Artykuły

Podróż w głąb siebie

Było słoneczne majowe przedpołudnie, kiedy wchodziłam do jednej z warszawskich kawiarni. Gdy stanęłam w drzwiach, dostrzegłam charakterystyczną sylwetkę: lekko przygarbiony, o wyróżniającej go łysinie, życzliwie uśmiechnięty. Już wtedy, przed laty, zauważyłam objawy choroby. Strasznej choroby. - A cóż to spowodowało, że chciało się pani przyjeżdżać z Krakowa do mnie? Czyja kogoś tam jeszcze obchodzą? - usłyszałam od Marka Walczewskiego. Kiedy skinęłam głową potwierdzająco - jeszcze radośniej się uśmiechnął i zaczęła się nasza rozmowa. A właściwie jedno wielkie wspomnienie - wyznanie aktora Chyba jedno z ostatnich tak obszernych. Aktora wspaniałego, o błyskotliwej inteligencji, o rzadko spotykanym talencie do psychologicznej penetracji granych postaci, o wyobraźni bez granic, o warsztacie i poczuciu formy najwyższej próby. Już nie zagra kolejnej roli... - Człowiek rodzi się i umiera. Tak samo jest z rolami. Wszystko jest delikatne i jednorazowe. Ale ten krótki okres życia wymaga od nas najwyższej uwagi. Człowiekowi, którego się gra, trzeba poświacie mnóstwo czułości. Rola to jestem ja i na scenie nie ma żadnych rozgraniczeń miedzy tymi dwoma światami. W bohatera, którego gram, wpisują wszystkie swoje namiętności - mówił o swoim aktorstwie. I każdy, kto widział go na scenie lub w filmie, potwierdzi tę niebywałą namiętność, którą obdarzał każdą postać. A przy tym ta niejednoznaczność jego bohaterów, pokrętność... Oni bywali fascynujący i odpychający zarazem.

Był rodowitym krakowianinem pochodzącym z rodziny o lwowsko-wiedeńskich korzeniach. Chciał zostać drugim Paganinim - grał znakomicie na skrzypcach, nawet koncertował. Próbował też szczęścia w sporcie i na wydziale architektury. Skończyło się na aktorstwie - w 1960 roku ukończył krakowską PWST. W szkole przyjaźnił się z Jerzym Bińczyckim. Toczyli walki: Bińczycki jako bokser, a Walczewski jako szermierz. Zaczynali się okładać na czwartym piętrze, a kończyli na parterze. Nietrudno domyślić się, że wygrywał Bińczycki. - Największym i niewybaczalnym moim grzechem było przerwanie gry na skrzypcach. Dlaczego to zrobiłem? Bo opętał mnie kolejny demon - szermierka. Przyszły pierwsze sukcesy, zdobyłem mistrzostwo juniorów, wyjechałem na mistrzostwa do Brukseli jako reprezentant kadry. W półfinale przegrałem walkę, wiec finał oglądałem z trybuny. Nie wiem, jaki czort mnie podkusił, że zabrałem ze sobą dopiero co zakupiony pistolet na wodę. Kilka rządów przede mną siedział elegancki, łysy jegomość. Jak go zobaczyłem, to znów we mnie demon wstąpił i zacząłem w jego łysiną strzelać z wodniaka. On udawał, że się nic nie dzieje - nie reagował. W pewnym momencie ktoś szepnął mi do ucha: "Za to, co zrobiłeś, zostaniesz ukarany. Będziesz łysy". No i stało się - wspominał wybuchając śmiechem.

W 1960 roku Marek Walczewski skończył szkołę teatralną i został zaangażowany do Teatru im. Juliusza Słowackiego. Jedną z jego ważnych ról był tytułowy Don Juan, którego zagrał mając zaledwie 23 lata. Jak twierdził - za wcześnie. Potem był tytułowy Fantazy, Gustaw-Konrad i wreszcie praca z magiem teatru, jak nazywał Bohdana Korzeniewskiego. Kiedy dyrektor Zygmunt Hubner zaproponował mu przejście do Starego Teatru, nie wahał się. - Wtedy zaczął się mój artystyczny karnawał w Krakowie. Grałem dużo ważnych ról u Swinarskiego, Jarockiego, Szajny. A wieczorami biegłem do Jamy Michalika, gdzie w kabarecie bawiłem się wraz z publicznością. Szalone, krakowskie lata... Żyłem tylko teatrem. Ale też sporo trenowałem, żeby nie wykorkować na serce, np. grając Gustawa-Konrada w "Dziadach". To było piekielnie wyczerpujące przedstawienie - do teatru przychodziłem z ciężarami i ćwiczyłem przed każdym spektaklem, żeby przepona pracowała prawidłowo. Byłem cholernie silnym facetem, fizycznie i psychicznie - wspominał.

Będąc przez wiele lat mężem Anny Polony, spotykał się z tą znakomitą aktorką na scenie. Zagrali razem m.in. w "Nie-Boskiej komedii" zrealizowanej przez Konrada Swinarskiego: Ona Orcia, on - Hrabiego Henryka. Potem ich drogi rozeszły się: Walczewski związał się z "grupą Jarockiego", Polony z "grupą Swinarskiego".

Do kreacji aktorskich Walczewskiego należą m.in. jego krakowskie role: Scurvego w "Szewcach" i Węgorzewskiego w "Matce". Oba spektakle, które przeszły już do historii polskiego teatru, wyreżyserował Jerzy Jarocki - współtwórca aktorskiej wielkości Walczewskiego. Od tej pory przylgnęło też do aktora określenie "demoniczny", na które mocno się zżymał. - Czasami się na to wściekam, bo jest zbyt płaskie, jednowymiarowe. To tak, jakbym wciąż grał wariatów. A nie o to przecież chodzi.

Był jednym z tych aktorów, którzy porzucili Kraków dla Warszawy. Jednak nie dla stołecznej sławy - krakowski klimat nie służył aktorowi. Wspominał, że po spektaklach "Matki" coraz częściej dusił się z powodu alergii. Wtedy postanowił przenieść się do Warszawy i poczuł ulgę, jakby zdjęto mu z pleców ciężki plecak. Był rok 1972. Miał szczęście, bo trafił do Teatru Współczesnego Erwina Axera. Potem był Teatr "Ateneum", "Studio" Józefa Szajny i Teatr Dramatyczny, z którym związał się na trzydzieści lat, do końca swych twórczych chwil.

W Warszawie poznał Jerzego Grzegorzewskiego, o którym mówił z gorączką i z ekscytacją. - Grzegorzewski, dżentelmen w okularkach, jeden z największych reżyserów. Nasza współpraca zaczęła się od "Ulissesa" - zaproponował mi, abym zagrał Blooma. Od tej pory zaczął się nowy rozdział w moim aktorskim życiu. Z Bloomem postanowiłem się zmierzyć w inny sposób niż z dotychczasowymi postaciami. Spędziłem nad nim dziewięć miesięcy i ta praca doprowadziła mnie do szaleństwa, skrajnego załamania nerwowego. Grzegorzewski.powtarzał: "On oszalał, on oszalał. Ty też oszalej". Więc szalałem. Jednak nie było to czyste wariactwo. Zacząłem tworzyć to, co w przyszłości stało się moją poezją, zacząłem tworzyć własny aktorski świat, swoją metodą pracy nad rolą. Wygrałem. Ten spektakl zaważył na całej mojej karierze - wyznał aktor, a w jednym z wywiadów dodał: "Jestem aktorem, który zbudował swoje charakterystyczne oblicze. Potrafię mocno zróżnicować role w teatrze i filmie, role realistyczne i całkowicie fikcyjne. Nie jestem perfekcjonistą, zawsze zostawiam sobie jakiś margines, zawsze trochę improwizuję".

Wspomniany Scurvy, Węgorzewski, doktor Faustus, Ojciec w "Pułapce" - to jedna wielka komplikacja postaci, które Walczewski kreował. Rozwibrowane, pełne namiętności, każda z nich zbudowana z osobnych kawałeczków niczym fresk. Był aktorem osobnym, stworzył kompletnie nową jakość. - Był artystą o perfekcyjnie opracowanej formie, stąd też tak bliski był mu teatr Jerzego Grzegorzewskiego czy Józefa Szajny, teatr obrazu i formy właśnie - wspominał Wojciech Pszoniak.

Nowoczesne aktorstwo Walczewskiego, szczególny rodzaj skupienia i umiejętności sięgania w głąb bohatera spowodowały, że grał również w "Wymazywaniu" u Krystiana Lupy. Koledzy wspominają, że "każdy spektakl z Markiem był inny, twórczy, niepowtarzalny".

Niezwykłe interesująco przebiegała jego kariera filmowa. Zadebiutował w "Pasażerce" Munka. Był niezapomnianym Gospodarzem w filmowym "Weselu" Wajdy, czołowym aktorem wszystkich filmów Piotra Szulkina, ale potrafił także zaistnieć w komediach: "Vabanku 2" i "Kingsajzie" Juliusza Machulskiego.

Zagrał w wielu znakomitych filmach, a największą popularność przyniosły mu kreacje w, "Ziemi obiecanej" Wajdy, "Śmierci prezydenta" Jerzego Kawalerowicza - zagrał Niewiadomskiego, mordercę Gabriela Narutowicza, "Dolinie Issy" Tadeusza Konwickiego i "Cudzoziemce" Ryszarda Bera. Kiedy zapytałam o rolę Niewiadomskiego, zauważyłam, że mięśnie szyi aktora nabrzmiały, a na twarzy pojawił się nerwowy tik. Dotknęłam czułej struny. - Ta rola wprowadziła mnie w najczarniejszy zakątek mojego życia. Największym problemem było znalezienia tego miejsca, w którym w oczach bohatera pojawi się rozpacz i świadomość błędu, jaki popełnił. Niewiadomski to najtragiczniejsza postać, jaką przyszło mi zgrać. Postać Golema w filmie Szulkina też weszła we mnie, w moją psychiką. Po tych rolach stałem się potworem polskiego kina i teatru. Musiałem nieźle się napracować nad odklejeniem tej etykietki.

Temu zapewne służyła rola w "13 posterunku", sitcomie cieszącym się nie najlepszą sławą, czego aktor nie mógł zrozumieć.

- Bardzo lubię ten serial i nie wiem, dlaczego wielu mówi o nim z ironią. U pani też wyczuwam złośliwość - atakował mnie, niezadowolony z moich wątpliwości.

Mimo filmowych sukcesów to teatr był dla niego miejscem najważniejszym, jako żywa, bezpośrednia rozmowa z widzem. - Ten teatralny dialog powinien przypominać rozmową z napotkanym nieznajomym w przedziale kolejowym. Im podróż dłużej trwa, tym rozmówca staje nam się coraz bliższy.

- Gram z Markiem w wielu przedstawieniach. Jesteśmy jak para muzyków, którzy doskonale się wyczuwają i rozumieją. Każdego wieczoru, kiedy przychodzi przedstawienie, puszczamy razem wodze fantazji - wspominała związana z aktorem Małgorzata Niemirska.

Od czterech lat aktor nie grał w teatrze. Alzheimer postępował nieubłaganie i wyniszczał organizm. Ostatnim filmem Marka Walczewskiego było "Ono" Małgorzaty Szumowskiej, w którym zagrał ojca głównej bohaterki chorego na... Alzheimera. Przyszło mu zagrać rolę, w której także życie go obsadziło. Tragiczną rolę. - Marek był niezwykłą osobą, otaczała go aura, coś niedopowiedzianego. To skupiało wokół niego łudzi. Był magikiem. Miał wielkie poczucie humoru, pełne absurdu, emanował ludzkim ciepłem. Aktorem był wielkim, bo nieprzewidywalnym, odkrywał jakieś nieznane rejony duchowości bez cienia patosu. "Ono" to w sumie jego film, bo on tam jest ogromną siłą, bardzo autentyczną. Spotkanie z nim zaważyło na moich losach jako reżyserki. Wiele mu zawdzięczam i tęsknię za nim - wyznała mi po śmierci artysty Małgorzata Szumowska.

Kiedy kończyliśmy naszą warszawską rozmowę, powiedział: Jeszcze kupię skrzypce, jeszcze będę na nich grał. Choć wiem, że Paganinim już nie zostanę.

Potem nagle wstał i wyszedł.

Marek Walczewski był aktorem wspaniałym, o błyskotliwej inteligencji, o rzadko spotykanym talencie do psychologicznej penetracji granych postaci, o wyobraźni bez granic, o warsztacie i poczuciu formy najwyższej próby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji