Artykuły

Baśń o dwóch palcach

"Baśń o rycerzu bez konia" w reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego w Teatrze Groteska w Krakowie. Pisze Paweł Glowacki w Dzienniku Polskim.

Smok, który na śniadanie obiad i kolację rycerza zjada, ba, rycerza wraz z mieczem, zbroją, koniem i całą uprzężą - wystrugany jest z drewna i ma kształt oraz wielkość kury liliputki. Dwoma palcami go podnieść możesz i nie poczujesz, że coś dźwigasz. A siarczany ogień, na stałe buchający z dzioba? Jest, oczywiście. Tyle że ot - co najwyżej koci język z niego. Ale to nie szkodzi.

W wyreżyserowanej przez Janusza Ryl-Krystianowskiego "Baśni o rycerzu bez konia" Marty Guśniowskiej - wszystko takie. Jakby odrobinę i celowo nie na miarę potęgi iluzji, co ją z klasycznych baśni znamy. No bo co to za smok krwiożerczy, jaka z niego figura strachu - skoro to liliputka z kocim ozorkiem w dziobie? Smok - groteska? Nie. Smok wzięty w nawias. Albo jeszcze inaczej, lepiej.

Jest takie pamiętne opowiadanie Sławomira Mrożka "Kogut, Lis i ja". Rozpoczyna się niby tak, jak wszystkie bajki świata. "Kogut, Lis i ja szliśmy przez las. - Zawsze to samo - zrzędził Kogut. - Zawsze idę przez las, kiedy idę z wami. - Nieważne którędy - rzekł Lis. - Gorzej, że z wami zawsze jestem głodny. - Tylko bez niesmacznych aluzji! - oburzył się Kogut. - Przeciwnie, aluzja jest bardzo smaczna - powiedział Lis, patrząc na Koguta i oblizał się. Na to ja: - Obydwaj macie rację. Z wami zawsze jestem głodny i zawsze na bezdrożu".

Wszystko więc po staremu? Tylko pozornie. W istocie są to pierwsze takty bajki, która żongluje swymi przyzwyczajeniami, igra z kanonem, przedrzeźnia reguły - siebie sobą bawi. I podobnie sprawy się mają z "Baśnią o rycerzu bez konia".

Wszystko jest tutaj jak smok. Rycerz, rumak, mysz udająca bezlitosnego nietoperza, czarodziejska kula, która losy bohaterom ma przepowiadać, księżniczka w więzieniu na wysokiej wieży konająca z nudów, gadający dąb i okienko sceny na skrzyni bardzo starej, skrzyni wprost z jakiegoś biednego cyrku albo z obwoźnego teatrzyku, co dawno temu przepadł gdzieś bez wieści. Wszystko jest skrojone, uszyte, wystrugane na miarę kury liliputki. Wszystko prócz czworga opowiadaczy.

Katarzyna Kuźmicz, Marek Karpowicz, Lech Walicki i Bartosz Watemborski. Cudem odnalezieni artyści ansamblu wędrownego, który wieki temu przepadł jak kamień w wodę? Może. Opowiadacze w czarnych garniturach - pokorne duchy opowieści. Zaraz zdejmą czarne sukno ze skrzyni, rozsuną boczne jej ściany całe w płowiejących krajobrazach i portretach klaunów, których imion nikt już nie pamięta, w sekundę sklecą na wieku okno sceny godne liliputki i w dwóch palcach unosząc z dna drewniane ciałka bohaterów (każdy z opowiadaczy będzie wieloma losami, wieloma głosami, wieloma nastrojami) - rozpoczną bajanie, zaczną igraszki z konwencją odwieczną, żonglerkę łagodną.

Jak jest od zawsze? Nieuchronny zestaw: rycerz na koniu (nie śmie być inaczej) - zasłużona śmierć smoka wielkiego niczym góra (przeżycie wykluczone) - ocalenie księżniczki (tak każe sztanca) - a dalej żyli długo i szczęśliwie (wzór nie dopuszcza odstępstw). A w słowach pokornych duchów opowieści - jak?

Oto rycerz, któremu los odmówił konia, boleje, iż nie sprosta konwencji, gdyż rycerz ma być na rumaku albo w ogóle. Taka sama jest boleść konia bez rycerza, czarodziejki, której magiczna kula milczy jak zabita i księżniczki rozczarowanej rycerzem wędrującym piechotą. I nad tym samym boleje smok wielkości lilipuciej kury - bo niby jak ma sprostać tradycji, skoro nie zezwala ona na pożarcie rycerza osobno i konia osobno? No, jak w takich warunkach ma się wypełnić opowieść? Zwyczajnie - rycerz i koń muszą się odnaleźć.

Muszą - więc tak będzie. To wszystko. Można by rzec: "Baśń o rycerzu bez konia" to historia odnajdywania konwencji. I trzeba dodać: w tej Ryl-Krystianowskiego godzinnej, inscenizacyjnie krystalicznie czystej igraszce z omszałą formą nie ma nawet cienia szyderstwa z formy omszałej. Jest tylko smakowite przypomnienie dzieciarni i nam prawdy chyba jeszcze z początku świata. Prawdy tej, że każda dobra baśń, gdy ją z dna kufra w dwóch palcach podnosi człowiek niespieszny - nigdy nic nie waży. Staje się tajemnicą ulotności i jednako się kończy: a potem żyli długo i szczęśliwie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji