Artykuły

Jak mnie uraczyć

1. Im dramaturg mętniejszy, tym ciekawszy. Gdy więc masz coś jasnego do powiedzenia - precz odrzuć pióro, poczekaj. Dopiero gdy usłyszysz w głowie lepki mlask smoły - pisz, bo to jest to!

2. Odważnie trzymaj łapę na pulsie zwykłości, dotknij, proszę, surowej prawdy szarego dnia zwykłego człowieka. A że najzwyklejsze jest stadło rodzinne - na to przeznacz smołę. Weź dwa małżeństwa z problemami. Płodność i bezpłodność, jedni się gryzą, ale nie mogą bez siebie żyć, drudzy się nie gryzą, ale nie mogą z sobą wytrzymać, i niech się przerzucają wysokopiennymi prawdkami duchowymi. Ot, i masz już ciekawy konflikcik, masz psychodramę codzienności, widz zaś czuje się jak u siebie w kuchni, czyli bosko. Dla zwykłego widza - już jesteś swój chłop.

3. Pisz normalnie, żadne tam: "Niech ryczy z bólu ranny łoś". Pisz tak, jak ludzie mówią - prawdziwie i boleśnie... stara, gdzie majtki?... tam... gdzie?... ślepy młot... co?... nic... spadaj... ty spadaj... nie, to ty spadaj... jak ja, jak ty?... Gdy się na coś takiego zdobędziesz, ogłoszą cię Księciem hiperbezkompromisowego realizmu scenicznego.

4. Pamiętaj, mój Książę, o pauzach. Pauza to sedno twej mlaskającej smoły. Jeśli, na przykład, tuż po "majtkach" każesz aktorowi zamilknąć i tępo spojrzeć w siną dal, będzie jasne, żeś na drugim dnie "majtek" odkrył czające się małżeńskie demony kuchenne. A poza tym - dla krytyki poszukującej pauza to szansa na radosną konfabulację odkrywkową. Daj żyć krytykom! W nagrodę, mój Książę, zostaniesz pasowany na czwartego Strindberga, czternastego Ibsena i osiemnastego z rzędu autora sztuki "Kto się boi Wirginii Woolf" Edwarda Albeego. Bez wsparcia głębinnej pauzy, krytyk Chojka, w pomieszczonym w programie do spektaklu eseju "Stypa albo noc demonów", nie będzie mogła nazwać twego arcydzieła "literaturą strachowstrętu". Same "majtki" tutaj nie wydolą.

5. No, właśnie - stypa. Otul się woalem eschatologii - z tym każdemu artyście jest bardzo do twarzy. Urnę, tak, urnę z prochami matki jednego z mężów postaw na scenie. W szczytowej sekundzie synek wysypie mamusię na głowę swej żony, a ona z włosów mamusię odessie gustownym odkurzaczem. Albowiem, jak mówi Pismo, z prochu powstałeś, w sprzęcie AGD skończysz. Gdy po czymś tak wstrząsającym dasz jeszcze scenę ukrzyżowania Chrystusa - możesz spokojnie finiszować. Mój Książę - już jesteś przepastny jak Rów Mariański! Larsie Norénie, autorze "Demonów" - już jestem twój. Me zęby zaciskają się na twej tchawicy, w której nigdy nie było tlenu...

Zanim przejdę do punktu 6, muszę odsapnąć. I muszę postawić pytanie wstrząsające o wiele bardziej niźli sproszkowana mamusia w odkurzaczu. Otóż, czemu na widowniach teatrów nie ma pokręteł do wyłączania fonii?! Boże, o ileż lepszy - lżejszy, czystszy, sensowniejszy, kupy się trzymający - byłby ten spektakl, gdybym nie musiał słyszeć naszego Księcia Zagwozdek Kuchennych! Nie żartuję, "Demony" w reż. Piotra Kruszczyńskiego to jeden z rzadkich przypadków teatralnych, kiedy samo, by tak rzec, ciało sceniczne idzie do sasa, tekst zaś nawet nie musi iść do lasa, ponieważ jest w lesie, ściślej mówiąc - jest drewnem. Z jednej strony - jeden z dyskretniej wyreżyserowanych, z wielkim wyczuciem zagranych w tym sezonie w Krakowie spektakli, z drugiej - mlask oblepiającej wszystko smoły morderczej. Z jednej - scenografia Marka Brauna, drobiazg cechujący się rzadko spotykaną wewnętrzną spójnością, drobiazg przejrzysty, lekki i taki, w którym są wyłącznie rzeczy niezbędne, z drugiej - mentalny pieróg psychopatologii małżeńskiej, upichcony na sztucznym ogniu. Słowem, z jednej strony jasność, z drugiej - ciemność, w środku - ja. Ja, który nie mogę złapać oddechu. Błagam więc - albo pokrętło fonii, albo grajcie to w języku Lao-Tsy! Na jedno wyjdzie, bo czy z pokrętłem, czy z Lao-Tsy - jakoś przeżyję.

Póki co, duszę się od pretensjonalnej demonologii. Wszystkie te majtki, szampony, ręczniki, prysznice, mleko z piersi matki cieknące, gorzała, odkurzacz, szklanki i ta potworna melioracja za pomocą pauz, wszystko to napiera, włazi na scenę, snuje się - i wysysa powietrze. Tak, dramaturgia mętna zawsze wysysa z teatru wszelkie powietrze i wlecze za sobą śmiertelną nudę, bo śmiertelna nuda to negatyw tlenu. Z każdą minutą coraz potworniej się duszę, coraz mocniej dziwię się artystom, którzy z heroizmem godnym mniejszej smoły wznoszą się na szczyty profesjonalizmu, po czym mamusia się sypie - i jest po mnie. Tak bardzo po mnie, że piszę ostatni punkt samouczka.

6. Mój Książę! Już jesteś Strindbergiem, Ibsenem i Albeem. Moje gratulacje. Ale przecież nie zaszkodzi być jeszcze Szekspirem, tym od "Tytusa Andronikusa"! Nieprawdaż? Otóż, w "Demonach II" pociągnij temat mamusi. W finale żona kroi chleb, smaruje go masłem, wyciąga worek z odkurzacza, posypuje kromki mamusią i rozdając te koreczki widowni, z kamienną twarzą szepce: "Oto biblijny kawior dla ciebie, biedna owieczko Pana". Pauza. Kurtyna. Amen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji