Artykuły

byliśmy tacy jak wcześniej - tylko gorsi

Rok 1692, senne miasteczko w stanie Massachusetts zamieszkiwane przez niezamożnych farmerów, ziemskich posiadaczy, szeryfa i pastora. Takie samo jak setki innych, ale to właśnie tu za sprawą Abigail Williams, pięknej osiemnastoletniej siostrzenicy pastora, dochodzi do tragedii. Prawe i znane z pobożności niewiasty zostają oskarżone o czary i jedna po drugiej wędrują na szubienicę. Niektóre nawet przyznają się do konszachtów z nieczystymi silami. Eteryczna nastolatka szarpana przez duchy, zjawy i lodowate podmuchy wiatru wskazuje sędziom kolejne ofiary. Wkrótce więzienie w Salem zapełni się mieszkańcami oczekującymi na wyrok, a pośród opuszczonych domostw błąkać się będą bezpańskie krowy i równie bezpańskie, głodne dzieci.

Spektakl Remigiusza Brzyka otwiera scena w domu pastora Samuela Parrisa (Piotr Krukowski). Przestronne i niemal pozbawione mebli pomieszczenie tonie w półmroku. Ten półmrok nie opuści Salem aż do końca przedstawienia, a znakomicie pomyślana, niezwykle oszczędna i funkcjonalna scenografia dzięki niewielkim przemieszczeniom ścian zmieniać się będzie w dom Proctorów, salę sądową i więzienny dziedziniec. Jedynym stałym elementem, oprócz delikatnych tonów skrzypiec towarzyszących całemu spektaklowi, jest mały krzyż wiszący nad klęcznikiem. W scenach sądu zostanie zastąpiony dużym krucyfiksem.

W izbie pastora na łóżku leży jego nieprzytomna córeczka Betty (znakomita Dagna Kidoń). Zza drzwi dobiegają szepty tłumu, mieszkańcy Salem już wiedzą, co wydarzyło się nocą w lesie. Diagnoza wydaje się oczywista, winne są nieczyste siły. Nawet psalm intonowany przez duchownego nie uspokoi wzburzonego tłumu, ani też jego samego. Dziewczęta, boją się, że pastor zobaczył coś więcej niż tylko nocne tańce na polanie. Najbardziej Mary Warren (Matylda Paszczenko), nowa służąca w domu Proctorów i to właśnie jej grozi Abigail (Monika Badowska), zobowiązując towarzyszki do milczenia. Pojawia się także John Proctor (Dariusz Siatkowski). Szybko orientujemy się, że wiele łączyło go z dziewczyną, jak sam mówi "należał do niej jak pies". Teraz nawet jej nagie piersi nie robią na nim wrażenia. Abigail przegrała z jego własną żoną, matką trójki dzieci. W dodatku ma kłopoty, pastor widział ją w lesie w towarzystwie Betty, trójki innych dziewcząt i Tituby (Zofia Uzelec). Tańczyły, do tego się przyznały, tylko że nago, piły wywar z kotła, do którego "przypadkiem" wskoczyła żaba i przywoływały przy pomocy zaklęć Tituby zmarłe siostry Ruth. W efekcie ukochana córka pastora jest nieprzytomna. Abigail wie, że musi dowieść swojej niewinności, bo konsekwencje nocnych harców mogą być nieprzewidywalne. Tym bardziej, że Tituba wyznaje wszystko pastorowi Parrisowi, a płomiennooki pastor John Hale (Robert Latusek), pogromca czarownic jest już w drodze do Salem. Abigail poruszając się jak w lunatycznym śnie deklaruje dozgonną miłość i wierność Chrystusowi, równocześnie wymieniając imiona mieszkanek miasteczka, które widziała z diabłem. Nieoczekiwanie przyłącza się do niej oprzytomniała nagle Betty i obie prześcigają się w wyliczaniu konszachtów z siłami nieczystymi coraz to innych kobiet. Spokojne dotąd Salem zamienia się za sprawą kilku dziewcząt w diabelskie siedlisko, z którym rozprawić ma się pastor Hale i gubernatorski sędzia Danforth (Andrzej Wichrowski).

Arthur Miller, którego słowa przytoczone zostały w programie, tak pisał o genezie swojego dramatu: "Wstrząsnęły mną nie tylko wybryki maccarthyzmu, lecz nadto coś, co wydawało mi się dziwne i tajemnicze: fakt, że kampania polityczna prowadzona świadomie i za pomocą obiektywnych środków może nie tylko zrodzić terror, lecz dać początek nowej, subiektywnej rzeczywistości, dosłownie mistyce, która z biegiem czasu nabiera charakteru rzeczy uświęconej. Wstrząsnął mną fakt, że sprawy tak prozaiczne i małostkowe, głoszone przez ludzi zgoła śmiesznych, mogły sparaliżować proces myślenia, a co gorsze - nagromadzić w sercach ludzkich takie mnóstwo zagadkowych uczuć. Ze zdumieniem patrzyłem na ludzi, których znałem od lat, a którzy mijali mnie bez pozdrowienia. Rosła we mnie pewność, że ktoś świadomie budzi i podsyca strach tych ludzi. Było dla mnie rzeczą niepojęta, że uczucie tak głębokie i tak subiektywne mogło być zaszczepione z zewnątrz. Te właśnie sprawy ożywają w każdym słowie tekstu "Czarownic z Salem".

Niewątpliwie te sprawy ożywają także w spektaklu Remigiusza Brzyka. Na naszych oczach małą, zamkniętą społeczność zaczyna toczyć choroba podejrzliwości, strachu i nieufności. Nawet najbardziej szanowane obywatelki Salem trafiają do więzienia, a niektóre zostają skazane na śmierć. Małżonkowie i przyjaciele piszący petycje narażeni są na aresztowanie i śledztwo, o którego okrucieństwie możemy tylko snuć przypuszczenia. Piątka natchnionych dziewcząt wskazuje sędziom kolejne ofiary. Dzielnie asystuje im pastor Parris, musi wykazać się gorliwością; to w jego mieście, a co więcej w jego domu, wszystko się zaczęło. Sumiennie wypełnia swoje obowiązki sędzia Danforth. Badając kolejne oskarżone niewiasty i polecając nowe aresztowania ani przez chwilę nie wątpi w prawdomówność i dobre intencje oskarżycielek. A że nie godzi się na obecność adwokatów? Przecież jest to proces specjalny, mający doprowadzić do wykorzenienia zła, które podstępnie wdarło się do Salem, obrońcy są więc niepotrzebni. Ci, którzy próbują ująć się za aresztowanymi, mogą spodziewać się podobnych represji. Pastor Hale podpisuje się pod kolejnymi wyrokami. Niedługo w Salem staną szubienice.

Dramatyczne wydarzenia w łódzkiej inscenizacji zabarwione są jednak subtelnie komizmem. Przesłuchania świadków, fanatyzm pastora, sędziego i jego pomocników, absurdalność pomówień i bezgraniczna wiara w prawdy wykrzykiwane przez rozhisteryzowane dziewczęta stanowią doskonałe tło dla szalejącego w miasteczku terroru. Nie to jednak decyduje o głębi i przenikliwości tego spektaklu. Reżyser bardzo wnikliwie przyjrzał się ludziom, każdemu z osobna (bo też dziewiętnaście występujących na scenie postaci to materiał na wielkie role) i właśnie dzięki temu możemy zobaczyć, poznać i zbadać namiętności, które doprowadziły do tragedii. U jej podstaw legła wzgardzona miłość.

John Proctor - wielka tragiczna postać tej historii, mężczyzna, za którego grzech zapłaci nieświadomie całe miasto - i jego żona Elizabeth (Dorota Kiełkowicz), to niekwestionowani bohaterowie rozgrywającego się w Salem dramatu. Upokorzona Abigail ma jeden cel, zniszczyć żonę kochanka i zająć jej miejsce. Mrzonki nastolatki powodują niebywałą eskalację terroru. Mamy do czynienia z sytuacją wręcz klasyczną: dwie kobiety i mężczyzna, zapasy tak stare jak miłość.

Niezwykła w tym spektaklu jest Elizabeth, nie ma w sobie nic z surowej, zimnej i oschłej jejmość Proctor. To delikatna, niezwykle wrażliwa i głęboko skrzywdzona kobieta. I to ją, a nie piękną nastolatkę, która opętała jego zmysły, kocha John. Trudna to miłość, ale nie ma wątpliwości, że prawdziwa. To dzięki temu uczuciu ulegają przemianie kolejni bohaterowie dramatu.

Po trzech tygodniach aresztowań Abigail oskarża Elizabeth o kontakty z diabłem. Proctorowie wiedzą, że to nastąpi, czekają w mroku własnego domu, przy długim stole. Czekają na zemstę wzgardzonej dziewczyny, na wzajemne wybaczenie. W tym domu pastor Hale zwątpi w prawdziwość intencji młodocianych oskarżycielek, a Mary Warren, pomoc domowa, zdecyduje się wyznać prawdę o dziewczynach. Najtrudniejsze zadanie należeć będzie jednak do Johna Proctora. Jeżeli chce ratować życie żony, dla której Abigail nie będzie miała litości, musi wyjawić swój grzech. Niezależny mężczyzna musi publicznie przyznać się do cudzołóstwa.

Posiedzenie sądu. Mroczne, jak wszystkie w tym spektaklu, pomieszczenie, na ścianie cień zakratowanego okienka, po przeciwnej stronie nad stołem duży krzyż. Sądzić tu będą w imię bożego prawa. Wystraszona i pełna niepewności Mary, chowająca się za Proctorem jak dzikie zwierzątko, obnaża bezlitosną mistyfikację. Nie wytrzymuje jednak konfrontacji z Abigail, wszystko odwołuje, znów staje się narzędziem zemsty. John Proctor wyznaje sędziom przyczyny oddalenia z jego domu Abigail, jest nieugięty, chociaż zna konsekwencje swojego występku. Elizabeth może potwierdzić jego słowa. Wprowadzają ją, ostro i brutalnie, to już nie krucha i delikatna pani Proctor, to czarownica, którą widzą w niej sędziowie. Z włosami w nieładzie i rozsznurowanym gorsetem, więziennym kocem chroni od zimna kiełkujące w niej nowe życie. Kobieta, która nigdy nie skłamała, ma dać świadectwo prawdzie. I daje świadectwo prawdzie miłości. W obliczu sądu nie mówi nic o tym, że przyłapała męża z Abigail, a jedynie że ta wpadła mu w oko. Chce go chronić. Nie wie, że on się przyznał, a swoimi słowami wydala na niego wyrok równie surowy jak na siebie, Abigail wyjdzie i z tej potyczki zwycięsko. John krzyczy. Elizabeth chce powiedzieć prawdę. Za późno. Tylko pastor Hale wierzy, że niedawna święta może być ladacznicą, nic jednak nie uda mu się zrobić. Jego ręce też spłynęły krwią. Danforth, jeżeli ma wątpliwości, to się do nich nie przyzna, zaszedł zbyt daleko w wymierzaniu sprawiedliwości. Nawet gdy dociera do niego wiadomość, że Abigail okradła pastora Parrisa i z jedną z dziewcząt, uciekła z Salem i z piekła, które rozpętała.

Ostatnia scena. Dziedziniec przed więzieniem, w którym osadzono niemal całe miasto. O świcie ma zostać wykonany wyrok na ostatnich nieugiętych - Rebece Nurse i Johnie Proctorze. W więzieniu są i tacy, co unikną śmierci, przyznali się do konszachtów z nieczystymi siłami. Elizabeth darowano życie aż do rozwiązania, jeszcze pięć miesięcy. Pastor Hale próbuje bezskutecznie nakłonić Rebekę i Johna do "wyznania prawdy", w którą już dawno nie wierzy, chce ich uratować i zmyć z siebie winę. Wzywają Elizabeth, tylko ona może przekonać męża. Proctor decyduje się przyznać do udziału w diabelskim spisku, nie chce jednak nikogo obciążać, by zachować resztki godności. To jednak oprawcom nie wystarcza, żądają oświadczenia z podpisem, które zawiśnie na drzwiach kościoła. Proctor, prawdziwy antyczny bohater, waha się: ma zaprzedać własne nazwisko, a to jedyne, co może zostawić dzieciom. Konsekwentnie budowane napięcie osiąga punkt kulminacyjny. Do końca nie wiemy, co zrobi. Podpisuje dokument, ale nie godzi się oddać go sędziemu. Niszczy go, więc zginie w obronie własnej godności. Elizabeth rozumie i jest z niego dumna, nadspodziewanie silna zdąży się jeszcze uśmiechnąć do męża wyprowadzanego na śmierć. Przejmująca scena. Światła gasną. To koniec. Abigail przegrała, bo uciekła, bo nie przewidziała, że Proctor, którego chciała tylko dla siebie, też zginie.

Obnażone zostały najniższe ludzkie instynkty, te prowadzące do unicestwienia jednostki i społeczności. Pokonała je miłość, nie idealna i sielankowa, ale trudna, zraniona i ciężko doświadczona. To Elizabeth i John spowodowali przemianę nieugiętego pastora Hale'a, dzięki nim Mary Warren choć na chwile wyrwała się spod władzy Abigail, mężowie nie bali się ratować żon, a sąsiedzi i przyjaciele, mimo gróźb aresztowania, podpisywali petycje żądając uwolnienia niesłusznie skazanych. Nawet Danforth nie był już chyba pewien swoich racji. Oszalały fanatyzm i terror nie do końca unicestwił Salem. John Proctor ocalił godność swoją, być może także sponiewieraną godność miasta.

"Czarownice z Salem" w reżyserii Remigiusza Brzyka to doskonale spójny spektakl, który urzeka nie tylko znakomitym aktorstwem i wnikliwą analizą tekstu, ale także niezwykłą inscenizacją. Szybko można przyzwyczaić się do mroku, z którego misternie, jak na obrazach Caravaggia, prowadzone światło wydobywa poszczególne postaci, dzbanek z kawą, czy szmacianą kukłę. Dokładnie opracowany ruch sceniczny powoduje, że na tle ascetycznie czarnej przestrzeni bohaterowie pojawiają się jako udramatyzowane obrazy, co jeszcze bardziej wzmaga nierealność szalejącego w ich świecie okrucieństwa. Całości dopełnia muzyka stale towarzysząca aktorom cichym, niemal niesłyszalnym tonem. Czasem tylko bardziej dramatyczne i głośne dźwięki skrzypiec włączają się niczym jeszcze jedna postać w bieg wydarzeń, podkreślając dramatyzm sytuacji.

Ten poruszający i piękny spektakl jest niewątpliwie godnym odnotowania wydarzeniem, a na nazwisko Remigiusza Brzyka, młodego reżysera, dla którego była to trzecia udana premiera w Teatrze im. Jaracza - po "Fomie" Dostojewskiego i "Królu Edypie" Sofoklesa, a uważni widzowie pamiętają zapewne prezentowany także w Łodzi "Babiniec" według opowiadań Czechowa, spektakl dyplomowy studentów krakowskiej szkoły teatralnej którego Brzyk, jeszcze jako student, był współreżyserem - warto zwrócić uwagę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji