Artykuły

Trzy kreacje

Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, jakie korzyści społeczne wynikają z istnienia telewizji w Polsce, to na jednym z pierwszych miejsc umieściłbym trudne do przecenienia zasługi w dziele upowszechniania dobrego teatru i dobrego aktorstwa. Oczywiście, w teatralnych propozycjach TV zdarzają się niekiedy rzeczy miałkie i wątpliwe, trafia się aktorstwo niskiego lotu. Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że tylko dzięki TV miliony ludzi w Polsce, żyjący często w miejscowościach do których dobry teatr zawodowy nigdy jeszcze nie dotarł i długo jeszcze nie dotrze, mają szanse obcowania z kunsztem aktorskim Świderskiego, Holoubka, Mrozowskiej, Łapickiego, Śląskiej, Łomnickiego i wielu innych, prezentowanych w wybornym na ogół repertuarze.

Znakomitych aktorów, świetne teatry, rewelacyjne spektakle mieliśmy zawsze. Tylko, że inny niż dziś, jakże skromny był krąg ich odbiorców. Wiemy, że Helena Modrzejewska była wielką aktorką - tylko ilu ludzi ją widziało? Mówi się o wspaniałych inscenizacjach Schillera z okresu międzywojennego - tylko kto poza mieszkańcami paru wielkich miast zna i pamięta je z autopsji, a nie tylko z ustnego czy pisemnego przekazu? Ilu ludzi widziało na scenie Jaracza czy Węgrzyna? (Na scenie, nie w kinie - bo przedwojenny polski film nigdy nie dał im pełni możliwości aktorskiej wypowiedzi).

Dziś, za sprawą paru milionów telewizorów, co najmniej co trzeci mieszkaniec naszego kraju może utrzymywać stały kontakt z tym, co najlepsze w naszym życiu teatralnym. Znajomość tego życia staje się nie mniejsza niż w przypadku bywalca na premierowych przedstawieniach w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu czy Łodzi.

I tej upowszechnieniowej, popularyzatorskiej roli TV nic nie jest w stanie zastąpić. Ani prasa, ani kino, ani radio, ani choćby najciekawiej napisane tomy wspomnień i rozpraw o teatrze i sztuce aktorskiej. Nic bowiem nie rekompensuje osobistego, intymnego obcowania z aktorem.

Choćby za pośrednictwem telewizyjnej kamery i szklanego ekranu.

Mieliśmy na tym ekranie w ciągu ostatnich tylko dni kilka wydarzeń, kilka kreacji, które wysoką ocenę społecznej i artystycznej funkcji TV jeszcze bardziej ugruntowują. Myślę tu m. in. o wielkiej roli Haliny Mikołajskiej w "Cudzoziemce" Marii Kuncewiczowej. To jedno z najcenniejszych dzieł naszej prozy psychologicznej międzywojennego dwudziestolecia w sposób bardzo trafny przysposobił dla potrzeb telewizyjnej sceny reż. Jan Kulczyński, zaś Halina Mikołajska dała piękny, sugestywny portret kobiety o bogatym wnętrzu i niełatwym życiorysie. Trudno sobie wyobrazić idealniejszą niż Mikołajska odtwórczynię postaci: bohaterki dokonującej u progu starości obrachunku z życiem. Był. to prawdziwy triumf aktorskiego doświadczenia, inteligencji i intuicji zarazem.

W parę dni później w pierwszej premierze sceny Sceny Monodram (jednej z licznych scen II programu TV) oglądaliśmy Zygmunta Hübnera w "Sądzie ostatecznym" czyli adaptacji Camusa w reż. ,,Upadku" Janusza Majewskiego. Ambicją tej sceny jest przedstawienie czołówki polskiego aktorstwa w repertuarze monodramatycznym. Plany są bardzo ambitne i urozmaicone. Inauguracyjny recital aktorski Zygmunta Hübnera jest dobrym prognostykiem na przyszłość. Można oczywiście dyskutować czy koncepcja przyjęta przez twórców spektaklu (nie tyle utożsamiania się wykonawcy z bohaterem utworu, ile relacjonowania z dystansu) jest najtrafniejsza w stosunku do filozoficzno-refleksyjnego tekstu Alberta Camusa i wobec widza, ale jedno nie ulega wątpliwości: precyzja aktorskiej roboty Hübnera, niemal matematyczna konsekwencja, z jaką aktor realizował swoje zadania. Nieczęsto Zygmunta Hübnera oglądamy w TV jako wykonawcę, nieczęsto też pojawia się jego nazwisko w roli reżysera. Szkoda ()

(data publikacji nie jest ustalona)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji