Artykuły

Tannhäuser Wagnera w Poznaniu

"Tannhäuser" w reż. Achima Thorwalda w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Magdalena Talik w portalu Kulturaonline.pl.

W ramach trwającego w Poznaniu IX Festiwalu Hoffmannowskiego melomani zobaczyli w Teatrze Wielkim premierowe spektakle wagnerowskiego "Tannhäusera". Zachwyca zwłaszcza doskonała obsada wokalna i wprost genialnie przygotowany chór.

Inscenizacje muzycznych dramatów Ryszarda Wagnera z reguły budzą wiele emocji. Kiedy kilka lat temu Ewa Michnik zdecydowała się na realizację całego "Ringu" (a więc tetralogii "Pierścień Nibelunga") na scenie wrocławskiej Hali Ludowej wieść o tym wydarzeniu niosła się także poza granice Polski, a na premierę przyjeżdżały kolumny autokarów z niemieckich fanklubów Wagnera.

Poznań ma bogatą tradycję wystawiania dzieł niemieckiego kompozytora. Wprawdzie nigdy nie zrealizowano tu całości "Ringu" (grano jedynie środkowe ogniwa cyklu: "Walkirię" i "Zygfryda"), ale od 1921 roku w repertuarze teatru operowego znalazły się "Holender tułacz" (trzykrotnie), "Tannhäuser" (dwukrotnie), "Lohengrin" (trzykrotnie), "Tristan i Izolda" (raz) oraz "Parsifal" (także raz).

Obecna premiera została zaprezentowana w ramach Festiwalu Hoffmannowskiego, imprezy upamiętniającej postać Ernsta Theodora Amadeusa Hoffmanna, kompozytora i literata. Ale także człowieka, którego spuścizną inspirowało się w XIX wieku wielu wybitnych twórców, by wspomnieć choćby Jacques'a Offenbacha (opera "Opowieści Hoffmanna") i Piotra Czajkowskiego (balet "Dziadek do orzechów").

Nie należy wreszcie zapominać o Ryszardzie Wagnerze i jego wielkiej operze romantycznej "Tannhäuser", powstałej w jakiejś mierze w oparciu o baśń "Turniej śpiewaczy" ze zbioru "Bracia Serafiońscy" Hoffmanna, choć akurat za główne źródło z którego czerpał Wagner uważa się zbiór legend z Turyngii (wydał je Ludwig Bechstein).

"Tannhäuser" to dla reżysera niemałe wyzwanie. Zwłaszcza, by w interesujący sposób przedstawić trzygodzinną, symboliczną historię śpiewaka Tannhäusera, który po opuszczeniu groty Wenus (zarazem krainy cielesnych uciech) postanawia zmienić życie, wracając do zwykłego świata i licząc na wzajemność ze strony Elżbiety, niegdyś olśnionej jego śpiewem.

Jednak podczas słynnego turnieju śpiewaczego na zamku w jego pieśni górę bierze afirmacja pożądania. Pokutą za ten występek ma być pielgrzymka do Rzymu, ale nie przynosi ona oczekiwanych rezultatów (papież nie chce odpuścić Tannhäuserowi grzechów). Zrozpaczony outsider pragnie wrócić na łono Wenus. Dopiero ofiara Elżbiety, która poświęca za niego życie, przynosi odkupienie duszy śpiewaka.

Reżyser poznańskiego spektaklu, Niemiec Achim Thorwald, to doświadczony realizator, ale jego inscenizacja wagnerowskiego dzieła nie wykorzystuje wszystkich możliwości drzemiących w opowieści i jest zbyt statyczna. Zwłaszcza w I akcie, który wydaje się najbardziej ubogi inscenizacyjnie i aktorsko. Przez kilkanaście minut Thorwald każe Wenus (Katarzyna Hołysz) i Tannhäuserowi (Marc Duffin) leżeć bez ruchu na poduszkach imitujących łoże, podczas gdy balet wykonuje (wydawałoby się bez końca) sekwencję bachanaliów do niezbyt inspirującej choreografii. O rozterkach bohatera, który chce odejść od ponętnej kobiety, świadczyć ma nieustanne składanie głowy w dłonie i załamywanie rąk.

Prawdziwie przekonującego Tannhäusera - przegranego, na wpół dzikiego, skrajnie wyczerpanego - widzimy w III akcie. Dopiero wtedy przestaje się kojarzyć z papierową postacią, której decyzji nie rozumiemy. A szkoda, bo akurat przemiana Tannhäusera mogłaby być dla dzisiejszego widza świetnym punktem wyjścia do dyskusji o wciąż aktualnym temacie przyjemności i żądzy, a także o pokorze, ascezie i czystej miłość. Wina w tym może samego Marca Duffina, który stopniowo rozśpiewywał się i właściwie dopiero w II akcie i w finale prawdziwie przykuł uwagę widzów.

Najbardziej zachwyciła natomiast polska część obsady, zwłaszcza kobieca. Zadziwiająco dobrze śpiewała Elżbietę Agnieszka Hauzer. Zadziwiająco, bo dla sopranistki (zaledwie rok po ukończeniu Akademii Muzycznej) to debiut sceniczny! Wielkie brawa, bo partie wagnerowskie wymagają nie tylko doskonałego, silnego głosu, ale i sporej determinacji. Ogromnie podobała się też Wenus Katarzyny Hołysz (zresztą najbardziej oklaskiwana), zwłaszcza w scenie, kiedy w I akcie błaga Tannhäusera, aby jej nie opuszczał, czy kiedy grozi mu zemstą. To władcza bogini, ale jednocześnie kobieta, która nie chce, by opuścił ją wymarzony kochanek. Mezzosopran Hołysz świetnie pasuje do tej partii - nie jest zbyt ciemny i brzmi miękko.

Świetnie wypadł też Adam Szerszeń w partii Wolframa von Eschenbacha, przyjaciela Tannhäusera i wreszcie Natalia Puczniewska, bardzo przekonująca jako pasterz.

Osobne wyrazy uznania należą się sekcji instrumentów dętych orkiestry (za marsz w II akcie i tworzenie zarówno zmysłowej, jak i pełnej nabożnej czci atmosfery) oraz chórowi. Mariusz Otto przygotował zespół w zjawiskowy sposób, a słynny chór pielgrzymów z III aktu "Beglüct darf nun" z finałowym "Alleluja" wybrzmiał z epickim rozmachem. Takimi zespołami nie może się pochwalić wiele teatrów operowych w Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji