Artykuły

Kobieta to zawód, nie płeć

- Miło było zrobić karierę nie przy pomocy mężczyzn, ale zasłużoną, czyli przy pomocy przyjaciółek, kobiet - mówi KRYSTYNA SIENKIEWICZ.

Monika Pawlak: - Na scenie imponuje pani temperamentem, poczuciem humoru, niespożytą energią. Prywatnie: ciepła, wrażliwa, dobra...

Krystyna Sienkiewicz: - Jak każda sierota!

- Zatem jaka naprawdę jest Krystyna Sienkiewicz?

- Na pewno stworzyłam niebrzydki świat wokół siebie. Nienawidzę pospolitości i chciałam, żeby moje życie nie było pospolite. Jedyne, co mi się w życiu nie udało, to moje wielkie miłości. Miały jakieś takie... nie najlepsze puenty. Ale wszystko, nad czyni mogłam zapanować, to było fantastyczne.

- Czyli?

- Piękny dom, każdy skrawek ziemi, jaki zajmuję, nawet metr na metr, musi być piękny i niecodzienny. I tak jest w moim życiu. Chcę i czuwam nad tym, by w momencie, kiedy się odwrócę do tyłu i zobaczę tę drogę, którą już przeszłam... żeby ona nie była drogą hańby. Żeby to był dobry życiorys. I chyba dobry życiorys uprzędłam.

- A nie było łatwo...

- Miałam trudne dzieciństwo, bo bardzo wcześnie straciłam rodziców. Tułałam się po ludziach - trochę w sierocińcu w Aleksandrowie Łódzkim, później w Konstantynowie u stryjecznego brata mojego ojca. A na koniec mojego dzieciństwa trafiłam do Łodzi, do liceum plastycznego. Pamiętam, że stancja była przy ulicy Jaracza.

- Wspomina pani czasami te czasy?

- Mam sentyment do tego miasta. W Łodzi nie tylko się uczyłam i mieszkałam, ale kręciłam później filmy. Do dziś mam tutaj przyjaciółkę właśnie ze szkolnych lat i przyjaciela. Chętnie przyjeżdżam na występy, powspominać, popatrzeć, jak zmienia się Piotrkowska. A była i jest piękna.

- Z egzaminów do Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie zdawała pani tylko część plastyczną. Łódzkie liceum opuściła wzorowa uczennica?

- Raczej kujon! Chociaż nie, kujon się źle kojarzy i nie pasuje do mnie. To znaczy, że chyba byłam dobrą uczennicą...

- Akademię opuściła Krystyna Sienkiewicz artysta grafik, ale sławę zdobyła aktorka.

- Zaczęło się od Studenckiego Teatru Satyryków, gdzie miałam robić kostiumy, plakaty, scenografię... Umiałam niewiele, ale było we mnie mnóstwo zapału i dobrych chęci. Uznałam po prostu, że zawsze do czegoś się przydam. To nie znaczy, że reszta przyszła sama. Miałam szczęście trafić na wspaniałych ludzi. I tak poszło. Teatr "Ateneum", później film, telewizja, radio...

- Ważną rolę w pani "przemianie" odegrała Agnieszka Osiecka...

- Z pewnością, choćby dlatego, że zagrałam wszystkie sztuki Agnieszki Osieckiej. Poczynając od "Niech no tylko zakwitną jabłonie", "Apetytu na czereśnie", "Dziś straszy", "Łotrzyce" aż po "Listy śpiewające". Agnieszka to ktoś nadzwyczajny... I miło było zrobić karierę nie przy pomocy mężczyzn, ale zasłużoną, czyli przy pomocy przyjaciółek, kobiet.

- Babska solidarność?

- Tak! I to jest coś szlachetnego, cennego. Ktoś powiedział, że kobiety całują się przy powitaniu, bo nie mogą się ugryźć. A to nieprawda! To musiał wymyślić ktoś nielubiący kobiet. Niedawno miałam premierę "Stalowych magnolii" w teatrze "Syrena". Sześć kobiet na próbach, później na premierze, kolejnych przedstawieniach i bardzo dobrze nam się pracowało. Reżyserem jest co prawda mężczyzna, Wojtek Malajkat, ale sześć różnych kobiet w jednym czasie, miejscu i było świetnie! Jesteśmy superistoty.

- Ponoć Agnieszka Osiecka pożyczyła pani pieniądze na dom. To prawda czy anegdota?

- Prawda! Agnieszka kiedyś udzieliła mi lekcji życia. Powiedziała, że nigdy nie będę bogata, jak nie zacznę pożyczać. Rzuciłam ot tak: pożycz. Pożyczyła i kupiłam za te pieniądze pierwszą w życiu posiadłość, ziemię i wielki dom z młynem nad Świdrem.

- Dużo musiało być tych pieniędzy...

- Nie wszystko pożyczyłam, trochę miałam swoich, zarobionych w kinie.

- Ten pierwszy dom był tym z dziecięcych marzeń?

- Mieszkałam tam 17 lat i były to niesamowite lata. A dom także był niesamowity, w niesamowitym miejscu i miał niesamowitą atmosferę. Trochę dużo tych niesamowitości, ale tak było. Każdy mój dom był na swój sposób wyjątkowy, niepowtarzalny.

- Dom świadczy o człowieku?

- Mówi się, że nie suknia zdobi człowieka, a ja wiem co to znaczy. Chodzi o duszę, o pewnego rodzaju piękno. Ale właśnie po domu, po tym, jak się człowiek ubiera, jak się określa, może bardzo dużo powiedzieć o sobie. I dowiedzieć się o innym człowieku.

- W pani domach muszą się dobrze czuć przede wszystkim gospodarze czy goście?

- Największy komplement, jaki w życiu usłyszałam, to było pytanie znajomego, czy dom odziedziczyłam po rodzicach. To znaczy, że stworzyłam dom swoich marzeń, czyli taki, że wszystkim się wydaje, że mieszka w nim już kolejne pokolenie. A moje strony, moje wspomnienia są gdzieś za granicą ruską - Grodno, Lwów... Tam fruwają duchy Sienkiewiczów...

- Ten "rodzinny" dom to słynna chata Krystyny Sienkiewicz?

- Wprowadziłam się tam w 1985 roku. Poprzednio mieszkało w nim sześć rodzin z kwaterunku, była jedna toaleta na podwórku dla wszystkich, nie było ciepłej wody, przeciekał dach, a na ścianach był grzyb. Znajomi żartowali, że dlatego kupiłam ten dom, bo lubię grzybobranie.

- A zrobiła pani z niego galerię...

- Z pieniędzmi było krucho, a musiałam z czegoś żyć, więc otworzyłam jeden z pierwszych w Warszawie butików z małymi prezentami, robionymi ręcznie. Wpisał się doskonale w pejzaż Żoliborza, przyjeżdżali tu ludzie z całej Warszawy. Nie wytrzymał konkurencji, ale wróciłam na scenę, więc jakoś przędę. A raczej wiążę koniec z końcem...

- Lista pani talentów jest imponująca: malarstwo, haft, śpiew, poezja, proza, świetne role dramatyczne i komediowe. Do tego jeszcze zmysł organizacyjny, by nie rzec - biznesowy. Potrafi pani wszystko?

- Umiem dużo, ale czy wszystko? Nie. A te talenta odziedziczyłam po mamie. Mama była ładną i bardzo utalentowaną kobietą.

- Nigdy nie żałowała pani, że zdradziła sztukę na rzecz sceny?

- Nie, bo nie zdradziłam. Gdy moje zwierzaki potrzebują pomocy, bo mam 300 psów w schronisku w Milanówku-Polesiu pod Warszawą, to wypiekam solne anioły, maluję i daję na aukcję. Sięgam po sztuki piękne, gdy zwierzaki potrzebują pieniędzy albo kiedy chcę wejść do kąta i pomonologować wewnętrznie. Wyciszyć się, pobyć sama ze sobą. To jaka to zdrada?

- Niewiele osób kocha zwierzęta tak jak pani...

- Niedawno telefonowała do mnie Violetta Yillas, prosiła o pomoc. Musiałam jechać do Kłodzka i zagrać koncert dla jej zwierzaków. Jak ktoś potrzebuje pomocy, nieważne czy ma cztery łapy, czy dwie nogi, to pakuję walizki i jadę.

- Niesamowita energia, a trudno powiedzieć, by była pani silną kobietą. Choć twierdzi pani, że kobieta to zawód...

- Bo kobieta to nie płeć, to właśnie zawód. My jesteśmy kwadratowe, musimy umieć wszystko robić. I musimy zarobić na mężczyznę. Pamiętam, że moja Julka, córka, ale nie rodzona, bo nie urodziłam dziecka, tylko wzięłam na wychowanie. Zatem Julka pisała w szkole wypracowanie o rodzicach. Co robią? I pamiętani, że napisała: "mama jest aktorką, a tato czyta gazetę". Coś w tym musiało być.

- Mówi się, że kobieta to słaba płeć. A to pani "umieć wszystko" oznacza coś przeciwnego.

- Robimy się silne, kiedy nas coś nadgryza. A z wiekiem kobiety robią się bardzo mądre, fantastycznie filozofują, i... robią wszystko. Jestem taką kobietą.

- Kobieta ma słabości. Każda, czyli pani również?

- Tak, torebki. Nie wiem, czy to jest przypisane Wodnikowi, to mój znak zodiaku, czy wszystkie kobiety tak robią? Zbieram stare, ale różne torebki. Koralikowe, metalowe, srebrne... Z Ameryki przywiozłam sobie torebkę z miedzi, wygląda jak poduszka pod głowę, tyle że taka nieprzytulna. Mam w kolekcji jedną z macicy perłowej, wiele kolczykowych, ze srebra. Kocham torebki. Nawet na scenie mam torebkę, taką kiczowatą, ale to rekwizyt do monologów.

- Jest pani szczęśliwa?

- Na pewno jestem pogodną kobietą, ale czy szczęśliwą? Często mówię o szczęściu, bo ono jest tak różnie rozumiane przez ludzi. Dla rolnika szczęściem będzie deszcz, a dla nas nie, bo nie mamy parasolki. Ktoś złamie rękę i mówi: jakie to szczęście, że nie złamałem dwóch, albo nie złamałem nogi. Szczęście to jest mniejsze zło.

- Żałuje pani czegoś?

- Och, kilku rzeczy żałuję, ale nie bardzo chcę się z tego zwierzać. Każdy musi mieć, jak w sztambuchu, taki zagięty róg i w nim coś nabazgranego, sekretnego, tylko dla siebie.

Krystyna Sienkiewicz [na zdjęciu]

Urodziła się w Ostrowi Mazowieckiej. Liceum plastyczne skończyła w Łodzi, później studiowała w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Z wykształcenia artysta grafik, malarstwo porzuciła na rzecz piosenki i aktorstwa. Na studiach zaczęła występować w Studenckim Teatrze Satyryków. Później trafiła do kabaretów i teatru "Ateneum", stamtąd do filmu. Była bohaterką seriali telewizyjnych i filmów: "Lekarstwo na miłość" (1966), "Rzeczpospolita babska" (1969), "Rodzina Leśniewskich" (1981). Występowała w Kabareciku Olgi Lipińskiej; jest niezapomnianą odtwórczynią piosenki "O rybach, żabach i rakach" do tekstu Jana Brzechwy. Ostatnio można ją oglądać w serialu "Graczykowie". Plastyczne pasje realizuje, pomagając bezdomnym zwierzętom - prace sprzedaje na aukcjach, a cały dochód przeznacza na schronisko dla psów i kotów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji