasek najpierw w małych (w symbolicznym geście pogrzebania brata), potem w dużych ilościach. Monolit przesuwa się co jakiś czas po scenie (przy wtórze banalnych pieśni oczyszczonych, na szczęście, z infantylizmów tekstowych i muzycznych, które było słychać na Cytadeli). Zatacza koło i wraca do punktu wyjścia. Oto dokonał się Banalny Wieczny Nawrót w pordzewiałej maszynerii historii, a ze szczeliny w monolicie wylania się kolejna postać. Po hamletycznym Kreonie przybywa być może Kreon - Fortynbras. "Wybieraj!" - słyszę głos z magnetofonu.

Wybieram inny teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji