Artykuły

Poezja w cenie

Festiwal trwa. Ktoś kiedy przenikliwie dostrzeże i dosadnie określi wszystkie przyczyny nagiego rene­sansu repertuaru muzycznego w naszych teatrach. Wygląda na to, że przedstawienia śpiewane i tańczo­ne już wkrótce zdominują większość naszych scen, a już dziś stanowią podporę kasy. Aktorzy potrafią śpie­wać, reżyserzy są tym mile zaskoczeni. Po wielkich kłopotach z wielkim repertuarem i wielkich kłopotach z małym (współczesnym) repertuarem wszyscy zdaje się doszli do przekonania, że jest dziedzina, w której wiele da się zrobić teraz, dziś. Że jest sposób, którym wiele da się powiedzieć. Ten prosty sposób to właś­nie teatr muzyczny.

Publiczności się to podoba, publiczność to kupuje. Może także dlatego, że czas posuchy był długi, może dlatego, że bez większego wysiłku łapie sens i nie musi snobować się na Wielką Intelektualną Przenikli­wość, a nie ma przy tym kaca wynoszonego ze szmirowatej rewii. A może po prostu lubi, kiedy na scenie śpiewają i kiedy robią to dobrze.

Po "Radwanie" w Powszechnym, "Niech no tylko zakwitną jabłonie!!!"' we Współczesnym, "Złym zacho­waniu" na dużej scenie Ateneum, po kilku innych tea­tralnych śpiewankach, tym razem dostajemy montaż poezji Jacquesa Brela. Proza życia skrzeczy zbyt głoś­no, bywa aż niesmacznie dosłowna. Poezja jest więc w cenie, Brel jest ciągle w cenie nie tylko we Francji, nie tylko u nas, mimo kilku lat, jakie upłynęły od jego śmierci. "Piosenki Brela wyrażały uczucia w stanie znacznego natężenia, obca mu była wszelka letniość. Z pasją atakował wszelką hipokryzję i głupotę, brał w obronę ludzi starych i słabych, ośmieszał i zwalczał przemoc. Zrewolucjonizował banalną dotychczas pio­senkę miłosną, zmienił jej język na bardzo nieraz bru­talny, wyprowadził ją z mgieł i zeschłych liści w kon­kretne życiowe sytuacje". - Oto co sądzi o przyczy­nach ogromnej popularności Brela Wojciech Młynar­ski. Bo on to właśnie piosenki Brela przełożył i wraz z Emilianem Kamińskim przedstawił na małej scenie Teatru Ateneum.

Bardzo trudno oddać istotę poezji Brela tłumacząc go na inny język. Wiele niuansów znaczeniowych tkwi w konstrukcji zdania, w specyficznym, zaskakującym nieraz doborze słów, w klimacie metafor. Młynarski zrobił chyba to, co zrobic się dało. Język jego tłumaczeń jest równie jędrny i lapidarny, często przetykany prozaizmami czy wulgaryzmami, niekiedy prosty i prawdziwy, niekiedy w stylistycznej figurze nie unika­jący wzniosłości czy też słów banalnych, zdawałoby się - nic już nie znaczących. Pełne ekspresji i siły poezje Brela przetłumaczył Młynarski na polszczyznę dosadną, rwaną, bogatą w rymy męskie nadające swoistą melodykę, nerw i rytm.

Tytuł przedstawienia "Brel" - krótki i wymowny, ale właśnie przez tę lapidarność mocno zobowiązujący. Wiele - powiedzmy delikatnie - odwagi miał Szajna wystawiając swe montaże pod tytułami "Dante", "Cervantes", "Witkacy". Nie miał zbytnich kompleksów także Hanuszkiewicz nadając swemu przedstawieniu tytuł "Mickiewicz". Jest wszakże subtelna różnica: o Dantem, Mickiewiczu i Witkacym wiemy sporo, o Brelu znaczna część widzów przychodzących do Ate­neum wie jakby trochę mniej. Przedstawienie zatem, niejako z konieczności, przyjąć musi rolę ambasado­ra. Ambitny to zamiar, ale i niebezpieczny. Dlatego też chyba nie porywa się na formalne nowatorstwo, na eksperymenty i wariacje. Chce uczciwie oddać to, co w śpiewanej poezji Brela najważniejsze i najpiękniej­sze.

Wszyscy na czarno, na czarnym tle. Bez scenogra­fii, bez inscenizacyjnych fikołków. Przedstawienie jest surowe i patetyczne, ale zarazem bogate i pełne wyci­szonych, szlachetnych tonów. Bardzo sprawnie za­komponowane, starannie wyreżyserowane. Wyraźnie widać jak wiele kosztowało wysiłku. Brawurowy po­czątek w stylu dobrego musicalu przechodzi w solo­we etiudy wokalne, by znów - jeszcze kilkakrotnie - powrócić echem profesjonalnego musicalowego ak­torstwa. Wykonawcy znakomicie radzą sobie z mu­zyczną materią, choć przecież tak różne są ich wokal­ne możliwości. Agnieszka Fatyga, Grażyna Strachota i Michał Bajor śpiewają rzeczywiście świetnie, ale przed­stawienie to potwierdza dobitnie sąd, iż w tak zwanej piosence aktorskiej ważniejsze jest aktorstwo niż możliwości głosowe. Dlatego też najbardziej podobał mi się ten, który z całej piątki śpiewa chyba najmarniej - Marian Opania. Wśród czworga młodych wygląda być może na weterana ale to on właśnie wydobywa z piosenek Brela tony najcieplejsze. W piosence "Cu­kierki dla panienki mam" jest wzruszający i tragiczny zarazem, śmieszny i żałosny. Doskonale oddaje nie­śmiałość, zażenowanie, a przy tym gwałtowne prag­nienie akceptacji. Bogactwo aktorstwa sprawia że bez trudu moglibyśmy dopisać bohaterowi Opani cały życiorys. Opania zrobił z tej piosenki prawdziwe cacko, w zadaniu "Cukierki dla panienki mam" kładąc akcent na ostatnie słowo podkreśla swą bezradność i swój prowincjonalny honor, swą nicość i swą wiarę. Oczywiście przegrywa ale piękni są tylko przegrani.

Najwięcej aktorskiej ekspresji połączonej z woka­lnym kunsztem prezentuje Michał Bajor. Jego piosen­ki przykuwają uwagę ogromną dynamiką, precyzją gestu, konsekwencją budowania postaci. Agnieszka Fa­tyga mimo dużych możliwości wokalnych i ruchowych popada w dziwną manierę ni to wampa, ni to dziew­czyny zimnej jak lód i ostrej jak brzytwa. Pięknie nato­miast śpiewa "Nie opuszczaj mnie" może właśnie dla­tego, że udaje jej się wyzwolić z maniery.

Z tego starannego, zwartego i dobrze pomyślanego przedstawienia nie wyłania się na pewno pełny portret Jacquesa Brela. Dostajemy tylko kilka myśli, kilka ry­sów, kilka tonów. Resztę odnajdźmy na płytach, jeśli dotąd jeszcze ich nie znaliśmy. Brel nigdy nie był i nie będzie pieszczochem tłumów, ale był człowiekiem, który żył mocno i szybko, który śpiewał poważnie i szczerze. W Ateneum udało się to ocalić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji