Artykuły

Dyplom

Półmetek teatralnego sezonu już za nami. W warszawskich teatrach ckliwa nuda, lecz w połowie lutego odbyła się premiera, która zdystansowała wszystkie stołeczne sceny. Co najciekawsze, nie przygotowało jej grono starych wygów teatralnych, ale studenci IV reku Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Spektakl nosi tytuł "Teraz ja" lub (bardziej swojsko) "Tiepier ja", a jego reżyserem jest Maja Komorowska.

Historia powstania tego przedstawienia jest długa, dyplom ten jest podsumowaniem dwuletniej pracy młodych adeptów sceny nad dramaturgią rosyjską. Prezentowane sceny z "Jubileuszu" i "Oświadczyn" Czechowa oraz "Ostatniej ofiary" i "Małżeństwa Bieługina" Ostrowskiego były już przedmiotem ćwiczeń, teraz jednak Komorowska rozwinęła je i stworzyła pełnospektaklowe przedstawienie, trwające blisko trzy godziny.

Spieszę jednak uspokoić potencjalnych widzów tym razem nie ma mowy o nudzie. To teatr zaborczy, nie pozwalający na chwilowe choćby odwrócenie uwagi od sceny. Ten świat żyje i wymusza na widzu bezwzględne zaangażowanie. Twórczyni spektaklu i młodym aktorom udało się przekonać widzów, że tyle już razy pokazywane spory, który z bohaterów "Oświadczyn" jest właścicielem Wołowych Łączek, czy dyrektor banku Szypuczyn toczący absurdalne boje z namolną petentką w "Jubileuszu" potrafią szczerze rozbawić.

Trudniejsza sprawa z Ostrowskim: wydawałoby się, że ta dramaturgia jest już staromodna, a wierzymy w jej komizm niejako z przyzwyczajenia (bo "Ostrowski wielkim pisarzem był"). I nagle okazuje się, że te niesłusznie zapomniane komedie jaśnieją pełnym blaskiem, nic nie straciły ze swej świeżości.

Przedstawienie zostało oparte na pewnym, konsekwentnie zrealizowanym pomyśle.

Mamy oto "teatr w teatrze". Aktorzy na naszych oczach stają się postaciami. Na scenie rozdzielane są role, wykonawcy "Ostatniej ofiary" i "Bieługina" przy nas zakładają kostiumy, zamieniają się w inne postaci, a wszystko odbywa się en passant, a my akceptujemy tę płynność i względność. Taki jest teatr, i jest to przesłanie spektaklu. Komorowska i jej podopieczni opowiadają nam o aktorskim zawodzie, skrytym za tysiącem masek.

Jest to także przedstawienie o radości grania i wiecznej rywalizacji. Oto w drugiej części spektaklu, poświęconej Ostrowskiemu, aktorzy, którzy właśnie nie grają, siedzą po obu stronach proscenium i stają się widzami. W każdej chwili jednak gotowi są wejść aby zagrać swoją sztukę. Teksty obu dramatów przeplatają się, tworząc integralną całość.

Pierwsza część spektaklu, wariacje na temat jednoaktówek Czechowa, utrzymana jest w komediowym, farsowym niemal tonie. Jest to farsa najwyższej próby - sceniczne zdarzenia toczą się w zawrotnym tempie, nie ma pustych, nie dogranych miejsc. Ponieważ liczba wykonawców przerasta liczbę postaci. Komorowska przydzieliła odtwórcom: many więc trzy żony dyrektora Szypuczyna i każda jest inna: raz jest to szczebiotka, innym razem egzaltowana dama.

W "Oświadczynach" występuje aż pięciu Łomowów: nerwicowiec, galant onieśmielający swą narzeczoną, safanduła zuch podszyty tchórzem i zapiekły wróg Czubukowów. Pomysł to karkołomny, trudny zwłaszcza dla odtwórcy roli Czubukowa, który znakomicie gra tę samą scenę w pięciu wariantach, każdy w innym rytmie i z innymi intencjami. Komorowska stawia swoim podopiecznym duże wymagania i z przyjemnością trzeba stwierdzić, że poprzeczki nie umieszczono za wysoko.

Dotyczy to nie tylko grania komedii Sceny z "Małżeństwa Bieługina" z drugiej części spektaklu ukazują nam inne możliwości tego rocznika. Oto komedia o parweniuszu przeradza się w psychologiczny dramat. Tu już nie wystarczy technika, potrzeba wnętrza, umiejętności prowadzenia roli przez drobne niuanse dialogu. I jest to znów świetny teatr, tym razem wyciszony, "aksamitny", jak mawiał Adam Tarn.

W małej salce na Miodowej mamy do czynienia z dawno już nie widzianym żywym teatrem, pozwalającym zapomnieć o powrocie do paskudnej rzeczywistości brudnego autobusu i pustego portfela. Widzimy młodych ludzi cieszących się graniem, żonglujących tekstem jak piłką, bez żadnego zdawałoby się wysiłku. Talent? Owszem, ale nie tylko. To nieskończenie długie próby, często do białego rana. Maja Komorowska wymaga od swoich podopiecznych ogromnej precyzji, cyzelowania najdrobniejszego detalu. Na Miodowej nie ma grepsów, każda gierka jest precyzyjnie wymyślona i wbudowana w całość.

Ta grupka młodych ludzi ma kilka indywidualności, ale jej poziom jest wyrównany i nie ma tam nikogo, kto byłby nieprzydatny w swoim przyszłym zawodzie.

Komorowska po raz kolejny ujawnia swój reżyserski talent. Miejmy nadzieję, że wreszcie zdecyduje się zasiąść na dłużej za reżyserskim stolikiem. Tym razem pokazała swoim studentom i nam, że radości bycia na scenie nie da się zagrać, trzeba ją poczuć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji