Artykuły

"Wiśniowy sad"

"Wiśniowy sad" w twórczości Czechowa zajmuje miejsce szczególne. Jest ostatnią sztuką wielkiego pisarza. Wielu badaczy i krytyków Czechowa gotowych jest owo szczególne miejsce wiązać z faktem, że chory na gruźlicę autor "Wiśniowego sadu", będąc lekarzem, zdawał sobie sprawę z faktu, iż niewiele mu życia zostało. Pisał więc "Wiśniowy sad'' jakby na pożegnanie, chcąc zmieścić w tym utworze całe swoje pisarskie i życiowe doświadczenie, całą swoją wiedzę o świecie.

I jest jeszcze jedno źródło dociekań nad "Wiśniowym sadem": listy. Cytaty z nich znajdujemy w każdym programie teatralnym. Rzecz w tym jednak, że w listach tych kierowanych do różnych ludzi: do Stanisławskiego, Niemirowicza-Danczenki, do żony Olgi Knipper, aktorki MChAT-u, sporo jest wahań, wątpliwości, czasem stwierdzeń wzajemnie sprzecznych.

Interpretowano więc Czechowa, a "Wiśniowy sad" może szczególnie, na najróżniejsze sposoby. Widziano w tej sztuce zapowiedź nadciągającej rewolucji, odnajdowano dramat przemijania, atakowano Czechowa za pesymizm i przypisywano jego słowu wręcz magiczną siłę przywracania wiary w człowieka. I każda z tych koncepcji firmowana była nie tylko znakomitymi przedstawieniami teatralnymi, lecz i najznakomitszymi nazwiskami, bo przecież o Czechowie pisali Tomasz Mann i Ilja Erenburg, i Michaił Zoszczenko, i oczywiście Konstanty Stanisławski, a za nim cała plejada wielkich artystów rosyjskiej i radzieckiej sceny.

Spór trwa nadal. W tej dyskusji zabierają głos nowe pokolenia reżyserów i krytyków. Kilka lat temu mieliśmy bardzo ciekawe przedstawienie "Trzech sióstr" w Teatrze Narodowym, reżyserowane przez A. Hanuszkiewicza w opozycji do tradycji wywodzącej się jeszcze z czasów Stanisławskiego, w poprzednim sezonie był świetny spektakl "Wiśniowego sadu" przygotowany przez J. Jarockiego w krakowskim Starym Teatrze, ze znakomitą Raniewską - Ewy Lassek i Łopachinem - Edwarda Lubaszenki.

Najnowsze przedstawienie "Wiśniowego sadu" w warszawskim Teatrze Współczesnym wyreżyserował Maciej Prus.

Odsłania się kurtyna. W pokoju o ścianach z surowych desek służąca Duniasza (Barbara Sołtysik) i młody kupiec Łopachin (Jan Englert) oczekują przyjazdu pani owego domu, Raniewskiej (Halina Mikołajska), wracającej z dalekiego Paryża. Pokój, tak jak go zakomponował scenograf L. Burnat, bardziej przypomina stary lamus czy też strych niż dawny pokój dziecinny, a owe deski i sączące się przez szczeliny okiennic światło wręcz natrętnie przywodzą na myśl powiedzenie o świecie zabitym deskami. Gdzieś poza ścianami tego domu tętni życie, ale tu go już nie ma, tu dociera tylko słabe jego echo. I nikt już nie jest w stanie tchnąć życie w tę pustkę.

Majątek powracającej z Paryża Raniewskiej jest zadłużony. Grozi mu licytacja. Nikt nie potrafi go uratować. Żyjący tu ludzie zbudowali sobie kiedyś fikcyjny świat i jeśli czegoś do końca bronią, to właśnie tej wyimaginowanej rzeczywistości. Gajew (Czesław Wołłejko), brat Raniewskiej, wygłasza swoje uroczyste tyrady, pełne wielkich słów, ale puste, nikomu nic nie dające, do żadnych wniosków nie prowadzące. Waria za ostatnie wysupłane kopiejki próbuje prowadzić domowe gospodarstwo, choć nie jest to już możliwe, a wszyscy razem wierzą, że jakaś mało zresztą prawdopodobna pożyczka bogatej kuzynki może uratować i dwór, i wiśniowy sad, świadków dawnej świetności. Co najwyżej odnotowywanej w encyklopedii. Propozycja kupca Łopachina, potomka dawnych chłopów pańszczyźnianych, żeby wyciąć sad i ziemie rozparcelować na działki dla letników, zostaje odrzucona. Sad więc musi być zlicytowany. Kupi go właśnie Łopachin.

Warszawskie przedstawienie ma kilka bardzo ciekawych i dobrych ról. W pamięci pozostaje Waria Marty Lipińskiej, guwernantka Szarlotta Barbary Krafftówny. Borys Simeonow - Piszczyk Edmunda Fidlera czy też stary lokaj Firs Henryka Borowskiego.

W świecie figur wyizolowanych z realnego świata, po trosze owych dzieci we mgle, po trosze fantastów, poruszają się główni bohaterowie przedstawienia, co chwilę ocierającego się o groteskę, czasem farsę. Największy wpływ ma na to Czesław Wołłejko w roli Gajewa. Postać jakby z niewinnego żartu wzięta, a której na barki stężono odpowiedzialność za własny los, za los innych ludzi. Zabawne to. I tragiczne. A obok niego Halina Mikołajska jako Raniewska. Jeszcze bardziej odległa od realnych wymiarów tego świata. Budująca własny z chwilowych kaprysów, z marzeń i tęsknot. I potrafiąca przekonująco, chociażby w rozmowie ze studentem Piotrem Trofimowem (Józef Konieczny), bronić swego prawa do takiego pojmowania świata, może nawet więcej - do życia w takim świecie. Jest zadziwiające, że z jednej strony między Gajewem i Raniewską, z drugiej zaś Łopachinem nie dochodzi do konfrontacji konfliktowej. Ten ostatni jest przecież synem pańszczyźnianego chłopa, jest też "nuworyszem zabierającym wiśniowy sad, a więc coś, co w systemie wartości Kaniewskiej i Gajewa zajmuje pozycję wyjątkowo wysoką.

Jermołaj Łopachin jest jakby odwrotnością Gajewa i Raniewskiej. Zna wartość rubla i cenę pracy. Nie może zrozumieć, dlaczego właściciele wiśniowego sadu nie korzystają z szansy ratowania majątku, ale jednocześnie to go w nich w jakimś sensie fascynuje. Tak jak on z kolei przyciąga nieustająco uwagę Rulewskiej. Jan Englert z Łopachina wydobył właściwie tylko ów życiowy, gospodarski realizm. Jest to portret niewątpliwie sugestywny. Sugestywny w swej ułomności. Bo świat bohaterów "Wiśniowego sadu" jest światem ludzi ułomnych, ludzi, którzy własne braki mogliby dostrzec, gdyby to potrafili, u innych. Ową swoistą dialektykę podsuwa nam bardzo konsekwentnie przedstawienie Macieja Prusa w Teatrze Współczesnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji