Artykuły

Aktorzy wśród maszynerii

Gdyby mi ktoś opowiadał, nie uwierzyłbym. A jednak na płytkiej, pozbawionej wyciągów i bocznych kieszeni scenie Teatru "Rozmaitości" kręci się obrotówka, uruchamiana mężnymi ramionami maszynistów. Mroczne, okratowane korytarzyki prowadzą gdzieś w nieznane trzewia miasta, z metalowym chrzęstem opuszczają się zwodzone mosty, wysoko, na płaskim daszku, zawodzi żebrak, który z kaźni urządził sobie widowisko...

Po "Życiu Galileusza", "Czerwonej magii", "Śnie srebrnym Salomei" i innych spektaklach Henri Poulain raz jeszcze udowodnił, że est scenografem o ogromnej teatralnej inwencji, odważnym i upartym, Którego nie przerażają najtrudniejsze nawet warunki. Maszyneria, którą uruchomił z okazji "Anabaptystów" DUERRENMATTA, jest jednak dla mnie czymś więcej, aniżeli popisem technicznej sprawności, służącym potoczystemu rytmowi zmian - kryje się za nią koszmar, każdy obrót kręgu jest jak obrót koła historii, które zmiażdży nieszczęsnych mieszkańców Muenster.

Zarazem - aż boję się wypowiedzieć o głośno - maszyneria ta nie służy niczemu, gubi się pośród niej reżyser, gubią się aktorzy, Duerrenmatt jest piekielnie teatralny, to prawda, ale groza i drwina, z jaką opowiada on o żałosnym upadku miasta Muenster, musi jesz cze do czegoś prowadzić, czemuś służyć, gdy tu tymczasem końcowe słowa biskupa: "Ten nieludzki świat musi stać się bardziej ludzki" - zawisają w zupełnej próżni.

W karierze krawca Johana Bockelsona z Lejdy, który nie mogąc stać się aktorem w teatrze biskupa, stał się aktorem w teatrze życia, prorokiem sekty anabaptystów, nurzającym się w rozpuście królem i tyranem miasta Muenster, które doprowadził do zguby - otóż w tej karierze można szukać pewnych analogii do kariery Hitlera. Duerrenmatt niejednokrotnie rzucał żartobliwe pytanie, jak potoczyłaby się historia świata, gdyby Hitler nie przepadł na egzaminie wstępnym do wiedeńskiej Akademii Sztuki (echa tego konceptu są zresztą w "Anabaptystach" - przypomnijmy sceny, gdy Karol V ustanawia skład akademii), łatwiej jednak nakreślić portret malarza czy krawca sięgających po władzę tyrana, niż wyjaśnić, dlaczego ją osiągnęli.

Ani DUERRENMATT, ani ANDELLAH DRISSI - reżyser spektaklu - wyjaśnić teg nie potrafią. Anabaptyści pod wodzą Matthisona, piekarza, który wierzy w swe posłannictwo proroka, ściągają do Muenster. Jest wśród nich krawiec Bockelson, nie wierzy w nic, tylko w swój talent aktora, a że bardzo chce zagrać wielką rolę, więc kilka jego słów wypowiedzianych do burmistrza rzuca na kolana naiwnego starca. Knipperdolinck - król Lear mieszczański - sam wyzuje się ze wszystkich godności, odda władzę, oszaleje, umrze. Zginie prorok Matthison, zginie miasto, które czekając na nadejście Królestwa Bożego, doczeka się tylko wojsk biskupa - jeden Bockelson, nażarty i nasycony miłością, odda się w ręce książąt, ocaleje, trafi do aktorskiej trupy kardynała.

To wszystko. Być może mówię herezje, ale sztuka Duerrenmatta wydaje mi się wewnątrz pusta, ukazuje świat jako farsę, bezradna jest jednak wobec pytania, dlaczego w farsie tej leje się prawdziwa krew.

Zarazem spektakl nuży, zwłaszcza w chaotycznych scenach zbiorowych, nie porywał również, niestety, jeżeli chodzi o wykonanie aktorskie.

FELIKS ŻUKOWSKI (Burmistrz) niósł wprawdzie w sobie ładunek tragizmu, rola - przykro trochę o tym pisać - rozsypała się jednak zupełnie na skutek nie dość opanowanego tekstu, co przy dużych monologach było szczególnie rażące.

Nijaka była gromadka anabaptystów, nijaki był tłumek mieszkańców Muenster, z którego w pamięci mogli pozostać jedynie rzeźnik HENRYKA STANISZEWSKIEGO i mnich intelektualista grany przez JÓZEFA ŁODYŃSKIEGO.

MARIA KOZIERSKA wiodła rolę zieleniarki w stronę Mutter Courage, zabrakło jej jednak chłopskiego sprytu i zaciekłości w targowaniu się o każdego talara. Bardziej brechtowska (ale brechtowska właśnie!) była grupa land-knechtów, z soczystymi rolami hałaśliwie zarozumiałych rycerzy-rabusiów granych przez ZDZISŁAWA JÓZWIKA i ANTONIEGO LEWKA.

MIROSŁAWA MARCHELUK - półsenna i zapatrzona w nieznane dale - miała w roli Judyty jedną tylko świetną scenę, scenę z biskupem. Tym pełniejszą, że KAZIMIERZ TALAROCZYK był doskonale konsekwentny przez cały spektakl, niosąc w sobie gorzką mądrość i starcze znużenie.

Jeszcze KAROL ORIDNIAK w epizodzie elektora-piwosza i rubaszny landgraf heski MIECZYSŁAWA SZARGANA. Dowcipny, ironiczny i wzgardliwy, zagrany przez KAZIMIERZA IWIŃSKIEGO z lekkim dystansem i współczesną świadomością, cesarz Karol V. Wyrazisty BOHDAN WRÓBLEWSKI jako Kretching. HENRYK JÓZWIAK (Bockelson), który miał rolę na miarę wielkiego popisu, ale choć nigdy nie raził nieporadnością, nigdy też i nie porywał.

Oto lista osiągnięć, skromna, zbyt skromna, jak na tak śmiało mierzony spektakl. Scenograf zajmuje na niej j pierwsze, poczesne miejsce, skonstruowana przezeń maszyneria nie obracała się jednak w imię jakiejś głębszej, teatralnej i intelektualnej racji. Kręciła się na próżno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji