Ksiądz Marek
JESZCZE wybrzydzał niedawno, że w jednym sezonie w Warszawie i "Samuel Zborowski" i "Sen srebrny Salomei" i "Ksiądz Marek" że to "istny festiwal towiańszczyzny" itp. Wybaczcie temu krytykowi: to już nawet nie fobia, to - alergia. Właśnie bieżący sezon warszawski zapisał nowe, puste dotąd karty, teatralnych kronik Słowackiego. Zapisał twórczo i trwale. Niech zapisze i nazwiska inspiratorów i twórców tych dokonań: Jerzy Kreczmar - Teatr Klasyczny, Krystyna Skuszanka - Teatr Polski i Adam Hanuszkiewicz - Teatr Dramatyczny. Przez lat osiemnaście nasze teatry uciekały od tych sztuk, "załatwiając" Słowackiego "Mazepą" i "Lilią Wenedą", "Horsztyńskim" i "Balladyną", "Fantazym" i "Kordianem". A trzy omawiane dramaty posypano obficie naftaliną "nieteatralności" i wpakowano do antymolowych (by nawet mole teatralne tam nie zaglądały) worków z groźnie brzmiącą etykietą: "Uwaga, mistycyzm, towiańszczyzna".
Okazało się jednak, że to nie tyle mistycyzm, co mistyfikacja. Z trojga wymienionych twórców najsilniejszych argumentów ideowych i teatralnych zagraniem dramatów Słowackiego z jego "towiańskiego" okresu dostarczył niewątpliwie Hanuszkiewicz pięknym przedstawieniem "Księdza Marka". Nazwijcie to jak chcecie - magią teatru, urzeczeniem, może jeszcze mocniej: porażeniem teatru - z widzem dzieją się równie przedziwne rzeczy, jak z postaciami dramatu. I byłoby rzeczą śmieszną śladem uczonych komentatorów sprzed pół wieku - doszukiwać się w każdej kwestii "dna towiańszczyzny" i jakichś znaczeń tajemnych, do których kluczem ma być nauka mistrza Andrzeja. Hanuszkiewicz tak nam podał "Księdza Marka", że żaden klucz nie jest potrzebny, bo przełożył dramat na język zwykłych ludzkich dramatów, rezygnując nawet z zasadniczej "mesjanistycznej" metafory. Nie znaczy to, by próbował - jak Skuszanka w "Śnie srebrnym" - zbudować na tekście Słowackiego dramat realistyczny. Hanuszkiewicz zachował klimat i barwę utworu, które właśnie nas urzekają. Być może niekiedy - zawsze tak bywa, kiedy konieczne są skróty - trzeba by się spierać o słuszność takiego a nie innego skreślenia (choćby istotna kwestia Kossakowskiego w dialogu z Judytą "Ja się z tobą żenić gotów", czy zbyt liczne skreślenia w "Księdzu Marku"), ale zakończenie przedstawienia - właśnie tam sporo tekstu wyrzucono - rozgrzesza inne dyskusyjne kreślenia.
HANUSZKIEWICZ potrafił pokazać też "Księdza Marka" w większym, ponad - ale nie poza - historycznym wymiarze o randze uogólnienia. Nie przestając być dramatem barskim, obejmującym też indywidualne dramaty Księdza Marka, Judyty, Kossakowskiego, "Ksiądz Marek" Hanuszkiewicza jest jednocześnie - dramatem ogólnonarodowym, w którym zagrały podstawowe wyznaczniki i elementy naszej dramatycznej historii. Aż kilka kreacji w przedstawieniu. Więc: aż przygniatająca swym autentyzmem Judyta ZOFII RYSIÓWNY, zdumiewający - bo jak zdawałoby się odległy od specyfiki aktorstwa tego artysty - Kossakowski JANA ŚWIDERSKIEGO, bardzo wyrazisty, wypełniony podtekstami (bo wiele tekstu padło ofiarą ołówka reżyserskiego), Ksiądz Marek JÓZEFA DURIASZA (chociaż zamąciłby tę jednolitą tonację surowości i ascetyzmu kilku kroplami franciszkańskiej dobroci - po prostu czasami cieplejszy błysk oczu czy cień uśmiechu na twarzy) i wreszcie rodzajowy, zamaszysty Kreczetnikow JANUSZA PALUSZKIEWICZA. Można by dodać do tego jeszcze kilka nazwisk, reżyser zadbał o wyrazistość każdej postaci, sam zresztą - w roli Pułaskiego - dając piękny przykład tej wyrazistości.
Dekoracje JANA KOSIŃSKIEGO, urzekające jak całe przedstawienie, odbiera się jednak jakoś oddzielnie, obok spektaklu.