Dobrodziej złodziei
Na widownię lecą monety, cukierki, imitacje papierowych dolarów, aktorzy chodzą wśród publiczności, biegają po pomoście nad głowami widzów, bujają się nad nimi na olbrzymim reflektorze. Nie wszyscy są na to przygotowani, ale bądź co bądź jesteśmy w Teatrze Studio u Józefa Szajny, który powoli przyzwyczaja nas nie do takich ekstrawagancji. Inna sprawa, że nie zawsze wiadomo czemu one służą.
Tym razem Szajna wystawił sztukę, o której istnieniu wiedziało niewiele osób i to nawet wśród teatromanów, komedię Karola Irzykowskiego i Henryka Mohorta "Dobrodziej złodziei". Po raz pierwszy i bodaj ostatni wystawiono ją w roku 1906 w atmosferze skandalu i gwałtownych polemik prasowych. Dziś niewiele już nas w niej szokuje, choć jej problem pozostał aktualny.
Dziwaczny bohater tej sztuki - Meteor opętany jest fantastyczną myślą uszczęśliwienia ludzkości. Chce stworzyć społeczeństwo idealne, wykorzenić ludzkie przywary, wyplenić kradzież. Ma nadzieję osiągnąć to za pomocą pieniędzy. Po prostu - zawiera umowę ze złodziejskim syndykatem, który za stałe pensje rezygnuje z kradzieży. To jednak tylko początek sprawy. Meteor ponosi porażkę, bo świat jest gorszy i bardziej skomplikowany niż sądził. Utopijna idea szczęśliwości przegrywa w starciu z ludzką małością, zawiściami, intrygami.
Szajna wystawił tę komedię oczywiście w charakterystyczny dla siebie sposób, zaludnił cały teatr gałganami, starymi gazetami, poubierał aktorów w dziwaczne kostiumy. Myślę jednak, że przy wszystkich podobieństwach stylistycznych jest to spektakl ważny dla tego teatru. Po raz pierwszy bowiem wystawił Szajna komedię. Kiedy zaś awangarda przestaje gardzić humorem, jest to zazwyczaj znak, że staje się głębsza, mądrzejsza w swych manifestacjach.
Aktorsko wyróżnili się w tym spektaklu Wiesław Drzewicz w trudnej roli Meteora i Marian Opania jako dziwaczny Profesor.