Artykuły

Tajemnice powodzenia

Nieodgadnione są tajemnice powodzenia w teatrze. "BILLY KŁAMCA" miał zawrotny sukces w Londynie na scenie i ja­ko film. Film był zresztą nie­szczególny, lepszy jednak niż sztuka. Ale co innego film, co innego teatr. Trudno zgadnąć, skąd się wziął ten sukces. Mo­że londyńskie przedstawienie było aktorsko tak znakomite, że zapominało się o słabości tekstu. Może chwycił sam te­mat wzięty z aktualnego ży­cia: "gniewny" młody człowiek skłócony ze "strasznymi rodzi­cami". Oto galeria postaci: sie­demnastoletni bęcwał z lekkim odchyleniem erotycznym i cięż­ką mitomanią, ordynarny oj­ciec, nijaka matka, zdziecin­niała babka i do tego trzy dziewczyny: jedna gęś, jedna "nowoczesna" i jedna dziwka. Przepraszam za język ale ta­kim - i gorszym - wszyscy bez przerwy mówią w tej sztu­ce. Przez dwie godziny powta­rza się na scenie "brzydkie wyrazy po kilka razy", te sa­me, które się potem słyszy po wyjściu z teatru na ulicy. Za­pewne miało to dodać sztuce autentycznego kolorytu. Nie­stety trudno dopatrzyć się w tym dobrego smaku czy zamie­rzeń wychowawczych, mimo tego - czy też właśnie dlate­go - że te soczyste wiązanki słowne przyjmowane są z en­tuzjazmem przez dużą część publiczności. Podobnie jak dowcipy o ubikacji, czy z zakresu fekalii, odezwania się: "zam­knij się" w stosunkach między dziećmi a rodzicami i odwrot­nie, sceny z zapinanymi spod­niami czy tłuczeniem głową (cudzą) o stół. Publiczność przychodzi do "Komedii", że­by się śmiać. No, i śmieje się. Być może "Billy kłamca" bę­dzie miał powodzenie także w Warszawie.

Dwaj angielscy autorzy napi­sali coś pośredniego między sztuką a farsą, coś co nie jest ani jednym, ani drugim. Na sztukę to po prostu zbyt głu­pie, na farsę - niedowcipne i ponure. Nic się tu zresztą nie dzieje. W pierwszym akcie Bil­ly, który kłamie, chce "po­siąść" dziewczynę, dając jej do wypicia środek podniecają­cy i nic z tego nie wychodzi; jest jeszcze ojciec, który pow­tarza co drugie słowo: choro­ba i babcia, która bredzi. W drugim akcie Billy, który kła­mie, usiłuje odebrać od tej sa­mej dziewczyny pierścionek zaręczynowy i nic z tego nie wy­chodzi; choroba jest także, tym razem babci i nawet jej śmierć potraktowana jako najlepsza zabawa w całej sztuce. W trze­cim akcie już tylko mówi się o śmierci babci oczywiście na wesoło (humorek jest!) i roz­wiązuje się sprawy, które nie zostały zawiązane - długo i nudno; Billy dalej kłamie...

Przedstawienie, które rów­nież nie mogło się zdecydować czy to sztuka czy to farsa, by­ło na ogół poprawne, może na­wet dobre, ale nie tak dobre by można było zapomnieć o tekście. Kazimierz Kutz jako reżyser potraktował "Billy kłamcę" trochę zbyt serio, przydałoby się też żywsze tem­po. Rolę tytułową grał Boh­dan Łazuka gładko i w mia­rę dowcipnie, z dbałością o psychologiczny rysunek posta­ci. Jego "ofiarami" były: Irena Karel, Danuta Gallert i Izabella Hrebnicka. Irena Ładosiówna zabawnie zagrała babcię. Zofia Jamry wystąpiła w roli matki. Potężny Cezary Julski, jako ojciec, z odpowie­dnią siłą rzucał słowami i... meblami. Tadeusz Ross był młodocianym kompanem Billy'ego. Udane dekoracje And­rzeja Sadowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji