Jak zdobyć widza
BIADANIE nad stanem teatru w Polsce setnie się już znudziło i publiczności, i krytykom, ale cóż robić, jak poprawy nie widać. Z tym większą przyjemnością witamy każdą próbę wyjścia z podwójnego impasu, wyrażającego się pustymi salami i miałkością tego co się zazwyczaj dzieje na scenie. Próby te przejawiają się m.in. w łączeniu walorów widowiskowych przedstawienia z ambitnym repertuarem. Takie są i dążenia dyrektora Mrówczyńskiego i zespołu Teatrów Polskich w Bydgoszczy. Teatr ten gościł niedawno w Warszawie z trzema przedstawieniami: składanką z Arystofanesa pt. "Raj leniuchów", "Balem manekinów" Bruno Jasieńskiego oraz spektaklem poetyckim opartym na poezji Czesława Miłosza pt. "Mówię do Ciebie po latach milczenia".
"RAJ leniuchów czyli demokracja ateńska" to swobodna kompozycja z fragmentów komedii Arystofanesa: "Chmury", "Rycerze", "Bojomira", "Sejm kobiet". Co pozostało z komedii politycznych Arystofanesa przykrojonych do wyobrażeń i wrażliwości współczesnego widza? Na pewno polityka, choć w komediowej konwencji prowadzona, i dowcip, nie zawsze najwybredniejszy, ale chyba i do przyjęcia mimo tych drastyczności, które w komedii greckiej nikogo nie raziły.
Reżyser utrzymywał przedstawienie w stylu burleski, wychodząc od prostego, ale przecież nie prostackiego schematu. Pan Lud (Roman Metzler) mocno już zgrzybiały władca mający uosabiać u Arystofanesa demokrację ateńską oddaje się we władzę cwaniaczków, którzy myślą tylko o tym jakby zająć miejsce rywala i spokojnie okradać swojego pana. Cześć druga spektaklu oparta na motywie "strajku", który ogłosiły kobiety ateńskie i spartańskie, by zmusić swych małżonków do przerwania wojny. Oczywiście widz raczej będzie zwracał uwagę na pikantne sytuacje i szczególiki owego protestu, a panie cieszyć będzie widok cierpiących a także poniewieranych przez małżonki, ale dość tych Ateńczyków. Tak jak w pierwszej części przedstawienia wiele tu ruchu, tańca, dobrych kostiumów, a efekty widowiskowe trafnie odpowiadają wątkom satyrycznym, których dziś już oczywiście nikt nie bierze serio.