Artykuły

Białe widma

Salon jest - ach! - bladoliliowy.

Wytworne sprzęty gną się w liniach secesji. Ściany zdobi kunsztowna draperia. Drzwi osłonięte są mgłą tajemnicy - przej­rzysty, biały woal spływa w miękkich fałdach do zie­mi. W salonie toczy się dramat.

Bronka i Tadzio sycą się małżeńskim szczęściem. "To twoja miłość dała mi tę moc i siłę" on, jej wyznaje. "A twoje oczy jak węgle płoną..." rzecze ona z uczuciem.

Bronka kręci się jak fryga i mizdrzy rozkosznie, bo taka za­lotna. Nie wie, nieszczęsna, ze groźne fatum już nieuchronnie nadciąga. (My wiemy, bo fatum pod postacią starej Makryny raz po raz spoziera przez zwoje tiulu na drzwiach). Tadzio bo­wiem inną ukochał. Kochał Ewę. "Miłość ku niej dawno się już spopieliła" oświadcza Kaziowi, swojemu bratu. Łudzi się tylko. Ta miłość nie "spo­pieliła się", nie.

Bladolica, płomiennowłosa Ewa wkracza do salonu. Czy to Irena Solska, egeria polskiego modernizmu, z grobu wstała? Ech, próżne nadzieje. Tamta, mówią, była wielką aktorką...

Ale od razu widać: kobieta fatalna. Na powiekach zielone cienie, oczy podkrążone, w tym tkwi urok demona. "Całym pra­gnieniem życia pani - powiada jej Kazio - związać i wlec za sobą człowieka, który z nigdy nieugaszoną tęsknotą na oślep za panią pójdzie".

Otóż to.

Ewa Tadzia związała i wle­cze. Bezskutecznie się biedak opiera. Z tępą miną krąży po salonie ledwie powłócząc no­gami: "Prędzej ci głowę skru­szę - bełkocze do Ewy - prę­dzej cię, jak robaka zdepczę, sam sobie z tęsknoty za tobą, ty wściekły szatanie, łeb rozbi­ję..."

Nic z tego. Poszedł.

Więc Bronka w desperacji, miota się z kąta w kąt, a tymczasem Kazio, pięknie upozowany za wspomnianą firanką gapi się bezmyślnie na wi­dzów. Wreszcie i Bronka posz­ła - utopić się w stawie. A Ka­zio za nią, bo kochał bratową, poza tym był zblazowanym dekadentem, co dawał poznać naburmuszoną miną.

Na scenie ostała się jeno Makryna, czyli fatum, czyli śmierć. Wyjaśnia zatem wstrząśniętej publiczności, co mianowicie się zdarzyło: "Tu jeszcze dziś rano siedziała Bronka... I już nie wróci, nie wróci... I ten piękny sokół nie wróci... Tak stać się musiało... Białe widmo jej matki chodzi po pałacu i woła... woła..."

A po Teatrze Polskim chodzi zapewne białe widmo Szyfmana. I woła. O pomstę do nieba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji