Artykuły

Na marginesie

Obraz pogranicza po wejściu Polski do strefy Schengen, jaki powstaje w spektaklu wzbudza ambiwalentne uczucia - od śmiechu przez litość po grozę i niechęć - o "Czekając na Turka" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego w Starym Teatrze w Krakowie pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

Tekst Andrzeja Stasiuka "Czekając na Turka" powstał w ramach projektu "After the Fall - Europe After 1989". Zadaniem zaproszonych do niego pisarzy było stworzenie tekstu poruszającego kwestię przemian społecznych i politycznych po upadku muru berlińskiego. Stasiuk skupiając się w swoim utworze na jednej, małej społeczności, stworzył obraz przenikliwy i wielowymiarowy. Bohaterami uczynił ludzi na co dzień niewidzialnych, zapomnianych, nie branych pod uwagę. Są to mieszkańcy pogranicza polsko-słowackiego na Przełęczy Dujaw, którzy po przyłączeniu Polski do strefy Schengen - nagle utracili pracę (nie zawsze legalną), a wraz z nią sens życia. Stają się reprezentantami tych wszystkich, którzy ponieważ nie popierają ogólnego entuzjazmu są zagłuszani, pomijani i marginalizowani. Spojrzenie na nich zawarte w tym dramacie nie jest jednak jednoznacznie współczujące.

Spektakl w reżyserii Mikołaja Grabowskiego dobrze oddaje dość problematyczny charakter i sytuację postaci z tekstu Stasiuka - zaściankowość postaw i polityczną niepoprawność sądów, ale też brak jakichkolwiek perspektyw. Akcja ma miejsce w nocy, w miejscu, w którym niegdyś było przejście graniczne. Przestrzeń sceniczna zaaranżowana jest dość skromnie, świetnie oddaje jednak atmosferę odludnego, prowincjonalnego miejsca; na scenie stoją: zielona ławka, metalowa buda, biało-czerwony szlaban i las w tle. Tam spotykają się: trzyosobowy, mówiący lub śpiewający chór przemytników we frakach (Zbigniew W. Kaleta, Wiktor Loga-Skarczewski, Jacek Romanowski), dawny strażnik (Jan Peszek), słowacka sklepowa - Marika - podstarzała królowa pogranicza - wyłaniająca się ze swojej metalowej budy na tle wódek, piw "Bażant" i chipsów (Iwona Bielska) oraz nowi, pilnujący terenu strażnicy: Patryk (Piotr Głowacki) i jego współpracowniczka (Paulina Puślednik). W spektaklu właściwie nic się nie dzieje. Postaci po prostu rozmawiają, kłócą się, roztaczają swoje wizje. Czekają Przedstawienie jest bowiem skoncentrowane na ukazaniu kontrastu między przeszłością a teraźniejszością bohaterów, napięć powstałych w grupie. W obliczu zniesienia granicy zatarciu uległy się również wewnętrzne struktury i podziały. Będący niegdyś wrogami przemytnicy i strażnik - teraz jako bezużyteczne "ofiary Schengen" - jednoczą się. Wszyscy pozbawieni są perspektyw na przyszłość i mają wspólnego wroga - nowych strażników i ich pracodawców - właścicieli granicznego terenu. Ich postawa względem obcych niweluje jednak wszelkie odruchy współczucia, jakie mogliby wzbudzać. Turecka narodowość nowego właściciela oraz plan wybudowania autostrady wywołuje bowiem lawinę ksenofobicznych, agresywnych, nienawistnych komentarzy strażnika (a momentami również nieco bardziej "elastycznych" przemytników) demaskujących wszechobecną nienawiść do innych narodów i nacji: Turków, Żydów, Cyganów. Wybuchy nienawiści, strumienie obelg pod adresem obcych nikogo tu jednak nie szokują. Wydają się one kryć coś zupełnie innego. Przyzwyczajeni do starych podziałów i funkcji ludzie po prostu nie mogą się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Obcy wydają się im więc jedynie przedstawicielami burzycieli i reformatorów, na których, jak na kozły ofiarne zrzuca się przyczyny wszystkich swoich nieszczęść i niepokojów.

Przedstawicielami młodego pokolenia są nowi strażnicy. Kobieta będąca ożywioną karykaturą Lary Craft: piękną, ale bezwzględną, agresywną i bezkompromisową. Oraz dużo bardziej skomplikowany charakterologicznie Patryk - zafascynowany Londynem, nie odczuwający potrzeby zamykania kraju w ścisłych ramach, a jednak współczujący i zafascynowany ludźmi z pogranicza. Patryk jest bowiem tym, który stoi pośrodku - między tubylcami a nowymi właścicielami, jak również między sceną a widownią. Wydaje się bowiem, że to właśnie jego spojrzenie na sytuację sceniczną jest widzom zasugerowane: irytacja i niezgoda na postawę mieszkańców pogranicza mieszają się ze smutnym zrozumieniem i współczuciem. Jego pozycję potwierdza scena, w której przechodzi po kładce łączącej scenę z widownią na drugą stronę roztaczając wizję łączącej wschód z zachodem autostrady. Patryk przenosi więc konflikt my-oni, swojscy-obcy na relację scena-widownia. On też - jako prawdziwy bohater sytuujący się "na granicy" - pada ofiarą konfliktu. Przez przypadek zamordowany przez współpracowniczkę - umiera leżąc na wspomnianej "granicznej" kładce.

Zaskakujący i bardzo efektowny, a zarazem zjadliwy jest finał spektaklu. Na pogrążoną w lśniącej pianie scenę wchodzi nowa właścicielka - ku zaskoczeniu wszystkich - kobieta (Katarzyna Maciąg). W pięknym stroju, z mówiącym w jej imieniu przystojnym sługą wnosi na scenę powiew wielkiego świata. Nowa właścicielka nie ma zamiaru zamieniać terenu w parking, czy supermarket, ale paradoksalnie spełnia życzenie starego strażnika, by wszystko było tak, jak dawniej. W miejscu przejścia granicznego chce wybudować "historyczny rezerwat", w którym odtworzone będą warunki z przeszłości sięgającej jeszcze głębokiego komunizmu. By dochować wierności rzeczywistości historycznej chce zatrudnić byłych mieszkańców na konsultantów. Jak jednak można się przekonać, po prezentacji jej pracownika - wszystko zostanie w rezerwacie wyostrzone, spektakularne - niczym, w filmie akcji. Historia stanie się więc przedmiotem gry i symulacji, obiektem turystycznym, produktem na sprzedaż. Pewnie dlatego mieszkańcy pograniczna odchodzą. Nie zdołało ich wypędzić zimno, brak zajęcia, a nawet agresywna strażniczka, lecz inwestorka robiąca na historii będącej częścią ich życia interes. Co innego może zrobić stary strażnik, który wciąż przeżywa, że zabił na służbie człowieka, a przez trzydzieści pięć lat pracy borykał się z moralnymi dylematami, gdy nagle jego życie zaczyna przybierać formę sensacyjnej opowieści, w której rozlew krwi jest atrakcyjnym gadżetem z etykietką prawdy historycznej? Metaforą działania inwestorki jest podjęta przez nią próba obudzenia leżącego na granicy między sceną a widownią martwego Patryka. Czym innym, jak nie próbą wskrzeszenia trupa ma być jej projekt? W tym kontekście jej plan wydaje się niesamowicie upiorny - dosłownie i w przenośni.

Dużą wartością spektaklu są świetne kreacje aktorskie. Każda z postaci jest nieoczywista, wielowymiarowa. Jan Peszek jako strażnik podkreśla wszelkie wady swojej postaci, jednocześnie ujawniając w nim człowieka zmęczonego, samotnego, pozbawionego nadziei, słabego. Piotr Głowacki jako Patryk wypada równie rewelacyjnie - jego postać choć w gruncie rzeczy wydaje się po prostu poczciwa - w rzeczywistości wciąż odsłania nowe warstwy. Z jednej strony to młody "światowiec" zafascynowany zachodem, z drugiej wrażliwy chłopak, świadomy, że nie może pomóc - nie chce zaszkodzić. Znakomita jest również Iwona Bielska - podstarzała lokalna gwiazda, choć zachowuje się jak nastolatka - z czasem wychodzi z niej nieszczęśliwa, czekająca na zmianę, świadoma swojej sytuacji dojrzała kobieta. No i chór - grupa całkowicie pozbawionych indywidualnych cech drobnych cwaniaczków, nadających spektaklowi rytm. Przy całej złożoności bohaterów dziwi jednowymiarowość postaci młodej strażniczki, która nie wydaje się jednak wynikać z niedociągnięć aktorskich, ale braku możliwości.

Spektakl Grabowskiego, choć jest interesujący i sprawnie zrealizowany, nie jest wolny od pewnych usterek. Czasem sprawia on bowiem wrażenie zbyt tautologicznego, oczywistego, a także nieco jednostajnego. Z niektórych gestów można by chyba spokojnie zrezygnować, niektóre wyostrzyć. Nie zmienia to jednak faktu, że sposób przeprowadzenia podjętego w nim tematu jest dość oryginalny. Obraz pogranicza po wejściu Polski do strefy Schengen, jaki powstaje w "Czekając na Turka" wzbudza ambiwalentne uczucia - od śmiechu przez litość po grozę i niechęć. Poczucie beznadziei połączone z ksenofobią, megalomanią i wstecznictwem bohaterów daje dość gorzką i niepokojącą mieszankę To, co przychodzi na końcu, czyli wielki biznes "historyczny" - lśniący, nietrwały i lepki jak pokrywająca scenę piana - również nie napawa optymizmem. Nie sposób uwolnić się też od wrażenia, że refleksja na temat pogranicza w sposób zupełnie naturalny rozprzestrzenia się na cały kraj, a Przełęcz Dujaw staje się jedynie soczewką skupiającą najbardziej skrajne postawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji