Artykuły

Remis, czyli zwycięstwo

"Zapasiewicz gra Becketta" czyli "Katastrofa", "Impromptu Ohio", "Ostatnia taśma Krappa" w reż. Antoniego Libery w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Foyer.

Gdy myślę o jubileuszu Zbigniewa Zapasiewicza [na zdjęciu] na Małej Scenie Teatru Powszechnego, natychmiast uświadamiam sobie swój nietakt. Pocieszam się, że prawdopodobnie nie ja jeden, w każdym razie ci, którzy pamiętają szczególny teatralny wieczór sprzed lat, na ten nietakt są skazani. Trudno, pamięć o wielkich kreacjach Tadeusza Łomnickiego w dramatycznych miniaturach Samuela Becketta w Teatrze Studio jest tak silna, że tego wspomnienia wyrugować się z niej nie da każdy, choćby wbrew sobie, porównuje tych wielkich aktorów grających Becketta w tej samej reżyserii Antoniego Libery, choć ich role dzielą dwie dekady.

Jak trudną walkę musiał stoczyć Zapasiewicz z duchem Tadeusza Łomnickiego, niech świadczą recenzje w codziennej prasie. Pisali o tamtych rolach wszyscy ci, którym dane było widzieć Łoma na scenie, i ci, którzy "nie widzieli, a uwierzyli". I trzeba powiedzieć, że to porównywanie jest tyle nietaktowne, co nietrafne. Obaj wielcy aktorzy (stugębna plotka mówi, że raczej za sobą nieprzepadający...) wspięli się na ten sam szczyt, ale podchodzili do niego innymi szlakami.

Miałem szczęście widzieć "Ostatnią taśmę Krappa" w wykonaniu Łomnickiego na własne oczy. Był październik 1985 roku, jeden z tych wieczorów teatralnych, które zapamiętam do końca życia. Łomnicki, w tym czasie już postarzały, z rozwianymi siwymi włosami, nieforemny, o zdawałoby się za długich rękach - na scenie Studia nagle zmieniał swój ciężki chód, miało się wrażenie, że ten Krapp poruszający się groteskowo, z głową wciąż w jednej linii jak figurki z amerykańskich kreskówek, nagle tracił wagę, zaprzeczał prawom grawitacji. Nie chodził, ale płynął tuż nad scenicznymi deskami. Pamiętam, że patrzyliśmy z zachwytem, jak Krapp obscenicznym ruchem obiera banana, równie obscenicznie połyka go w całości, jaką radość sprawia mu wydawanie i przysłuchiwanie się temu słynnemu "Szpuuuuuuuuula!", rozciągniętemu ponad ludzkie możliwości, zakończonemu śmiechem, w którym ta rozkosz pobrzmiewała jakimś dziwacznym erotyzmem. Gdy dziś myślę o tamtym przedstawieniu, widzę, że tamten Krapp - przejmujący przecież - był nieludzką kondensacją, jakimś dziwacznym koncentratem starości zamkniętym w naczyniu, jakim stawał się Łomnicki.

Można sobie wyobrazić, że złośliwy Łomnicki popatrywał na Zapasiewicza, jak ten poradzi sobie z rolą i tradycją, którą doprawdy trudno przelicytować. Na szczęście licytacji nie było, Zapasiewicz zrobił Krappa po swojemu. Krapp z Teatru Powszechnego to jedno z wielkich człowieczych studiów Zapasiewicza, pyszny obraz narysowany drobnymi kreseczkami, chrząknięciami, obleśnym ciumkaniem w słynnej scenie pożerania banana, i te właśnie mikroscenki budzą szczególny aplauz widowni - zwłaszcza tej najmłodszej, dla której starość to jeszcze abstrakcja. Zapasiewicz ma cudowny dar "trzymania widowni krótko" - jednym słowem, jednym gestem potrafi zgasić ten chichot. Bo nie można się śmiać, gdy patrzy się na tego Krappa czule, miłośnie niemal obejmującego stary magnetofon, z którego dobiega głos Krappa 39-letmego, Krappa sprzed 30 lat. W tej roli Zapasiewicz jeszcze raz pokazuje bezlitosną precyzję słowa, najsubtelniejszych niuansów mowy. Jego Krapp wzbudza prawdziwe współczucie. To nie jest zdziwaczały, niechlujny starzec, jakim chciał widzieć go sam Beckett. Ten człowiek walczy o swoją ludzką godność, choćby już tylko samym ubiorem, czystą koszulą, przystrzyżoną siwą bródką. To ktoś, kto już uświadomił sobie życiową przegraną, ale w tym nieszczęściu ratuje jeszcze swoje człowieczeństwo. Wspaniała rola.

Główne danie tego wieczoru poprzedzają dwie inne jednoaktówki Becketta - "Impromptu Ohio" i "Katastrofa", w której aktor nie mówi ani słowa, stoi pokornie, dając się używać niczym krawiecki manekin. W "Impromptu" pozostaje mu tylko głos. Twarz odwrócona od widowni, odizolowana siwymi włosami, wzrok zatopiony wksiędze. Zapasiewicz czyta, co pewien czas jego sobowtór (alter ego?) przerywa mu krótkim gestem. Opowieść zaczyna się od miejsca, w którym ją przerwano. I znów to wielkie mistrzostwo słowa, drobne wahnięcie intonacji i zdanie zaczyna znaczyć coś innego, historia z księgi nabiera wymiaru prawdziwie tragicznego, a mamy wrażenie, że czytana jest coraz prościej. Nie ma dziś w Polsce aktora o takiej świadomości frazy. I choć jest to aktorstwo "z głowy", a nie z "serca" (sam Zapasiewicz mówi, że ten organ nie ma nerwów, więc nie ma czego w nim szukać. ..), to aktor swoimi scenicznymi wcieleniami tworzy świat przejmująco prawdziwy.

Gdy umilkły oklaski i wszyscy zmierzali ku wyjściu, przypatrzyłem się publiczności. Widać było, że ci nieco starsi to byli tamci widzowie z Teatru Studio sprzed 19 lat. Młodsi, ci którym Krapp Zapasiewicza wydawał się zrazu śmiesznym starcem - wyszli odmienieni. To poruszający wieczór, a któż powiedział, że Beckett to tylko chłodna intelektualna kombinacja, przy której wzruszenia są zabronione? Mam nadzieję, że ci "piękni dwudziestoletni", w chwili gdy osiągną już wiek Krappa, będą mówili z dumą: Widzieliśmy Zapasiewicza w Becketcie. Tak jak my "szpetni czterdziestoletni" mówimy z taką samą dumą - widzieliśmy w Becketcie obu wielkich aktorów. Był pełny remis.

Zapasiewicz gra Becketta, czyli "Katastrofa", "Impromptu Ohio", "Ostatnia taśma Krappa". Reżyseria Antoni Libera. Teatr Powszechny w Warszawie, premiera październik 2004 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji