Warszawski Płatonow
PRZYZNAM się szczerze, że styczeń - miesiąc pamięci o dniach Wyzwolenia Stolicy - jest dla mnie okresem, w którym lubię przyglądać się... budynkom teatralnym. Właśnie budynkom. Gdyż ostatnia wojna wymazała wiele śladów głośnych kiedyś scen. Kilka dni temu, idąc Ogrodem Saskim na spektakl Czechowa w Teatrze Narodowym, "mijałam" taki nie istniejący ślad: Teatr Letni - scenę, którą raz po raz krytykowano za mało wybredny repertuar. Grywano tam całe mnóstwo bulwarowych sztuczydeł. Ale sami aktorzy mówią, że Teatr ów stworzył własny styl inscenizacji fars. Zaś o słynnym komiku, Antonim Fertnerze, pozostała piękna legenda.
Było już późno. Zatrzymałam się jednak chwilę w holu Teatru Narodowego, gdzie tuż przy wejściu została wmurowana tablica:
"Gmach ten - zniszczony we wrześniu 1939 r. przez najeźdźcę hitlerowskiego - odbudowało odrodzone Wojsko Polskie w piątym roku Polski Ludowej"
Niemcy zniszczyli piękny klasycyzujący gmach projektu Corazziego. Obie sceny: Teatr Wielki i Narodowy przestały istnieć. Kiedy już w grudniu 1945 roku rząd podjął decyzję odbudowy, do akcji wkroczyło wojsko. Dlatego czytając ten lapidarny zapis na tablicy, dodajemy serdeczne słowa o ofiarnej pracy tamtych żołnierzy.
Powojenny - Narodowy zdołał stworzyć już nową tradycję inscenizacji. Z pewnością ostatnie przedstawienie sztuki Czechowa: "Płatonow" posiada w niej trwałe miejsce. Jednak świetnie zagrany, precyzyjnie wyreżyserowany spektakl... rozczarowuje. Dlaczego?
Długo zapomniany utwór - odkryto dopiero w latach dwudziestych. I zaraz zjawił się kłopot: brak tytułu. Historycy literatury wprowadzili po prostu określenie: "Sztuka bez tytułu". Powiedzmy sobie, że ten młodzieńczy dramat Czechowa zbyt ośmiela adaptatorów. Sięga do niego wiele scen europejskich. Obszerny tekst wymaga skrótów. Stąd różni przerabiacze tną bezlitośnie dialogi, często gubiąc podstawowy sens działań wprowadzonych postaci.
- Znam "Płatonowa" od 1962, roku, reżyserowałem jego polską prapremierę w Dramatycznym, a potem stale do niego wracałem.
Z całego Czechowa właściwie tylko do niego. Grałem Astrowa, reżyserowałem komediowo "Trzy siostry", a ten "Płatonow" stale mnie niepokoił i niepokoiła mnie fałszywa Czechowowska tradycja teatralna. Przełamałem ją po raz pierwszy w tym właśnie utworze, ale nie do końca. Jak bym się przestraszył konsekwencji scenicznych takiego czytania Czechowa (...).
Autor tych słów, twórca najnowszej wersji - Adam Hanuszkiewicz, po raz wtóry zmierzył się z materiałem sztuki. Ogromnie cenię wyobraźnię inscenizatorską reżysera. Lecz tym razem proponowany przezeń "Płatonow" zdaje się być bladą kopią literackiego pierwowzoru.
Czechow uwikłał bohatera w szereg wahań, wątpliwości. Hanuszkiewicz podkreślił kabotynizm filozofka - prowincjonała.
"Pyszałku jeden! Kupców ośmieszyłeś na całego! Był i śmiech przez łzy, i łzy przez śmiech... A mnie kto ośmieszy? Kiedy? Śmieszne! Łapówek nie bierze, nie kradnie, żony nie bije, rozumuje jak porządny człowiek, a... łajdak! (pauza) Trzeba wyjechać..."
Czechow jest bezlitosny wobec Płatonowa. Ośmiesza go, kompromituje. Lecz straszliwe kabotyństwo (świetnie zobrazowane grą Wardejna) nie przykrywa złożonych rozterek postaci. Zgoda, że są tu elementy pozy, błazenada. Lecz jest także tragizm, marzenie, wiara...
U Hanuszkiewicza dworek generałowej staje się miejscem upiornej arlekinady. Taniec, jednoczesne mówienie kilku kwestii, stały refren muzyczny podkreślają sceniczną przebierankę tych niby-ludzi. Nawet wyjątkowo tragiczny moment, kiedy Płatonow myśli, że jest winien śmierci żony, zamykają słowa wypowiadane do taktu muzyki. Trudno więc współczuć kochającym go kobietom.
Co prawda, panie grają wspaniale! Przede wszystkim Zofia Kucówna jako Generałowa uprawia świetny humor sceniczny (te gesty, pochylenia głowy...). Tylko po co one tak dręczą biedną kukiełkę, małego błazna o nazwisku Płatonow?
Miałam nadzieję, że nieco rzecz wyjaśni obszerny artykuł z programu Ryszarda Przybylskiego. Początkowo zresztą sądziłam, iż krytyka również udaje. Ale on poważnie rozpisuje uwagi w stylu: "Strumień słów, który w dużej mierze utracił już znaczenie informacji językowej, pozostaje wszakże nadal masą dźwiękową. (...)". Dalej tłumaczy, że wszystko jest u Czechowa udawaniem. A wreszcie kończy szkic oświadczeniem: "(...) "Płatonow" pozostanie chyba najbardziej mądrą i olśniewającą, najbardziej ironiczną i pouczającą komedią nowszych czasów. I my mamy swojego Moliera." I tu się zbuntowałam. Błyskotliwy wniosek niepokoi całkowitym brakiem związku z wywodem eseisty.
SZCZĘŚLIWIE spektakl Hanuszkiewicza okazał się konsekwentnym zamysłem reżyserskim. Do tych póz, kabotyńskich monologów Czechow stale wraca, kiedy przedstawiał beznadziejną atmosferę rosyjskiej prowincji. Znamy ją wszyscy z późniejszych utworów: "Mewa", "Wujaszek Wania", "Trzy siostry". "Płatonow" Hanuszkiewicza byłby więc pierwszym etapem dla interpretacji dojrzałej dramaturgii Czechowa. Tym bardziej szkoda, że reżyser opuścił te wątki sztuki, które ujawniają myślenie bardziej serio, a i chwilami liryzm postaw wprowadzanych bohaterów.